Taniec nagich aktywistek. Wkurzone kobiety wyszły na ulice, bo kultura macho je zabija
– To jest poważny problem. Nawet organizacje, które są wspomagane przez czynniki rządowe, a które mają przeciwdziałać temu zjawisku, nie radzą sobie z nim. Ten problem jest tak wielopłaszczyznowy, że nie widać lekarstwa – mówi w rozmowie z nami prof. Jan Zdzisław Ryn, dyplomata, który był ambasadorem w Chile.
Jego zdaniem rola kobiety w chilijskim społeczeństwie nie jest wystarczająco doceniana i szanowana, a wynika to właśnie z kulturowych uwarunkowań. – Można powiedzieć, że jest to jeden z tych krajów latynoamerykańskich, który dochodzi do równouprawnienia, ale w rzeczywistości jest inaczej. Dyskryminacja dotyka pozycji kobiet zwłaszcza w sferach politycznych. Inaczej się mówi, inaczej się postępuje – zaznacza prof. Ryn.
– Źródłem przemocy wobec kobiet jest także ciągle obecna w Chile subkultura macho. Jednak w Chile to zjawisko jest mniejsze niż w innych krajach latynoamerykańskich. W tej kwestii przewodzi Brazylia. Tam kobiety rzeczywiście są zniewolone, a tego w Chile nie ma. Chilijki są bardzo rozbudzone, bardzo aktywne. Dają znać o sobie i protestują tam, gdzie tylko mogą. Zwraca uwagę ich duża aktywność zwłaszcza w ruchu studenckim – mówi Lech Miodek z Centrum Studiów Latynoamerykańskich, wieloletni pracownik MSZ m.in. w Santiago de Chile.
Jednak to, co widoczne na filmie, który trafił do sieci, a który tak oburzył posła Tarczyńskiego, nie jest pierwszą próbą zabrania głosu przez Chilijki w sprawie przemocy seksualnej. "El Machismo Mata", czyli "maczyzm zabija" – to hasło przyświecało tysiącom kobiet, które w ubiegłym roku wyszły na ulice.
Tym, co sprawiło, że fala protestów zalała Chile, był zbiorowy gwałt. Ofiarą kibiców drużyny Universidad Católica była młoda kobieta. Do tego doszła jeszcze sprawa molestowania seksualnego przez wykładowcę z jednego z uniwersytetów, którego kryli koledzy.
W protestach brały udział przede wszystkim studentki, które chciały powiedzieć "dość". Dość molestowania, dyskryminacji i kultury macho. Chciały też wpłynąć na władze uczelni, aby te nie odwracały oczu od problemu i podjęły konkretne działania dotyczące przeciwdziałania przemocy seksualnej.
Żądały odpowiedniej edukacji w szkołach i odpowiednich kar dla oprawców, okupowały uczelnie, a ich postulaty popierało ponad 70 proc. mieszkańców konserwatywnego dziś kraju.
Prawicowy prezydent Chile Sebastian Pineira widząc, co się dzieje, obiecał wprowadzenie zmian, które mają przeciwdziałać przemocy. Mówił także o równości płac.
"Nie wiem, czy u nas w górach nie jest gorzej"
– Tak, ta przemoc jest. Chociaż gdyby porównywać do tego, co dzieje się u nas, chociażby w górach, to nie wiem, czy nie wypadamy nawet gorzej. Nie mam żadnych mierników, ale gdy tam byłem, a pracowałem w Chile przez 7 lat, oglądałem telewizję, czytałem gazety, mogę powiedzieć, że nie działo się to na taką skalę, jak u nas. A na pewno było lepiej niż w pozostałych krajach latynoamerykańskich – podkreśla Lech Miodek.
Zdaniem naszego rozmówcy, jeśli kobiety protestują, to z potrzeby reform strukturalnych, jak reformy oświaty, czy zdrowia lub, aby walczyć z przemocą ze strony policji i wojska.Mężczyźni strzegą swego patriarchatu i wyższości nad kobietami. Uważają, że mają więcej do powiedzenia w każdej sprawie. Postępują tak, jak tylko oni uważają za stosowne. Skoro oni zarabiają więcej, to kobieta powinna się podporządkować. Sądzą, że mogą sobie pozwolić na zdradę, a partnerka powinna mimo to godnie reprezentować rodzinę.
Z tymi słowami zgadza się Magdalena Bartczak, dziennikarka i blogerka (Pocztówki z południa), która w Chile mieszka od 2016 roku. – W Chile zdecydowanie istnieje ten problem, ale myślę, że w skali dużo mniejszej niż w innych państwach regionu, takich jak np. Argentyna, Kolumbia czy Brazylia. Ten ostatni kraj przoduje w statystykach dotyczących femicidio, czyli zabójstw kobiet. Przemoc seksualna także występuje dużo rzadziej niż w innych krajach, o czym zresztą przekonuję się, gdy czasem rozmawiam z kobietami i dziewczynami, które przyjechały do Chile np. z Kolumbii czy Wenezueli – przyznaje.
Aleksandra Tarud-Karwowska jest pół Polką, a pół Chilijką. Z tego względu, a także dlatego, że w Chile mieszka jej ojciec, uważnie przygląda się temu, co dzieje się w tym kraju.Wydaje mi się, że Chile jest pod tym względem krajem bardziej "cywilizowanym", choć może taka opinia wynika z tego, że o przemocy wobec kobiet nie mówi się tyle, co powinno, a na pewne przypadki np. molestowania w pracy, przymyka się oko.
Jeśli jednak chodzi o same prawa kobiet, to nie jest źle. W Chile istnieje m.in. Ministerstwo ds. kobiet i równości płci. W styczniu tego roku aktualny rząd wprowadził też m.in. ustawę o "prawie kobiety do życia wolnego od przemocy". Oczywiście, to, że istnieją takie prawa, nie znaczy, ze jest bardzo dobrze. W porównaniu do krajów europejskich pozostaje pewnie jeszcze wiele do zrobienia, a patriarchalne myślenie trzyma się mocno, głównie poza większymi miastami.
– Przemoc na pewno jest problemem, który dotyka tamtejsze kobiety i to zarówno z niższych, jak i wyższych warstw społecznych. Na pewno ma na to wpływ kultura macho, ale np. jeśli spojrzymy na statystyki, w jakim wieku kobiety wychodzą teraz za mąż w Chile i kiedy mają dzieci, szczególnie te z klasy średniej i wyższej, to okazuje się, że one decydują się na to nawet później niż Polki – podkreśla Tarud-Karwowska.
Jej zdaniem protest nagich aktywistek mógł jednak zostać w Chile niezauważony, ponieważ krajem targają teraz inne problemy. Ludzie wychodzą na ulicę, ponieważ nie są zadowoleni z polityki rządzących. O protestach mówi się, że są największym społecznym sprzeciwem od upadku dyktatury Pinocheta.
– Protest tych kobiet tak naprawdę gdzieś zniknął w natłoku przemocy, zmian legislacyjnych i innych kwestii, czyli tego, co wiąże się z "estallido social", czyli wybuchem społecznym. Nie wiem, czy wybrały najlepszy moment. To nawet było widać w mediach, a śledzę dokładnie to, co się dzieje. O aktywistkach dowiedziałam się, bo przeczytałam mały artykuł w "El Mercurio" – przyznaje rozmówczyni naTemat.
W mediach pojawiają się jednak informacje dotyczące bierności aktualnej minister ds. kobiet. Zarzuca się jej, że nie zabiera głosu w sprawie przemocy policji, której ofiarami są protestujące kobiety. – Mówi się o przypadkach przemocy seksualnej. Amnesty International w swoim raporcie wskazuje na co najmniej 70 takich przypadków. Nawet społeczeństwo zaczęło mówić o tym, jako o problemie. Jest to więc w pewnym sensie ekstremalna sytuacja, która mocno zaburza tę chilijską "normę" i sam obraz Chile jako kraju, w którym prawa kobiet są respektowane – wyjaśnia Magdalena Bartczak.Jestem za walką o prawa kobiet, ale nie wiem, czy wybrały one najlepszy moment, żeby dać się usłyszeć. Jeszcze miesiąc temu wszystko wyglądało inaczej, a teraz ludzie boją się ze względu zamieszek i barykad. Nie wiedzą, co się stanie, gdy wrócą do domu, albo czy będą mogli zobaczyć swoje dzieci, bo nie wiedzą czy metro będzie działało. Nie wiem czy to jest dobry moment, bo podstawowe prawa mieszkańców w codziennych prostych czynnościach są gwałcone przez kryminalistów, którzy wykorzystują zamieszki do niszczenia kraju. Bezpieczeństwo nie jest zagwarantowane, ani dla kobiet, ani dla mężczyzn, ani dla dzieci.
– Kobiety są ciągle inaczej traktowane. Problemem są jednak przede wszystkim nierówności i to nierówności na różnym tle np. płacowym. Trzeba jednak przyznać, że Chile w zakresie wyrównywania nierówności zrobiło rzeczywiście duży postęp, m.in. dzięki lewicowości, która lepiej się tam zakorzeniła aniżeli w jakimkolwiek innym kraju latynoamerykańskim – wyjaśnia Lech Miodek.
Nasz rozmówca podkreśla, że sytuacja kobiet zawsze w dużym stopniu zależała od władzy, a jeszcze niedawno były to rządy socjalistyczne. Chilijki mogły trochę odetchnąć, gdy w 2006 roku prezydentką została progresywna polityczka Michelle Bachelet (pierwsza kobieta na tej funkcji w Ameryce Łacińskiej, która była także ministrem zdrowia i ministrem obrony). To ona zalegalizowała związki partnerskie w Chile.
– Podczas jej rządów, a także rządów Ricardo Lagosa, było tak, że kobiety będą sprawowały połowę stanowisk ministerialnych i było to przestrzegane. 8 marca, czyli Międzynarodowy Dzień Kobiet poświęcony był na to, by kobiety mogły rozliczać rząd z tego, co rząd zrobił dla kobiet. Byłem na takim spotkaniu i widziałem, z jaką pasją one atakowały poszczególnych ministrów. Ci ministrowie czy chcieli, czy nie, musieli odpowiadać – wspomina nasz rozmówca.
– Pewnym osiągnięciem i tym, co miało zburzyć tę indiańską tradycję macho, była prezydentura kobiety. Była to dobra wizytówka dla Ameryki Łacińskiej, że ten kraj po tylu latach doszedł do takiej pozycji w społeczeństwie, z której są dumni, a w każdym razie byli. Obserwuję to, co teraz się dzieje i zasmuca mnie to, że nagle obserwujemy taki krach, i w sensie kulturowym, i politycznym – dodaje prof. Jan Zdzisław Ryn.
Obecnie, gdy u władzy są prawicowi politycy, sytuacja kobiet tak dobrze już nie wygląda. Z tych i podobnych rozwiązań zrezygnowano pod naciskiem niektórych konserwatywnych sił, z którymi musi się liczyć prezydent. – Kobiety nie mogą pogodzić się z zakazem aborcji (wykonują w Urugwaju). Będą wykorzystywać każdą sytuację, by manifestować niezadowolenie – mówi Lech Miodek.