"Nie ma honoru, nie ma wstydu". 5 przygnębiających rzeczy, które pokazała sprawa Banasia

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Polska polityka kręci się od kilku tygodni wokół "osoby” Mariana Banasia. PiS wciąż głowi się nad sposobem odwołania prezesa NIK, ale prace koncepcyjne ewidentnie ugrzęzły, a ewentualny targ między zainteresowanymi stronami wciąż nie został ubity. Imposybilizm wrócił niczym senny koszmar do Jarosława Kaczyńskiego, bo Banaś mocno trzyma się stanowiska i nie puszcza.
Karolina Lewicka o sprawie Mariana Banasia Fot. Albert Zawada / AG
Nie udało się go schować pod dywanem lub za kotarą – dumnie wystaje, wciąż oświadczając i komunikując, np. radość z tego, że jego sprawę – pod doniesieniu CBA – skrupulatnie wyjaśni prokuratura i niezawisły sąd (warto odnotować, że niektórzy odsunięci od łask, wcześniej choćby Bartłomiej Misiewicz, raptem zaczynają doceniać niezależność części wymiaru sprawiedliwości od Zbigniewa Ziobry).

Cała ta sprawa, prócz niewątpliwych elementów groteski i farsy, ma też kilka poważnych wymiarów o charakterze uniwersalnym. Spróbujmy je uporządkować.

Problem pierwszy, czyli selekcja negatywna
Właśnie precyzyjnie opisał ten mechanizm Donald Tusk w wywiadzie dla TVN24, stąd pozwolę sobie na cytat: "Jarosław Kaczyński nie miał nigdy oporów, żeby posługiwać się ludźmi marnymi, słabymi, którzy byli gotowi mu się podporządkować dla realizacji własnych celów. Wielokrotnie miałem okazję być świadkiem tego, z jaką pogardą mówi o tych ludziach, kiedy oni tego nie słyszą”.


Na wojnie, a prezes PiS od zawsze prowadzi wojnę polityczną, najlepiej sprawdzają się jednostki wątpliwe moralnie, mające liczne trupy w szafach. Także nieudacznicy zrobią wszystko, byle tylko utrzymać posady i apanaże, do których nie byliby w stanie dojść zwykłą drogą. Kaczyński to wie i takich ludzi używa. A dziwne interesy Banasia miały być zapewne zabezpieczeniem przed zbytnią jego samodzielnością na kolejnych powierzanych mu stanowiskach. Tyle, że brudne sprawki się wydały, wyszły poza Nowogrodzką i stąd straciły wartość, nagle stając się obciążeniem.

Problem drugi, czyli sanacja moralna a rebours
Nikt tak jak PiS nie odsądzał od czci i wiary swoich konkurentów politycznych, nikt tak nie miotał wobec nich oskarżeń – od złodziejstwa po zdradę stanu. I nikt tak donośnie nie obiecywał odnowy życia publicznego. Polska polityka miała się za władztwa Jarosława Kaczyńskiego odrodzić w doskonalszej wersji. A wraca nędzną karykaturą. Za PiS-u przestały w przestrzeni politycznej obowiązywać jakiekolwiek standardy. Nie ma honoru, nie ma wstydu. A przecież - jak pisał dwa wieki temu poeta i publicysta Kazimierz Brodziński - „Tylko tam, gdzie jest wstyd, jest jeszcze cnota. Wstyd dowodzi jeszcze czystości sumienia”. Tymczasem cnotę szlag trafił, a Marian Banaś ze swoim hotelem na godziny jest na to żywym dowodem.

Problem trzeci, czyli służby
W sprawie Banasia mamy prostą alternatywę: albo były one indolentne, po prostu dzieci we mgle, które nawet gazet nie czytają albo nadzwyczaj usłużne wobec aktualnie rządzącej ekipy – i stąd świadome, kogo sprawdzać nie należy, na kogo oko trzeba przymykać. Tak czy owak – katastrofa. Nie jest to problem nowy, który objawił się nam razem z Marianem Banasiem. W pełnym świetle ujrzeliśmy go podczas afery podsłuchowej, kiedy okazało się, że dwóch kelnerów prowadziło szeroko zakrojoną akcję podsłuchową szefów polskiej dyplomacji, banku centralnego, ministerstwa spraw wewnętrznych czy CBA. Kiedy mleko się już wylało, te same służby nie potrafiły sprawy wyjaśnić. Widać nic się z jakością służb od tego czasu nie zmieniło, raczej jest gorzej. A że służby specjalne są okiem i uchem państwa, to państwo polskie musi być od lat ślepe i głuche.

Problem czwarty, czyli powrót Ojca Chrzestnego
Marian Banaś, umocowany konstytucyjnie, jest chwilowo nie do ruszenia, wobec tego PiS sięgnęło po presję innego rodzaju. Najpierw Adam Bielan zasugerował Banasiowi, by „porozmawiał z rodziną”, a później pracę w państwowym Banku Pekao miał stracić syn prezesa NIK-u, co można zinterpretować jako sygnał ostrzegawczy dla rodzica. Trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że Jakub Banaś posadę pełnomocnika zarządu i dyrektora otrzymał głównie dlatego, że jest synem Banasia i że dokładnie z tego samego powodu został zwolniony. Jeśli przy zatrudnianiu decydowały względy rodzinne, to mamy do czynienia z nepotyzmem, jeśli zaś zwolnienie syna miało być represją za upór ojca, to jest posługiwanie się zasadą odpowiedzialności zbiorowej. Brakuje tylko zakrwawionej głowy konia w łóżku prezesa NIK. Wtedy obrazek byłby kompletny.

Kiedy po raz pierwszy Prawo i Sprawiedliwość szło po władzę, hardo zapowiadało, że skończy z państwem skorumpowanych kolesi, że wywróci stolik, przy którym siedzą politycy, biznesmeni, służby i gangsterzy. Kilkanaście lat później wszystko się zgadza. Mamy „czworokąt bermudzki, w którym znikają interes publiczny i wspólne dobro” (ten apetyczny cytat pochodzi z expose Kazimierza Marcinkiewicza), czyli biznesmena Mariana Banasia, będących z nim na „ty” przedstawicieli krakowskiego półświatka, służby z ministrem Kamińskim na czele i polityków PiS. Jest już bowiem ugruntowaną polityczną tradycją, że PiS wściekle poszukując układu, na końcu zawsze i niezmiennie znajduje go u siebie.