Robert De Niro w "Kevinie sam w domu"?! Po tym serialu Netflixa inaczej spojrzysz na świąteczny hit
Ludzi można podzielić na dwa rodzaje: tych, dla których obowiązkowym filmem w Wigilię jest "Kevin sam w domu" i tych, którzy nie wyobrażają sobie świąt bez "Szklanej pułapki". Wszyscy odnajdą się w najnowszym serialu Netflixa "Filmy naszej młodości", który pokazuje niekiedy zaskakujące kulisy i sekrety ulubionych filmów. To kontynuacją równie udanego "The Toys That Made Us".
"Zabawki, które nas stworzyły"... i pół popkultury
Konstrukcja serialu przypomina niektóre filmiki na YouTube o popkulturze. Tyle tylko, że youtuberzy nie mają góry gotówki i znajomości, co ekipa Netflixa. Każdy odcinek jest utrzymany w lekkim i dowcipnym tonie, jest dynamiczny jak teledysk i kipi od ciekawych rozmów i anegdot, o których pewnie większość nie miało bladego pojęcia. I może nie są nam potrzebne do życia, ale na pewno inaczej będziemy patrzeć na cały show-biznes.
Ilu z was wiedziało, że pierwowzorem Barbie była... niemiecka prostytutka? Kultowa lalka jest bohaterką jednego z odcinków, w których poznajemy nie tylko samą genezę produkcji, ewolucję designu, walkę o portfele rodziców, ale też cały kontekst popkulturowy - zarówno w kwestii walki o równouprawnienie (firma Mattel to jeden z pierwszych tak dużych i dochodowych biznesów tworzonych praktycznie przez same kobiety), jak i zarzuty o seksizm.
"The Toys That Made Us" ma jak na razie trzy sezony, a każdy po cztery odcinki (wśród nich m.in. "Star Trek", "My Little Pony", czy "LEGO"). Spin-offem tej niezwykle udanej i uznanej przez widzów produkcji jest "The Movies That Made Us". Ma na razie cztery epizody: "Dirty Dancing", "Pogromcy duchów" i wspomniane na początku dwa świąteczne hity.
"Filmy naszej młodości" i współczesności
Po tych odcinkach naprawdę inaczej spojrzymy na ulubiony film. Kto by np. pomyślał, że "Kevin sam w domu" wcale nie został w całości nakręcony w dobrze nam znanym domu, ale w... szkole. Takich zaskoczeń przy seansie jest wiele. Podobnie jak i same przygotowania do produkcji, w tym rozważania nad obsadą. Wyobrażacie sobie Roberta De Niro w roli jednego z włamywaczy? No właśnie. A aktor był też brany pod uwagę.
Niesamowicie ciekawy i do tego zabawny jest też odcinek osłaniający niektóre tajemnice "Szklanej pułapki". Tak jak w "Kevinie" mógł zagrać De Niro, tak postać Johna McClane'a była początkowo tworzona z myślą o... Franku Sinatrze. Bruce Willis, choć trudno w to nam teraz uwierzyć, był wtedy wyśmiewany jako przyszły filmowy twardziel - wszyscy znali go wyłącznie z roli w serialu telewizyjnym "Na wariackich papierach". Takich niuansów jest tam cała masa, a ukazanie procesu powstawania finałowych scen w biurowcu Nakatomi Plaza to czysta magia.
W dzieciństwie uwielbiałem oglądać serial dokumentalny zatytułowany "Magia kina". Zawsze podziwiałem pomysłowość speców od efektów specjalnych, których niekiedy prowizoryczne sztuczki, na ekranie prezentowały się zniewalająco. Wciąż pamiętam jak twórcy "Terminatora 2" wyczarowali płynną, ruszająca się formę androida T-1000. A w 1991 roku komputery miały mniejszą moc obliczeniową niż teraz smartwatche. Po latach, już będąc dorosłym, z podobnymi wypiekami na twarzy ekscytowałem się kuchnię filmową w nowym serialu Netflixa.