9 tys. to kwota dla wielu nieosiągalna. Warszawiacy mówią Kulaskowi, za ile da się przeżyć w stolicy

Aneta Olender
Parlamentarzysta SLD Marcin Kulasek skarży się na trudne życie posła w Warszawie. Za ten ciężki los odpowiadają poselskie zarobki "6,5 tys. zł na rękę i dieta 2,5 tys. zł". Razem 9 tys. zł. Poruszeni tą wypowiedzią postanowiliśmy sprawdzić z jakimi pensjami muszą sobie przez miesiąc poradzić mieszkańcy stolicy. – To obrzydliwy przykład tego, w jak odrealnieni są politycy i jak bardzo nie mają pojęcia, za ile ludzie żyją – mówi jedna z rozmówczyń naTemat.
Mieszkańcy Warszawy są oburzeni słowami Marcina Kulaska, który stwierdził, że w stolicy trudno jest przeżyć za poselskie uposażenie. Fot. Jędrzej Nowicki / Agencja Gazeta
– Ile? – słyszę od mojej pierwszej rozmówczyni, która nie dowierza, w to, co przed chwilą usłyszała. – Bardzo bym chciała zarabiać 9 tys. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się to osiągnąć. Na moje konto co miesiąc wpływa trochę ponad 5 tys. i nie umieram z głodu. Ok, czasami, kiedy pojawią się niespodziewane wydatki, bywa różnie, ale generalnie jestem w stanie odłożyć kilka groszy na wakacje – mówi Joanna, która wypowiedź posła SLD nazywa absurdalną. Parlamentarne poświęcenie
Gdyby to zdanie nie było prawdziwe, może i byłoby zabawne, ale nie, Marcin Kulasek poseł SLD (to jego pierwszy raz w roli parlamentarzysty) naprawdę to powiedział. – Proponuję spróbować się utrzymać w Warszawie za 6,5 tys. zł na rękę i dietę 2,5 tys. zł – stwierdził w rozmowie z portalem Interia.


Artykuł Jakuba Szczepańskiego dotyczył sejmowego hotelu, a mówiąc dokładniej, warunków, jakie w nim panują. Marcin Kulasek podzielił się z dziennikarzem swoimi wątpliwościami. Trudności, z jakimi muszę się borykać posłowie i senatorowie, to np. brak kuchennego aneksu, co zmusza polityków do jadania na mieście. Oznacza to, że koszty życia rosną...

– To są wszystko koszty. Gdybym chciał sobie zrobić śniadanie, to mam to utrudnione. Nie mogę sobie ani podgrzać parówki, ani usmażyć jajecznicy, bo nie ma gdzie – narzekał.

Poseł pochodzący z Warmii i Mazur zdaniem wielu zwyczajnie odleciał. W naTemat postanowiliśmy zapytać mieszkańców Warszawy, co myślą o takim poświęceniu parlamentarzysty.

Daję radę i nie narzekam
Justyna ma 32 lata, pracuje w sklepie odzieżowym. Nie zarabia 9 tys. zł, ani nawet 6,5 tys. zł. Jej pensja netto to około 4,5 zł. Nie ma partnera, więc nie ma z kim dzielić kosztów życia. Wynajmuje mieszkanie razem z przyjaciółką. Kiedy opłaci rachunki, na jej koncie nie zostaje fortuna, ale nie musi też prosić rodziców o pomoc.

– Oczywiście, że chciałabym zarabiać więcej. Zdarza się, że dostaję premię, ale liczę też na podwyżkę. Nie uważam jednak, że jestem w złej sytuacji. Zawsze byłam oszczędna, ale też bez przesady. Wychodzę ze znajomymi, jadam czasami na mieście i od czasu do czasu pozwalam sobie na jakieś fajne ciuchy lub buty. Na fryzjera też jeszcze mnie stać, a to przecież wcale nie taka tania sprawa w tym mieście – żartuje rozmówczyni naTemat.

Naszej rozmowie przysłuchuje się współlokatorka dziewczyny, która, gdy dowiaduje się, co jest punktem wyjścia do tematu, najpierw zaczyna się śmiać, szybko jednak poważnieje i stwierdza, że wypowiedź Kulaska jest tak idiotyczna, że szkoda energii na jej komentowanie. Uważa, że to pełne pogardy i braku szacunku słowa.

To jest bezczelne
Wypowiedź sekretarza SLD chętnie komentuje Krzysztof, 30-latek pracujący w branży reklamowej. Zdaniem naszego rozmówcy wypowiedź Marcina Kulaska, to dowód na to, że "elity polityczne nie mają najmniejszej świadomości, jak wygląda życie zwykłych ludzi w Polsce".

– Nie wiedzą, jak wyglądają zarobki i koszty życia. Zajęci trzymaniem kolejki przy przysłowiowym korycie, niektórzy politycy całkowicie zamknęli się w bańce, która w żadnym stopniu nie oddaje prawdziwego życia Polaków. Dziewięć tysięcy złotych to kwota nieosiągalna dla ogromnej większości Warszawiaków oraz przyjezdnych, mieszkających w stolicy. Tych, którzy na swoje życie zarabiają ciężką pracą – podkreśla.

Krzysztof dodaje także, że mimo ciężkiej pracy trzeba nastawić się na pewne wyrzeczenia. Kolacje na mieście czy weekend na Mazurach to często po prostu luksus. – Dlatego zasłanianie się koniecznością głosowań i pracą w Sejmie, która miałaby uniemożliwiać panu Kulaskowi wynajęcie kawalerki, jest po prostu bezczelne. Obrażające tysiące Polaków wypruwających sobie żyły, by powiązać koniec z końcem – podsumowuje. Warszawa może być w miarę tania
Karina ma 28 lat, jest dziennikarką. Zanim zgodziła się opowiedzieć o życiu w Warszawie chciała krótko skomentować żale posła Kulaska. – To obrzydliwy przykład tego, w jak odrealnieni są politycy i jak bardzo nie mają pojęcia, za ile ludzie żyją – dzieli się swoimi spostrzeżeniami.
Karina
28 lat, dziennikarka

Pamiętam czasy gdzie i ja, i znajomi cieszyliśmy się, gdy mieliśmy 2 tys. zł miesięcznie. Ta kwota musiała nam wystarczyć na wszystko, czyli na pokój, bilety i jedzenie. Przez kilka pierwszych lat w Warszawie żyłam za 900-1200 zł miesięcznie. Tyle zostawało mi, gdy wszystko opłaciłam, ale mam znajomych, którzy dawali radę za 600 zł, bo MUSIELI.

– Jest ciężko. To fakt. Bo płace nadal są za małe, ale nie oszukujmy się, ludzie w Warszawie często zarabiają 2500-3500 i muszą tak zagospodarować te pieniądze, żeby przeżyć. Pokój to koszt ok. 800-1000 zł. Za mieszkanie wychodzi 1800-2000, więc łatwo policzyć, ile zostaje na resztę opłat, zakupów, przyjemności – wylicza dziewczyna.

Karina przyznaje, że ona daje radę, ale bywają miesiące, kiedy brakuje jej pieniędzy. Uważa jednak, że życie w Warszawie może być w miarę tanie (poza mieszkaniem, rachunkami).

– Dlaczego? Bo Warszawa ma "Outlet" na drugie imię. Zatem - prasę branżową miesiąc później kupisz na dworcu zachodnim, po zamknięciu osiedlowego bazaru możesz wziąć porzucone i obite warzywa i owoce, w sklepach osiedlowych są półki z przecenionym nabiałem, dużo konkursów sprawia, że i do teatru i do kina można za darmo się kopsnąć, a i lumpeksów ci u nas dostatek – opowiada o swojej strategii na przetrwanie.

Bajońskie zarobki
Mateusz ma 29 lat, jest pracownikiem biurowym. Dla niego 9 tys. zł to kwota, którą chciałby mieć na swoim koncie co miesiąc. – Chciałbym tyle zarabiać, co pan Kulasek, naprawdę by mi to w zupełności wystarczyło. Ba, nawet bym sobie spokojnie połowę tego odkładał co miesiąc. Rozumiem, że pan poseł jest już starym wyjadaczem i przyzwyczajony jest do wystawnego stylu życia, ale musi też pamiętać, że pełni funkcję publiczną i że wszystkiego będzie rozliczany, a zwłaszcza z takich wypowiedzi – mówi.

Zaznacza także, że "osobiście czuje się urażony", bo 9 tys. zł na rękę, to ogromne pieniądze. Zdaniem Mateusza to nielogiczne, że poseł Kulasek reprezentuje partię, która mówi o walce z ubóstwem i o poprawie bytu emerytom, a potem żali się na swoje "bajońskie zarobki".

– To się w głowie nie mieści. Nie rozumiem jednego, skoro wiedział, ile zarabiają politycy, bo przecież te dane są jawne, oraz wiedział, jak wygląda sejmowy hotel, to po co się pchał do polityki, skoro teraz narzeka i na hotel i na pieniądze? – zastanawia się nasz rozmówca. To może zrujnować portfel
– 9 tysięcy złotych! Boże kochany! Za 9 tysięcy złotych żyłabym jak królowa. Co miesiąc mam na rękę trochę ponad 3 tysiące złotych. Kredyt, czynsz, opłaty, karta miejska, abonamenty za Netflix czy Spotify – miesięcznie wychodzi mi na to nieco ponad 2 tysiące. A do tego jedzenie – o swoich wydatkach mówi nam Wiktoria.

30-latka wspomina także o wyjściach ze znajomymi, co nie zdarza się często, bo jak podkreśla, gdy żyjesz w stolicy, mogą one zrujnować portfel. Do tego dochodzą także zakupy w sklepach odzieżowych.

– Łatwo nie jest z moją pensją. Gdybym miała 9 tysiące złotych, to na moje standardy byłaby to prawie jak pensja Zuckerberga w Facebooku. Serio, chyba by mi odwaliło, bo nie wiedziałabym, co z tym zrobić. Może zaczęłabym chodzić do drogich restauracji i wydawać 100 złotych za wino na jednym posiedzeniu. Przy takim trybie życia to 9 tysięcy szybko mogłoby mi nie wystarczyć. Na szczęście mi to nie grozi – żartuje.

Można odłożyć
Ile ludzi w Warszawie, tyle historii i spojrzeń na życie. Milena wie, jak żyje się w stolicy, gdy zarabiasz 9 tys. Jej zdaniem nie ma no co narzekać, bo można nawet odłożyć sporą kwotę.

– Gdy jesteś singlem, za 9 tys. można mieszkać w ładnej kawalerce centrum miasta. Gdy nie chce Ci się gotować, jeść na mieście, a gdy na przykład siostrze studentce zepsuje się laptop, idziesz do sklepu i kupujesz drugi. I nie oznacza to, że zabraknie Ci pieniędzy pod koniec miesiąca, bo i tak regularnie odkładasz z każdej pensji 500 na wakacje – mówi.