Zrezygnował z kariery prawniczej w USA i... wyjechał do Polski. Był jedynym Amerykaninem w Toruniu

Małgorzata Błaszczuk
Wpadł do Polski na chwilę, ponieważ akurat nie miał lepszego pomysłu na życie. Tak się złożyło, że był akurat rok 1989. Brad Heckman, jedyny wówczas Amerykanin w Toruniu, zachłysnął się Polską, jej historią, która działa się na jego oczach, zawodowo się nią zainspirował. Dziś jest profesorem stosunków międzynarodowych na New York University, twórcą New York Peace Institute i krajowym ekspertem ds. mediacji.
Jak Brad Heckman zakochał się w Polsce? Fot. prywatne
Z Bradem Heckmanem spotykam się w małej kawiarence u zbiegu ulic szóstej i pierwszej na nowojorskim Manhattanie. W środku nie jest zbyt głośno, decydujemy jednak, by wziąć nasze kawy i mimo jesiennej pogody usiąść na zewnątrz. Dzielnica East Village tętni życiem, bowiem to sobotnie popołudnie. Prof. Heckman w modnej ramonesce, bardziej wygląda na studenta, typowego nowojorskiego yappie, niż na 55-letniego wykładowcę prestiżowej uczelni i krajowego eksperta ds. mediacji. Wita się ze mną po polsku: "Cześć, jak się masz”, ale nie od razu zdradza się z komunikacyjną znajomością naszego języka.


Heckman pochodzi z niewielkiej miejscowości w Pensylwanii. Mieszkańcy North Catasauqua, przedmieścia Allentown, albo są farmerami, albo pracują w miejscowej stalowni. Rodzicom Brada, drugiemu pokoleniu imigrantów ze Słowacji, bardzo zależało, żeby ich syn nie podzielił losu większości miejscowej młodzieży i by stalownia nie stała się jedyną możliwością awansu społecznego. Wielkiego wyboru Bradowi nie zostawili. Mógł zostać albo lekarzem, albo prawnikiem. 

Po skończeniu college’u w dniu, kiedy miał zdawać LSATS, egzamin kwalifikujący do szkoły prawniczej, a miał wówczas 22 lata, stwierdził, że prawo nie jest jednak tym, co chciałby w życiu robić. Bo Brad Heckman wówczas w ogóle nie wiedział co robić w swoim życiu. Więc na egzamin nie poszedł. Najtrudniejsze jednak było przed nim. Musiał zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, że nie będzie prawnikiem, a co gorsza, jedzie właśnie do tej części Europy, z której wiele lat temu przy ogromnym nakładzie energii i pieniędzy uciekła jego babcia. I pojechał. Był rok 1989 roku, kiedy Brad Heckman trafił do Torunia. W tym miejscu zaczyna się nasza rozmowa.

Czy to prawda, że zakochałeś się w Polsce?

Wow, ale prowokacyjne pytanie na początek. Tak, to absolutnie prawda. Byłem wówczas bardzo młody, miałem 22 lata. Nie miałem pojęcia czego oczekiwać. Polska – to było dość niezwykłe dla młodych Amerykanów miejsce podróży. Ale od razu zostałem niezwykle serdecznie przyjęty.  W tym czasie byłem zresztą jedynym Amerykaninem mieszkającym w Toruniu.

Dlaczego wybrałeś akurat Toruń?

Właśnie skończyłem college, a jedna z moich koleżanek pochodziła z Torunia. Nie miałem pojęcia, co mam dalej robić ze swoim życiem. Zdecydowałem, że na razie nie chcę kontynuować nauki w szkole prawniczej, a koleżanka podsunęła mi pomysł, że mogę zostać nauczycielem języka angielskiego w jej mieście. W ten sposób wylądowałem w Toruniu. Ale w tamtym czasie – czasie przed internetem – wcale nie było łatwo tam się znaleźć. Była tradycyjna wolna poczta, były telegramy. Pamiętam wizytę w polskim konsulacie w Nowym Jorku, gdzie mnie wręcz przesłuchiwano, zadawano mnóstwo różnych pytań, w tym także i takie, czy jestem szpiegiem…

Wjeżdżałeś na polskiej wizie?

Nie, postarałem się o status rezydenta. Z tego prostego powodu, że wyjeżdżając jako turysta musiałeś wymienić 15 dol. na każdy dzień pobytu po oficjalnym kursie, a moja miesięczna pensja wówczas wynosiła 20 dolarów. Dlatego przeszedłem cały proces, by uzyskać tymczasowy status rezydenta.

Ale ciągle nie usłyszałam dlaczego zakochałeś się w Polsce. Czy jest jakaś prosta odpowiedź?

Oh, życzyłbym sobie dać ci taką odpowiedź, ale jest wiele, wiele różnych powodów. Byłem bardzo młodym nauczycielem, a moi studenci byli absolutnie niezwykli; byłem otoczony młodymi, profetycznymi, melancholijnymi aktywistami, którzy chcieli zmienić świat. Było w nich pomieszanie bardzo emocjonalnego podejścia do świata i jakiś wewnętrzny smutek. To było bardzo piękne. Częścią tych doznań była także muzyka, której słuchaliśmy, sztuka, którą poznałem i wszystko co się działo wówczas w kraju, który przechodził historyczne zmiany.

Zakochałem się w niezwykłej odporności Polaków, którzy bez względu na to, co się stanie z ich ojczyzną, mają siłę przetrwania. Pamiętam, jak studenci opowiadali mi, jak w czasie stanu wojennego obowiązywał zakaz przemieszczania się i zgromadzeń, uniemożliwiający właściwie robienie czegokolwiek, a oni dzięki własnej kreatywności znajdowali sposoby, by się spotykać i czuć się wolnym.

Przyjeżdżasz do Polski, jest rok 1989, zaczynasz uczyć angielskiego w kraju, o którym nie masz wielkiego pojęcia.

Masz rację, wtedy nie miałem żadnych innych planów poza tym konkretnym, by wyjechać do Polski. Moja babcia pochodziła mniej więcej z tej części Europy, a dokładnie ze Słowacji. Mówiąc szczerze, byłem po prostu zaintrygowany możliwością pojechania za żelazną kurtynę. Dla Amerykanów wtedy to była podróż do ciągle dość tajemniczej części świata, mimo zakończonej przecież zimnej wojny. W ogóle nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać. Na miejscu byłem w stanie zobaczyć jeszcze sporo stereotypów typowych dla czasów komunistycznych. Widziałem kolejki po chleb; wiedziałem, że informacja o tym, że gdzieś coś rzucą podawana jest z ust do ust; tu możesz kupić konkretnego dnia kawę, tam musisz stanąć w kolejce, i jej pilnować, żeby kupić coś innego.

Jak przetrwałeś? Stałeś razem z Polakami w kolejkach po chleb i papier toaletowy?

Pewnie, pewnie. Przez pewien czas. Ale wszystko szybko się zmieniało. Dla mnie to była przygoda. W moim przypadku to była tymczasowa część mojego życia, fascynująca i niezwykła. Poza tym byłem młody, niedawno skończyłem studia, wiedziałem jak się żyje z niewielkim budżetem, więc nie było to jakieś dziwne. Ale możliwość obserwowania zaradności Polaków była dla mnie fascynująca.

Jak opisałbyś Polaków?

O mój Boże. To trudna odpowiedź, oczywiście jeśli nie chce się powielać stereotypów. Ale spróbuję: otwarci, serdeczni, wytrwali, emocjonalni i refleksyjni. Polacy to nie Brazylijczycy - nie tańczą na ulicach; w ich zachowaniu jest uczuciowość, smutek i doświadczenie tego, przez co przechodzili przez lata. Czułem się w Polsce bardzo dobrze. Naprawdę. Każdy, kogo spotykałem, był swego rodzaju artystą, poetą. Od taksówkarza, poprzez studenta, po spotkaną w sklepie osobę.

A czego nie lubisz w Polakach?

O Boże, co za okropne pytanie. Nie lubiłem ówczesnego systemu i tego, co zrobił ludziom. Każde środowisko, czy to Polska, czy byłe republiki radzieckie, czy Irak, gdzie ostatnio byłem – w każdym kraju gdzie panuje dyktatura ma ona wpływ na ludzi i na ich morale. Nie było niczym niezwykłym, że w sklepie byłeś tratowany niegrzecznie. Ale to nie jest o Polakach, tylko o systemie, który odbierając ludziom władzę, stwarzał okazję także do jej nadużywania przez zwykłych ludzi, którzy w ten sposób odreagowywali. Był to więc efekt wpływu określonego systemu na charaktery ludzkie.

Jak się okazało muzyka, a szczególnie ta polska, łagodziła obyczaje.

(Śmiech) Polską muzykę tak naprawdę poznałem poprzez kanadyjskiego artystę Leonarda Cohena, którego odkryłem w Polsce. Jest zresztą do dziś jednym z moich ulubionych muzyków. Cohen reprezentował poezję śpiewaną, bardzo w Polsce popularną, ale pamiętam także, że bardzo wtedy lubiłem Stanisława Sojkę. Poprzez Cohena poznałem – jestem pewien, że źle wymówię jego nazwisko – Macieja Zembatego, który tłumaczył na polski piosenki Cohena. Poznałem też piosenki Marka Grechuty; zafascynował mnie jego pomysł na śpiewanie poezji. To ten sam rodzaj sugestywności, który mają Cohen, Dylan, Neil Young i wielu innych. Pokochałem piosenki Grechuty i Zembatego. Oraz Miłosza… -

Oczywiście odebrałem szybki kurs literatury polskiej. Natychmiast zapoznano mnie z Mickiewiczem. Jego poezja była dla mnie bardzo interesująca, bo to przecież wasz poeta narodowy. (Po polsku) „Litwo, ojczyzno moja” – ten fragment inwokacji jest według mnie deklaracją przywiązania do polskości, bez względu na to, czy Polska była na mapach świata, czy jej nie było. Ale oczywiście także poznałem poezję Czesława Miłosza, który wówczas mieszkał w Berkeley w Kalifornii; było on postacią niezwykle ikoniczną w Polsce. Czytałem także poezję moich studentów, była to przecież część mojej pracy. W ramach zajęć czytaliśmy angielskojęzyczne gazety, studenci pisali wypracowania i poezję po angielsku.

Podejrzewam, że każdy chciał Cię nakarmić jakąś tradycyjną polską potrawą. Masz jakieś ulubione dania?

O tak, polska kuchnia przypominała mi potrawy przygotowywane przez moją babcię Słowaczkę. Ale nigdy wcześniej nie jadłem bigosu. Spróbowałem go dopiero w Polsce. Moja babcia go nie znała. Z dzieciństwa znałem golubki, gotowane przez babcię, czyli wasze (po polsku) gołąbki. No i oczywiście moje ulubione (po polsku) pierogi. Bardzo lubię polską kuchnię, choć dziś jestem wegetarianinem, więc muszę niektóre potrawy trochę modyfikować.

Znalazłeś się w Polsce w bardzo ważnym dla naszej współczesnej historii momencie. Jak reagowałeś na to, co dzieje się wokół Ciebie?

Byłem i zaskoczony i przestraszony. Ale i świadom tego, czym był stan wojenny. I co się stało w niedalekiej przeszłości, kiedy wybuchły masowe strajki. Zresztą podziwiałem powstanie Solidarności w 1980 i 81 r., wybuch wolności w Polsce, znałem też reakcję władz komunistycznych na protesty. Byłem więc ciekawy – co może się stać? Kiedy przyjechałem do Polskie, sytuacja była już inna niż parę lat wcześniej; wydarzyła się i głasnost, i pierestrojka. Reakcja władz była więc także odmienna. Odpowiedzią były przecież obrady Okrągłego Stołu, dzięki którym doszło do pokojowego przekazania władzy. Jako absolwent nauk politycznych, byłem tym zafascynowany.

Naprawdę, to co się wtedy w Polsce działo otworzyło mi oczy na niezwykłe możliwości. Dla mnie – outsidera – dobitnie dowodziło, że jest to i czas, i miejsce, gdzie absolutnie wszystko może się zdarzyć. Niedługo później były zmiany w Czechosłowacji. W Polsce więziony stoczniowiec zajął prominentne stanowisko, a paralelnie w Czechosłowacji prezydentem został do niedawna przebywający w więzieniu dramatopisarz. Dla człowieka z zewnątrz, którym byłem, obserwowanie efektu domina, upadku reżimów w kolejnych krajach, było po prostu magicznym doświadczeniem. Jedynie w Rumunii odbyło się to nieco odmiennie.

I to polskie doświadczenie zainspirowało Cię do zainteresowania się mediacją?

Tak, zdecydowanie tak. Zrozumiałem ideę obywatelskiego nieposłuszeństwa, zrozumiałem, czym jest pokojowy protest i pobudki, z których wyrósł całych ruch solidarnościowy. Wcześniej nie miałem pojęcia, co się może wydarzyć, jeśli reżim cię naprawdę słucha. Miałem oczywiście jakąś wiedzę z amerykańskiego punktu widzenia. Ale ta idea balansu pomiędzy protestami i następującego po nich dialogu zmieniła mój sposób myślenia i zmieniła tak naprawdę moje życie. Zainspirowała mnie do wybrania nowej kariery zawodowej – prowadzenia ważnych i trudnych rozmów, które mogą mieć wpływ na zmianę całych środowisk.
Brad Heckman o mediacji

Czy nie sądzisz, że to brzmi trochę utopijnie?

Ale to się przecież wydarzyło i wydarza! Przy jednym stole usiedli Wałęsa, Michnik, Jaruzelski i inni, którzy jeszcze niedawno byli w więzieniu. Kto by pomyślał, że mogą siąść razem do rozmów? Polska udowodniła, że to jest możliwe. Niestety nie wszędzie na świecie dzieje się tak samo. Przy Arabskiej Wiośnie, w Egipcie, w Tunezji, Libii -  odbyło się to inaczej. Ale to wrażenie z Polski, że niemożliwe jest możliwe, ciągle jest ze mną  i przyświeca mojej codziennej pracy, zarówno na poziomie indywidualny, jak i szerszym – środowiskowym. Gdybym nie wierzył, że takie rozwiązania są realne, nie robiłbym tego, co robię. Wierzę w siłę mediacji i ludzkiej kreatywności.

Trzydzieści lat temu nie bardzo wiedziałem czym tak naprawdę jest mediacja. W Stanach Zjednoczonych używano tego terminu w środowiskach profesjonalnych i politycznych. Wiele lat później jej zastosowanie postanowiłem przenieść na inne niż dotychczas znane obszary. Pobyt w Polscy był inspiracją do powołania do życia New York Peace Institute, który jest centrum mediacji środowiskowej. Miejscem, gdzie ludzie za darmo mogą przyjść i rozwiązać konfliktowe sytuacje pracując z jednym z naszych wolontariuszy-mediatorów. W Stanach Zjednoczonych jest kilka podobnych organizacji, ale moim pomysłem było zastosowanie tego, co zobaczyłem w praktyce w Polsce i innych krajach; czyli – ile mediacja może zmienić, jeśli jej częścią są ludzi, którzy chcą zmian i im przewodzą. Działa to także w przestrzeni międzynarodowej. Zamiast wysyłać Amerykanów w różne rejony świata, by przeszczepiali nasze idee, naszą demokrację, po prostu trzeba słuchać potrzeb lokalnych i na tym poziomie zostawiać rozwiązywanie sporów. Doświadczenia, które przez lata zebrałem, pozwalają mi na ich przekazywanie studentom New York University oraz zastosowanie w New York Peace Institute.

Na koniec prośba o radę do mediatora. Mój kraj jest dziś podzielony linią poglądów politycznych. Jak uporać się z tymi antagonizmami politycznymi?

W moim kraju czuję dokładnie echo podobnych nastrojów. Na poziomie rodzin, kontaktów sąsiedzkich. Nie wiem, czy mam dobrą radę dla każdego i na wszystko, ale kiedy ktoś ma inne poglądy polityczne – najczęściej go blokujemy, unikamy. To nie pomaga. To pogłębia podziały. Spróbujmy wyjść naprzeciw, nawiązać kontakt, spędzić z taką osobą trochę czasu, mimo różnic politycznych znaleźć jakieś wspólne zainteresowania, tematy. Myślę, że jest to dobry początek, takie podzielenie się człowieczeństwem, zaczęcie rozmowy, która wcale nie musi dotyczyć polityki. Jedna rzecz, której nauczyłem się w mediacji: wcale nie chodzi w niej o to, by się pogodzić, chodzi o wspólny grunt, o to, by dostrzec człowieka w drugim człowieku, zobaczyć go trójwymiarowo, poza poglądami politycznymi,  religijnymi, zawodowymi. To naprawdę doby początek.




Brad Heckman po powrocie z Polski skończył stosunki międzynarodowe na John Hopkins University. Po uzyskaniu dyplomu został międzynarodowym dyrektorem w organizacji Partners for Democratic Change, pomagającej w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego w krajach Europy Wschodniej, na Bałkanach i na Kaukazie. Był wiceprezesem organizacji Safe Horizon, agencji zajmującej się przeciwdziałaniem przemocy. To z niej wyłonił się NY Peace Institute, którego Brad Heckman jest założycielem. Jest to największe w USA centrum mediacyjne; profesor Heckaman jest także wykładowcą w szkole stosunków międzynarodowych prestiżowego New York University.