Kamila była Świadkiem Jehowy przez 12 lat. Teraz kręci film o "najgorszym narzędziu kontroli"

Bartosz Godziński
– Głównym przesłaniem mojego filmu jest pokazanie tego, jak ogromnie szkodliwa i krzywdząca dla nas jest kontrola religijna, która ingeruje w najbardziej osobiste elementy życia – mówi naTemat Kamila Dydyna. Do kręcenia "Debiutantki" skłoniły ją cierpienia i ostracyzm, których doświadczyła, kiedy zrezygnowała z bycia Świadkiem Jehowy.
Kamila Dydyna była Świadkiem Jehowy przez 12 lat. Swoje przeżycia chce zawrzeć w krótkometrażowym filmie fabularnym "Debiutantka" Fot. Archiwum prywatne
Kamila Dydyna ma obecnie 37 lat. Pochodzi z Bielawy, ale w 2008 roku przeprowadziła się do Irlandii. Mieszka i pracuje w Dublinie. Jest również scenarzystką i reżyserką filmów. Jej "Testimony" i "Betrayal" były nominowane do wielu nagród, a także pokazywane na festiwalach i w irlandzkiej telewizji publicznej. Teraz uruchomiła internetową zbiórkę na kolejny film - krótkometrażową "Debiutantkę". Chce pokazać mało znaną mroczną stronę Świadków Jehowy, którą ją dotknęła bezpośrednio.

Mniej więcej miesiąc temu zadzwonili do mnie domofonem Świadkowie Jehowy z pytaniami o zmartwychwstaniu. Ty też tak chodziłaś po domach?


Jak najbardziej. Zostałam ochrzczona w wieku 13 lat i będąc dzieckiem traktowałam to jako przygodę. Zwłaszcza wtedy, gdy takie "chodzenie po domach" oznaczało letni wyjazd na tzw. "ośrodek pionierski": przez 2 tygodnie spędzałam wtedy czas z innymi młodymi Świadkami Jehowy, pod namiotami, pod opieką jednego lub dwóch "starszych zboru".

Od rana do wieczora jeździliśmy na rozklekotanych rowerach po wioskach, walcząc z upałem, i rozmawialiśmy z ludźmi, którzy tam najczęściej byli w miarę przyjaźnie nastawieni. Na pierwszym roku studiów pojechałam na taki ośrodek tuz przed świętami Bożego Narodzenia, gdzieś niedaleko Kielc. Towarzyszyły mi trzy przyjaciółki, które też były Świadkami.

Pamiętam, że dojechałyśmy do naszej kwatery w środku nocy starym, rozklekotanym samochodem, w niemożliwie gęstej mgle. Było minus 25 stopni, a tuz po przyjeździe okazało się, ze popsuł się piec w domu, w którym miałyśmy się zatrzymać. Tej nocy spałyśmy ubrane we wszystkie nasze ubrania, w czapkach, rękawiczkach, kurtkach, i w nocy modliłyśmy się, aby Jehowa nie pozwolił nam zamarznąć.

Bezczelnie poszłyśmy głosić na niedalekiej wsi po południu w sam dzień Wigilii. Ku mojemu zaskoczeniu, bardzo mile nas wtedy przyjęto. I piece działały w tych domach, do których nas zaproszono, to był bonus. Wtedy głoszenie było przygodą. Miałam poczucie, że moje życie ma sens, bo "niosę ludziom dobra nowinę".

Od tamtej pory dużo się zmieniło. Teraz głoszenie stało się bardziej bierne, pasywne.
Świadkowie głoszą stojąc przy stojakach z czasopismami na ulicy. Kiedy ja byłam Świadkiem, trzeba było się aktywnie "produkować" pukając od drzwi do drzwi. Na co dzień, na osiedlach czy ulicach w moim mieście, to było zwykle nudne i męczące.

Najgorsza była jednak presja - wewnętrzna i zewnętrzna. Im więcej głosisz, tym bardziej jesteś podziwiany i kochany, i tym mniejsze masz poczucie winy wobec Boga. Im mniej głosisz, tym bardziej jesteś ignorowany przez bardziej aktywnych Świadków albo narażasz się na pouczające rozmowy ze starszymi zboru, o tym jak powinieneś czy powinnaś bardziej się starać.

Ja byłam bardzo gorliwym Świadkiem i wszystko brałam do siebie. Jeśli robiłam coś innego niż zajęcia związane z moim życiem, jako Świadka Jehowy (np. zamiast studiować Biblię, czytałam "Imperium" Kapuścińskiego albo "Zbrodnię i Karę" Dostojewskiego,) to miałam ogromne wyrzuty sumienia.

Świadkowie wystawieni są na niesamowicie silną, regularną propagandę wzbudzającą nieustanne poczucie winy. Ostatnio przypomniałam sobie stary artykuł w "Przebudźcie Się!" z 1993 roku: historia kobiety w starszym wieku, o imieniu Laurel, która większość swojego życia spędziła podłączona do sztucznego płuca (i przykuta do łóżka). Była Świadkiem Jehowy i głosiła "prawdę" komu się dało i ile się dało. Przekaz dla nas, zdrowych jak ryby Świadków: "a ty jaką masz wymówkę, że nie głosisz więcej?". Wtedy to do mnie trafiało, zupełnie nie widziałam, jak to było skandalicznie manipulacyjne. Teraz mnie to trochę bawi, ta manipulacja, chociaż tak naprawdę to jest tragiczne i krzywdzące dla psychiki.

Jak chodzenie po domach wygląda w praktyce?

Świadkowie Jehowy są bardzo zorganizowani i metodyczni we wszystkim, co robią jako organizacja. Osiedla, ulice, i dzielnice są podzielone przez na "tereny osobiste", by nikt nie wchodził sobie w drogę.

Kiedy idziesz głosić "prawdę" od drzwi do drzwi, bierzesz ze sobą zeszyt i prowadzisz szczegółowe notatki. Np. "Numer 42 – nikogo nie było", "Numer 37B: Pani w średnim wieku gotowała obiad, zaprosiła innym razem", "Numer 32: Pan (Stanisław, wygląda na 65 lat) wziął 'Strażnicę', koniecznie odwiedzić za tydzień". A już na pewno zapisujesz "Numer 21: Pani (45 lat) wyzwała nas od takich i owakich, powiedziała, że to wstyd, że nie jesteśmy w szkole tylko chodzimy po domach, powiedziała, że jak nas jeszcze raz zobaczy, to poszczuje psem. NIE ODWIEDZAĆ".
Kamila Dydyna nie jest Świadkiem Jehowy od 2008 rokuFot. Donal Moloney
Dlaczego zdecydowałaś się porzucić swoją religię i przestać być Świadkiem Jehowy?

Trudno to streścić w jednym zdaniu. To był bardzo długi i powolny proces, podobny do procesu erozji skały na dnie rzeki. Pierwszy moment, w którym poczułam, że coś jest "nie tak", przyszedł dopiero w czasie studiów. Wkrótce po rozpoczęciu studiów w nowym mieście, gdzie nikogo nie znałam, wpadłam w depresję.

Przez rok czy dwa próbowałam się "leczyć" poprzez wręcz maniakalne zaangażowanie w aktywność w moim nowym zborze. Świadomie czy podświadomie próbowałam zagłuszyć problem głoszeniem non-stop od domu do domu, studiowaniem Biblii, przygotowywaniem się do zebrań itp. To było takie uczucie, jak podkręcanie głośnej muzyki, żeby zagłuszyć wszystkie inne myśli. Mój wyjazd na zimowy ośrodek pionierski, o którym wspomniałam na początku, był częścią tego samoleczenia.

Kiedy jesteś Świadkiem Jehowy, zwracanie się do psychologa jest potępiane. Mimo, że w ich literaturze już od paru lat oficjalnie znajdziesz informacje o przypadkach, kiedy taka terapia u psychologa jest potrzebna i zalecana, nieoficjalnie przekaz jest taki, że jeśli idziesz do psychologa, jesteś "slaby duchowo".

Znam przypadki, gdzie starsi zboru, "duchowi pasterze", wprost mówią do takich cierpiących jednostek, że najlepsze lekarstwo na depresję to głoszenie i modlitwa. Innymi słowy, jeśli masz depresję, to za mało kochasz Jehowę, za mało wierzysz w raj po Armagedonie, ogólnie jesteś gorszy lub gorsza.

Ja sobie kompletnie nie radziłam z samoleczeniem za pomocą aktywności w zborze. Przyszedł taki moment, kiedy zupełnie się wypaliłam i załamałam. Wtedy pierwszy raz poszłam do psychologa, chociaż czułam się z tego powodu jeszcze bardziej winna

Zmieniłam się z uśmiechniętej, "nakręconej" do głoszenia dziewczyny w taką wypaloną kukłę, i większość przyjaciół i starszych w zborze w mieście uniwersyteckim zaczęła mnie omijać. To było niesamowicie silne doświadczenie kondycjonalnej miłości. Przekaz: kiedy jesteś zaangażowana w 100 proc., kochamy cię, kiedy odpadasz z czołówki peletonu, nikogo to nie obchodzi.

Początkowo myślałam, że powinnam się wziąć w garść i wrócić do takiej aktywności, jak na początku studiów, żeby zasłużyć znów na miłość i wsparcie innych członków zboru, a co za tym idzie, Jehowy. Dzięki terapii u psychologa zaczęłam dostrzegać, jak krzywdzący jest taki przekaz warunkowej miłości. Z czasem zaczęłam się na to złościć. Złość, jak się okazało, była moim przewodnikiem w wyjściu z tej religii. Kiedy zaczęłam podążać za głosem tej złości, najpierw cichutkim szeptem, a na koniec wrzaskiem, było to jak wychodzenie z labiryntu z pomocą nici Ariadny.

Przechodziłam wtedy kilkuletni okres buntu, podobny do nastolatki, która buntuje się przeciw rodzicom. Ja buntowałam się przeciwko Jehowie i starszym zboru. Zaczęłam słuchać "nieprzyzwoitej" muzyki: Nirvana, Pearl Jam, Tori Amos. Zaczęłam czytać wszelkie książki, oglądać wszelkie filmy, na które miałam ochotę, bez cenzury religijnej.

Po nocach czytałam Wiedźmina, Władcę Pierścieni, oglądałam "Z Archiwum X" i "Matrixa". Wszystko, co wcześniej było niedozwolone, pochłaniałam jak wygłodniałe zwierzę. Nadrabiałam zaległości w rozwoju intelektualnym, kulturalnym.

Ten moment w pierwszym "Matriksie", gdzie Neo zdaje sobie sprawę, z tego, w jak koszmarnej rzeczywistości i kłamstwie spędził do tej pory życie, upada na podłogę, i wymiotuje, oglądałam chyba ze sto razy. To było dokładnie moje doświadczenie wybudzania się z religijnego szaleństwa.

Pamiętam dzień, w którym wreszcie zdecydowałam, że to koniec - nie jestem Świadkiem Jehowy i nigdy już nim nie chce być. Ten moment przyszedł kilka miesięcy po moim wyjeździe do Irlandii. To było uczucie zwierzęcego strachu, kiedy moja tożsamość rozpadła się na kawałki.

Nie wiedziałam, kim jestem, co myślę o czymkolwiek i co się ze mną stanie. Ale wiedziałam już wtedy, że tego procesu nie powstrzymam. Kojarzyło to mi się z narodzinami dziecka. Noworodek nie do końca chce opuszczać łono matki, ale czuje, że musi "iść". Wyjście jest tylko jedno. To jest przerażające, bo nie wiesz co cię czeka po drugiej stronie, ale nie da się tego powstrzymać. Po latach, w żartach myślę o tej scenie w "Seksmisji", kiedy Maks wola: "Albert, wychodzimy!".
Kamila została ochrzczona w wieku 13 lat na stadionie we Wrocławiu. Przyznaje, że nikt jej do tego nie zmuszał: "Poczucie przynależności do czegoś większego ode mnie było tak intensywne, że aż uderzało do głowy"Fot. Archiwum prywatne
Jestem w stanie to zrozumieć. Tak jest chyba że wszystkimi religiami, w których się trwa przez lata. Trudno jest z nich zrezygnować i nie czuć strachu, czy niekończących wyrzutów sumienia. A co dopiero, jeśli chodzi o sekty stosujące emocjonalne szantaże oraz techniki psychomanipulacji.

Świadkowie Jehowy są oficjalnie zarejestrowani jako związek wyznaniowy. Zawsze są schludnie ubrani, ciężko pracują, cenią uczciwość, dlatego często trudno zauważyć, że wiele z ich praktyk to zachowania spełniające kryteria sekty. Pod takim obrazem spokojnych, uczciwych ludzi, jest prawdziwy ludzki dramat. Wiele z praktyk stosowanych przez Świadków na co dzień niszczy ludziom życie.

Na przykład?

Na początku podkreślę, że nie żywię nienawiści do Świadków Jehowy jako ludzi. Jest tam wiele bardzo inteligentnych osób, które mają złote serca i szczere pragnienie prowadzenia jak najlepszego, najuczciwszego życia. Mimo to, spełniają oni wszystkie kryteria sekty, według na przykład modelu "BITE" Stevena Hassana. Ściśle kontrolują zachowania, informacje, emocje i myśli swoich członków.

Wśród podstawowych czynników, które kwalifikują Świadków Jehowy jako sektę, jest bombardowanie miłością. Na pierwszych zebraniach wszyscy są uśmiechnięci i szalenie mili dla ciebie, aż trudno się oprzeć tej fali ciepła. Podziwiają cię i dziękują, że jesteś wśród nich. Dla osób wrażliwych, samotnych lub takich, którym się w życiu nie układa, to prawdziwa pułapka.

Inna typowa cecha sekty to ścisła kontrola informacji: masz bezwzględny zakaz dowiadywania się o tej religii z jakichkolwiek innych źródeł, niż te pochodzące od Świadków Jehowy. Książka, film, czy nawet zwykła rozmowa z kimś z zewnątrz, gdzie tematem jest obiektywna krytyka czy analiza na przykład historii Świadków Jehowy, grozi wyrzuceniem ze zboru. To bardzo silny znacznik kultu i prania mózgu, bo trzeba się generalnie odciąć od świata.

Nie wolno tez nigdy, pod żadnym pozorem, wyrazić wątpliwości lub krytykować literatury lub nauk Świadków. To jest chyba najgorsze przestępstwo, którego możesz się dopuścić jako Świadek. Możesz spać codziennie z kimś innym, brać narkotyki, palić papierosy – żadne z tych zachowań nie będzie tak straszną "zdradą" dla zboru jak krytykowanie czy wyrażanie wątpliwości. Nawet zadawanie innych pytań, niż te które są wydrukowane w Strażnicy czy innej literaturze Świadków, jest niedozwolone.

Świadkowie Jehowy są zniechęcani do pójścia na studia, bo świeckie nauki i kariera zawracają w głowie. Zakłada się, że podstawowa nauka wystarcza do głoszenia od domu do domu i bycia przykładnym świadkiem. Podobnie jest z przyjaciółmi i parterami małżeńskimi – najlepiej jest się ograniczyć tylko do Świadków Jehowy. Tak więc ograniczasz się zarówno psychicznie, jak i fizycznie. I przez to jesteś od nich zupełnie zależny.

I tutaj czas wspomnieć o najgorszym i najbardziej krzywdzącym zachowaniu Świadków – religijny i społeczny ostracyzm, kiedy odejdziesz lub zostaniesz wykluczony, jest ekstremalny. Jest to największe narzędzie kontroli, którym dysponują Świadkowie wobec swoich członków.

Jak wygląda życie po tym jak rezygnujesz z tej religii?

To jest śmierć społeczna. Twój cały system społeczny, który najczęściej tworzą praktycznie sami świadkowie Jehowy, odwraca się od ciebie. Znika możliwość skontaktowania z innymi, kasują twój numer telefonu i blokują cię, a jeśli widzą cię na ulicy, to przechodzą na drugą stronę. Jesteś takim duchem jak Bruce Willis w "Szóstym zmyśle". To jest ekstremalne przeciwieństwo bombardowania miłością, którego doznajesz na początku.

Skoro nie jesteś już Świadkiem Jehowy, to twojego filmu nie będą mogli obejrzeć członkowie tej organizacji?

Na pewno to nie będzie film, który będą sobie otwarcie między sobą rozsyłać. Jeśli film będzie pokazany na festiwalu filmowym w Polsce czy w innych krajach, a Świadek Jehowy będzie tam widziany wśród publiczności, to narazi się na poważne kłopoty. To będzie tak zwany "materiał odstępczy", gdyż według nich jestem odstępcą. Mam jednak nadzieję, że świadkowie, którzy zaczynają wątpić w swoją religię, obejrzą go choćby "po cichu".

Moim celem, między innymi, jest pocieszenie osób, którzy odeszli i teraz cierpią z powodu ostracyzmu. Chcę, aby wiedzieli, że nie są sami. Chcę, aby ten film zaoferował im odzwierciedlenie ich doświadczeń w formie opowieści na dużym ekranie. Chociaż oczywiście mój film to nie jest dokument, ale dramat krótkometrażowy, który kieruje do publiczności na całym świecie, do ludzi z wszelkich ścieżek życia, zdecydowanie nie tylko do byłych Świadków Jehowy.
Historia opowiedziana w twoim filmie jest oparta na twojej biografii?

W postaci głównej bohaterki są elementy mojej osobowości, moich emocjonalnych i mentalnych przemyśleń. Nie jest to jednak moja historia. To historia fikcyjna, która jest mocno zakorzeniona w rzeczywistości, której wielu młodych Świadków doświadcza na całym świecie.

Tematy poruszone w filmie "Debiutanka" to doświadczenie utraty wiary, ostracyzmu religijnego, a także zderzenia młodzieńczej energii i pierwszego doświadczenia seksualnego z brutalnym osądem starszych.

Głównym przesłaniem mojego filmu jest pokazanie tego, jak ogromnie szkodliwa i krzywdząca dla nas jest kontrola religijna, która ingeruje w najbardziej osobiste elementy życia. Chcę się skupić nie tylko na fabule, ale i na warstwie audiowizualnej, która jest dla mnie równie ważna, jak przekaz filmu.

Dlatego też prowadzę teraz crowdfunding, aby zebrać 20 tys. euro na realizację tego filmu, gdyż chcę wynająć profesjonalny sprzęt i zatrudnić jak najlepsza ekipę i aktorów. W Dublinie ta kwota to bardzo małe pieniądze na realizacje projektu filmowego, także budżet filmu jest skromny i ambitny zarazem, zależy od punktu widzenia.

Tegoroczny dokument Tomasza Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu" wstrząsnął Polską, bo pokazał jak jest zbudowany cały system krycia księży-pedofilów. Świadkowie Jehowy też mają w tej kwestii sporo na sumieniu.

Tak jak w każdej dużej grupie osób: są ludzie o złotym sercu, którzy chcą czynić dobro, ale są też jednostki strasznie połamane psychicznie, w tym m.in. pedofile. Jednak problem z tą organizacją jest taki, że nie zgłaszają tych spraw policji. Kierują się zasadą "dwóch świadków" opartą na dosłownej interpretacji wersetu ze Starego Testamentu.

Jak to działa? Jeżeli dziecko powie mamie, że wujek dotykał je w nieodpowiednich miejscach, to najczęściej nikt się tym nie zajmie - dlatego, że nie ma "dwóch świadków" przestępstwa. Ta zasada jest tak absurdalna, że aż mi słabo się robi ze złości. Pokaż mi sytuacje molestowania seksualnego dziecka, gdzie będzie na to więcej świadków niż ofiara i sprawca.

Niestety ta absurdalna zasada pasuje do obsesji Świadków na temat tego, jak ich postrzegają inni ludzie i media. Świadkowie promują obraz religii, gdzie ludzie są najszczęśliwsi na świecie, tam nie ma żadnych problemów. Więc takie wykorzystywanie seksualne najczęściej trwa latami, nie ostrzega się rodziców innych dzieci, że w zborze ktoś został oskarżony o pedofilie, a sprawca ma niczym nieograniczony dostęp do nowych ofiar.

Kilka lat temu w Australii prowadzono śledztwo, dzięki któremu światło dzienne ujrzały poufne, udokumentowane przypadki wykorzystywania seksualnego w zborach. Ponad 1000 przypadków, których nigdy nie zgłoszono policji. Przesłuchania Królewskiej Komisji były publiczne i bardzo upokarzające dla tzw. "ciała kierowniczego", czyli rady zarządzającej Świadków Jehowy.
Zdjęcie z planu filmu "The Betrayal"Fot. Rafał Kostrzewa

Od lat mieszkasz i pracujesz w Irlandii. Czy twoja przeprowadzka była związana z ostracyzmem?

Nie był to powód mojego wyjazdu do Irlandii, chociaż moja emigracja i odejście od religii zbiegły się w czasie. Skończyłam wtedy anglistykę, marzyłam o wyjeździe do Irlandii od lat. Byłam zafascynowana "Walecznym sercem" z Melem Gibsonem, którego zdjęcia kręcono w dużej części w Irlandii.

Do Dublina wyjechałam w 2007 roku razem z przyjaciółką, która też była Świadkiem. Odeszła od religii jakiś czas po moim odejściu, i dalej się przyjaźnimy. Chyba miałam na nią zły wpływ (śmiech). Jednak rzeczywiście ta przeprowadzka mi bardzo pomogła. W Dublinie nikt mnie nie znał. Łatwiej było zacząć od nowa.

A nie boisz się, że Świadkowie Jehowy będą chcieli się mścić na tobie za twój film?

Świadkowie Jehowy nie są mściwi. To nie są ludzie, którzy obleją mnie farbą na ulicy. Poza tym nic w moim filmie nie jest przekłamaniem, które ma na celu szkalowanie tej organizacji. To jest film opowiedziany z sercem i współczuciem do byłych oraz aktywnych Świadków, za którymi tęsknię, a z którymi nie mogę się w żaden sposób skontaktować.