Zaprosił samotną osobę na Wigilię, ale nie spodziewał się, że ta historia tak się skończy

Aneta Olender
Wszystko zaczęło się dwie dekady temu. Mikołaj Rykowski chciał, aby wolne miejsce przy stole w jego domu było dobrze wykorzystane, dlatego na kolację wigilijną zaprosił zupełnie obcą osobę. Człowiek ten przekazał tę informację innym... i dziś na wigilii organizowanej przez naszego rozmówcę spotykają się setki osób. – Mamy ludzi, którzy utracili kogoś bliskiego, są ci, których dzieci nie wróciły na święta, bo mieszkają za granicą. Są też młodzi ludzie, którzy z różnych powodów nie potrafią usiąść do stołu wigilijnego z rodziną – mówi w rozmowie z naTemat prezes fundacji "Wolne miejsce".
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Ile osób, dzięki fundacji "Wolne miejsce", może nie jeść samotnie wigilijnej kolacji?

W całej Polsce na naszą wigilię będzie zaproszonych około 10 tys. osób. Działamy w 18 miastach m.in. w Katowicach, w Olsztynie, w Ostrowie Wielkopolskim, Radomiu, czy Tarnowie.

I wszędzie są chętni?

Nie nazwałbym ich chętnymi, nazwałbym ich potrzebującymi. Myślę, że to nie jest tak, że ktoś się cieszy, że jest samotny. Natomiast na pewno każdy cieszy się, że ktoś na niego czeka. Zdecydowanie więc lepiej być z nami.

Samotność rzeczywiście jest epidemią naszych czasów?


W Wielkiej Brytanii jakiś czas temu powołano ministra ds. samotności, to świadczy o tym, że to bardzo poważny problem. Jako społeczeństwo także powinniśmy to dostrzegać i np. aktywizować takie osoby.

Sprawdziło to się w przypadku naszej fundacji. Osoby samotne przychodzą do nas i działają jako wolontariusze. Dzięki temu, co robią, samotność im tak nie doskwiera, bo kiedy człowiek skupia swoją uwagę na czymś innym, na drugim człowieku, nagle przestaje zauważać swoje dolegliwości. To bardzo zmienia. Osoby, które przychodzą do was na wigilię, to nie są tylko i wyłącznie osoby bezdomne?

Nie. To byłoby bardzo złe myślenie. Ta wigilia jest dla wszystkich, którzy tego potrzebują, bez względu na status społeczny czy majątkowy. Niektóre osoby są samotne przez większość swojego życia, niektóre tylko przez moment, bo są np. w trakcie rozwodu lub tuż po i nie mogą odnaleźć się w nowej sytuacji.

Mamy ludzi, którzy utracili kogoś bliskiego, są ci, których dzieci nie wróciły na święta, bo mieszkają za granicą. Są też młodzi ludzie, którzy z różnych powodów nie potrafią usiąść do stołu wigilijnego z rodziną. Każda osoba jest ważna, każda osoba przychodzi ze swoją historią.

Pojawiają się łzy?

Oczywiście. Różnica między naszą wigilią a spotkaniami opłatkowymi, które odbywają się w wielu miastach, jest taka, że nasza kolacja jest autentyczna i z tego powodu pojawiają prawdziwe emocje. Trzeba przyjść na naszą wigilię, zobaczyć to, co u nas się dzieje, żeby to zrozumieć.

Na te inne spotkania ludzie przychodzą zjeść, a tutaj przychodzą spędzić z kimś czas. Oczywiście jedzenie jest bardzo ważne, ale nie jest to sens naszego spotkania. Sensem jest obecność. Mamy przedstawienie, mamy chór, są też prezenty, ale najważniejsza jest rozmowa.

Osoby, które przychodzą do nas na wigilię i na śniadanie wielkanocne, które również organizujemy, wiedzą, że są na święcie. Tu nikt nie udaje. Traktują mnie jak swojego przyjaciela. Rozpoczynamy kolację o 16, wtedy, kiedy robi się ciemno, kiedy pojawia się pierwsza gwiazdka.
Mikołaj Rykowski od 20 lat w wigilię opłatkiem dzieli się z osobami samotnymi.Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Czyli to nie jest tak, że tu wigilia dla osób samotnych, a później wraca pan do swojego domu, gdzie przygotowana jest kolacja tylko dla najbliższych?

To byłoby nawet niemożliwe. Wigilia zaczyna się o 16, później musimy posprzątać... Jesteśmy tu z żoną, z naszymi dziećmi tak jak kiedyś. Najpierw zapraszaliśmy ludzi do domu, następnie do naszej restauracji, a na końcu przyszedł czas na hale. To są naprawdę duże obiekty, bo np. w Katowicach jest to Międzynarodowe Centrum Kongresowe, a w Łodzi Atlas Arena.

Od czego to wszystko się zaczęło?

Zaczęło się w bardzo prosty sposób, każdy z nas w rodzinnym domu miał ten wolny talerz. Jako dziecko też zawsze to widziałem, bo taka była tradycja. Kiedy poznałem moją żonę i przygotowywaliśmy swoją wigilię, to wzbudziło to we mnie emocje, które sprawiły, że zadałem pytanie: "Po co to robić? Po co ten zwyczaj?".

Jeśli kładziemy dodatkowe nakrycie, ale nie zapraszamy nikogo, to właściwie jest to okropne. Nie lubię udawać. Albo coś jest prawdziwe, albo nie. Żona zapytała: "Mamy tego nie kłaść?". Odpowiedziałem, że nie o to chodzi. Niech ten talerz tam będzie, ale zaprośmy kogoś.

Zaczęliśmy się zastanawiać kogo. Z widzenia znaliśmy sąsiada, który jest samotną osobą. Był to zamknięty człowiek, bo takie z reguły są osoby samotne. Z ich perspektywy świat jest zły, dlatego są smutne. Kiedy jednak zaprosiłem go na wigilię, to zobaczyłem uśmiech na jego twarzy.

Później, kiedy był na kolacji wigilijnej, zapytał, czy może o tym powiedzieć innym samotnym, których zna. Zgodziłem się, choć nie wiedziałem wtedy, co to znaczy... Tak to się zaczęło. To było 20 lat temu.

W następnych latach zaczęło do nas przychodzić coraz więcej osób, doszło do tego, że mieliśmy nawet 30 gości. W którymś momencie żona powiedziała "koniec", dlatego przenieśliśmy się do restauracji. W 2012 roku pierwszy raz zorganizowaliśmy wydarzenie w hali. To pokazało, jaka jest potrzeba, dlatego założyliśmy fundację.

A sąsiad od którego się zaczęło?

Ten człowiek, którego zaprosiliśmy jako pierwszego, nadal jest naszym gościem. Cały czas mamy ze sobą kontakt. Myślę, że bardzo mu pomogliśmy poprzez akceptację, poprzez to, że czuł się zauważony, potrzebny, istotny. W jego życiu się poukładało, ma fajną pracę. Któregoś roku firma, w której pracował, stała się też naszym darczyńcą. Ludzie często nie zapraszają do siebie nikogo, bo się boją. Pan się nie bał?

Nie. Cieszę się, gdy ktoś do nas przychodzi.

Organizacja takiej wigilii nie jest chyba łatwym przedsięwzięciem?

Mam armię wolontariuszy, to jest około 400 osób. W każdym mieście są koordynatorzy, z którym współpracuję od września, żeby tę wigilię dobrze zorganizować, a od stycznia, żeby przygotować wielkanocne wydarzenie. Raz w roku mamy zlot, gdzie możemy się spotkać, porozmawiać. To jest fantastyczna przygoda. Trochę w tym ciężkiej pracy jest, ale radości jest o wiele więcej.

Pana święta są pełniejsze dzięki temu?

Jak najbardziej. Dostrzegamy sens świąt. Jestem chrześcijaninem świadomym tego, co Bóg zrobił dla człowieka i o tym też staramy się mówić.