"Popłakałam się". Córka więźnia obozu reaguje na szokujące przedstawienie w szkole

Anna Dryjańska
– Jak zobaczyłam zdjęcia "gazowanych" dzieci w pasiakach, to się popłakałam. Gdybym tam była, przerwałabym ten cyrk – mówi Aneta Wiater, córka więźnia obozu w Zamościu. Jej ojciec Zdzisław był jednym z Dzieci Zamojszczyzny – gdy pojmali go naziści miał 5 lat. Pani Aneta uważa, że szkoła w Łabuniach upolityczniła zbrodnię i naraziła uczniów na traumę.
Zdjęcie z przedstawienia szkolnego w Łabuniach, które odbyło się 10 grudnia. fot. zslabunie.szkolnastrona.pl
Anna Dryjańska: Co pani poczuła, gdy dowiedziała się o opisanym przez "Newsweeka" przebiegu uroczystości, która odbyła się 10 grudnia w szkole w Łabuniach?

Aneta Wiater: Jak zobaczyłam zdjęcia "gazowanych dzieci w pasiakach to się popłakałam. Dla mnie to był szok. Jak można robić zabawę z takiego okrucieństwa? Wątpię, czy kilkuletni uczniowie, którzy brali udział w tym spektaklu, rozumieją, że po egzekucji się już nie wstaje.

Część internautów przekonuje, że to przedstawienie to forma nauki historii. Wskazują, że nikt się nie wyśmiewał z ofiar, a teatrzyk służył pokazaniu bolesnych faktów z przeszłości regionu.


O Dzieciach Zamojszczyzny można i powinno się mówić w całej Polsce, tak jak więcej powinno się mówić o powstaniu zamojskim. Na tych terenach nie da się o tym nie mówić. Nie trzeba jednak tego robić w tak okropny i bezmyślny sposób. Gdzie w tym całym cyrku była prawda o Dzieciach Zamojszczyzny?

Mój ojciec trafił do obozu gdy miał 5 lat. Doświadczył strasznych rzeczy. Gdy mnie wychowywał, dawkował informacje o swoich przeżyciach. Pewne rzeczy opowiedział mi dopiero, gdy byłam nastolatką, bo wcześniej nie byłabym na nie gotowa. I miał rację.
Zdzisław Wiater, ojciec pani Anety, trafił do obozu koncentracyjnego w Zamościu gdy miał 5 lat.fot. archiwum rodzinne
Co relacjonował pani ojciec?

Wspominał, że oni w tych barakach nawet prycz nie mieli. Nie było podłogi. Musieli spać w błocie, jak świnie. Tata mówił, że dzieci szybko zaczęły chorować. Jego 2-letnia siostra Ania umarła mu na rękach. 7-letni brat odszedł w innym baraku. Tata przeżył tylko dlatego, że pomógł mu uciec Polski Czerwony Krzyż.

Tata opowiadał, jak wyglądała ucieczka?

Kazali mu być cicho. Przykryli jakimiś trupami. Gdy wydostali go z obozu, trafił do adopcji, bo jego rodzice zniknęli. Jego nowa rodzina to byli biedni ludzie, żadna elita. Wychowywał się razem z ich dziećmi. Przybrał ich nazwisko – to samo, które teraz noszę ja. Ale tata nie zapomniał. W Święto Zmarłych, gdy odwiedzał grób rodziców adopcyjnych, zawsze kładł na płycie dodatkową świeczkę dla rodziców biologicznych. Nigdy się nie dowiedział, co się z nimi stało, choć bardzo się starał.

Nawet jako dorosły mężczyzna płakał, gdy wspominał śmierć siostry... Przepraszam, mnie też nie jest łatwo o tym mówić. Ta trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dlatego zdjęcia ze szkoły w Łabuniach tak mnie poruszyły. Zna pani któreś z dzieci występujących w spektaklu?

Tak. Tam uczy się kilkoro dzieci z mojej rodziny. Rozmawiałam nawet z ciotką, której syn wcielił się w rolę jednego z więźniów. Była zachwycona tym, że jej dziecko zostało wyróżnione udziałem w przedstawieniu. Wie pani co mi powiedziała? "Wiesz, jak ładnie wyglądał w tym pasiaczku?". To się w głowie nie mieści.

Co pani na to?

Przypomniałam jej o tacie, o naszej historii rodzinnej. Odpowiedziała, że teraz są inne czasy. Nie rozumiem jak można to rozpatrywać w kategoriach mody czy urody. Nie pojmuję też, dlaczego temu wszystkiemu przyklaskiwała była więźniarka obecna na sali i dlaczego inscenizację tej strasznej zbrodni wymieszano z polityką. Gdybym tam była, przerwałabym ten cyrk.

Mówi pani o wójcie Mariuszu Kukiełce, którzy krytykował ludzi za lewicowe wartości?

Tak, ale nie tylko. Nie na miejscu były też teksty o goleniu głowy nielubianym posłankom. Jak tak można? Na Zamojszczyźnie ginęli ludzie o różnych poglądach. Upartyjnianie tej tragedii jest skandalem.

Jest pani matką kilkorga dzieci. Znają historię dziadka?

Opowiedziałam o tym ogólnie najstarszym, kilkunastoletnim córkom. Młodsze dzieci jeszcze nie wiedzą. Nawet nastolatki nie są jeszcze gotowe na drastyczne szczegóły. Może są dzieci, po których spłynęłoby to jak po kaczce, ale znam swoje. I obawiam się, że takich uczniów w tej szkole było więcej, ale nikt nie pomyślał o tym, by im zapewnić opiekę psychologa.