"Nie mój papież" – piszą po nagraniu z Franciszkiem. Oto dlaczego nie oburza mnie jego zachowanie

Anna Dryjańska
To nagranie będzie podążało za Franciszkiem aż do śmierci. Jest spóźnionym prezentem świątecznym dla tych katolików, którzy są bardziej konserwatywni od monarchy Watykanu i od początku nie ukrywali swojego niezadowolenia z jego wyboru. Teraz mają filmik pokazujący, jak papież daje "po łapach" podekscytowanej wiernej, która wykręciła mu rękę.
Papież Franciszek uderzył w dłoń katoliczkę, która wykręciła mu rękę. fot. Reuters
Reakcja Franciszka jest jak najdalsza od biblijnego nadstawiania drugiego policzka. Fakt, że na drugi dzień hierarcha przeprosił, nie ma już wizerunkowo praktycznie żadnego znaczenia. Nagranie z wkurzonym papieżem jest skuteczniejsze niż tysiąc krytycznych rozpraw teologicznych. Na Twitterze błyskawicznie pojawił się hasztag #NotMyPope (ang. nie mój papież). Machina antyfranciszkowa poszła w ruch. Obserwuję jej działanie z zewnątrz: jako ateistka i osoba antyklerykalna (wbrew pozorom te dwie postawy nie zawsze idą ze sobą w parze).


Zachowanie papieża mnie nie oburzyło, choć PR-owo było samobójem (osoba na tak wysokim stanowisku powinna być bardziej opanowana). Tak, uderzenie kobiety po ręce było przemocą, ale przemocą było też, gdy wcześniej ta sama kobieta wykręciła duchownemu rękę. Akcja – reakcja. Franciszek nie zareagował nieproporcjonalnie, nie przywalił jej z pięści, nie dał jej po twarzy, po prostu w ten mało elegancki sposób uwolnił się z uścisku, który ewidentnie go zabolał. Ten facet ma już 84 lata i – mimo najlepszej opieki medycznej – zapewne zwyrodniałe stawy. Zareagował jak każdy, któremu zadano ból.

Agresją jest też jednak naruszanie cudzych granic. To, że ktoś podaje rękę – tak jak Franciszek, który witał się ze współwyznawcami na Placu Św. Piotra – nie znaczy, że akceptuje jej wykręcanie. Analogicznie jak z seksem: to, że ktoś w łóżku daje przyzwolenie na jakąś rzecz nie znaczy, że wszystko inne jest dozwolone z automatu. Ludzie mają swoje granice i należy je szanować. Wiele problemów społecznych by zniknęło, gdybyśmy wszyscy stosowali tę zasadę.

Źródłem incydentu w Watykanie jest to, że przywódca Kościoła rzymskokatolickiego jest traktowany przez część katolików jak hybryda misia z Krupówek i bóstwa. Jest dla nich tym, czym Beatlesi lub Elvis byli dla pokolenia nastolatek z lat 60-tych. Krótko mówiąc wywołuje ogromne, niepohamowane emocje. Kobieta, którą papież miał minąć bez uścisku dłoni, zapewne wykonała swój gest w desperacji. Musiała wiedzieć, że podobna szansa już się nie powtórzy, że już nigdy nie będzie tak blisko papieża – a przynajmniej tego papieża. I przegięła.

W Nowy Rok papież przeprosił za swoją nerwową reakcję wobec katoliczki. – Przemoc wobec kobiety jest zbezczeszczeniem Boga zrodzonego z niewiasty. Po tym, jak traktujemy ciało kobiety, możemy rozpoznać nasz poziom człowieczeństwa – powiedział wiernym, niepotrzebnie brnąć w kwestię płci. Sugeruje, że gdyby rękę wykręcił mu mężczyzna, jego reakcja byłaby bardziej usprawiedliwiona. Nie byłaby. Równość płci nie polega tylko na równej płacy, ale i na tym, by kobiety nie były traktowane jak ludzie specjalnej troski. A w ten sposób niestety traktuje je lwia część purpuratów, którzy apartheid płci wynieśli do rangi cnoty.

Jorge Bergoglio nie jest ani bóstwem, ani maskotką, ani ojcem (przynajmniej jeśli trzymał się doktryny swojego kościoła), ani tym bardziej świętym – jest zwykłym człowiekiem. Ma prawo się zdenerwować, gdy ktoś sprawia mu ból i żądać poszanowania swoich granic. Dokładnie tego samego mają prawo domagać się kobiety, których granice przekraczają biskupi w wielu krajach, gdy lobbują za zakazem edukacji seksualnej, leczenia niepłodności metodą in vitro, antykoncepcji i przerywania niechcianej ciąży. Hierarchowie kościelni stosują systemową przemoc wobec kobiet, ale akurat danie po łapach nadgorliwej wiernej nie jest przejawem tego zjawiska. I to właśnie z tą systemową przemocą trzeba walczyć, zamiast podniecać się zajściem w Watykanie.