"To jakiś koszmar". Jej mama dostała zawału serca z powodu pożaru od fajerwerków [WYWIAD]
– Mama stara się być dzielna, ale ja nadal jestem roztrzęsiona – mówi pani Katarzyna, córka 71–letniej mieszkanki Warszawy. Starsza kobieta dostała ataku serca w sylwestrową noc, gdy jej balkon zajął się ogniem od fajerwerków. Leży teraz w jednym ze stołecznych szpitali – czeka na diagnozę, jak bardzo zawał uszkodził jej żyły.
Katarzyna Krispel: Dopiero po kilku godzinach. Mama dzwoniła do mnie w nocy z SOR-u, ale miałam wyciszony telefon. Rano połączyła się za to rano z ciotką. Potem ciotka zadzwoniła do mnie… Początkowo nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Chyba nadal trochę nie mogę uwierzyć. Tuż po północy składałyśmy sobie z mamą przez telefon życzenia noworoczne, powiedziałyśmy sobie dobranoc. Nie mogłam przypuszczać, że zaledwie 10 minut potem wydarzy się taka tragedia.
Gdzie spędzała pani ostatnią noc starego roku?
Zostaliśmy z mężem w domu. Chcieliśmy być z naszymi dwoma psami i dwoma kotami, które bardzo źle znoszą strzelanie w Nowy Rok. Zwłaszcza jeden pies bardzo cierpi z powodu huku fajerwerków – nie daje się uspokoić mimo, że podajemy mu leki. Nie wyobrażaliśmy sobie, by w takiej sytuacji wyjść z domu i bawić się gdzieś na mieście.
Wczesnym wieczorem odwiedziliśmy mamę, bo miała jakieś problemy z telefonem. Zaprosiliśmy ją na Sylwestra do siebie, ale odmówiła – wolała zostać u siebie. Pewnie gdyby nie to, wszystko by się spaliło.
Jak się czuje pani mama?
Mama stara się być dzielna, ale ja nadal jestem roztrzęsiona. Odwiedzałam ją w szpitalu już kilka razy. Dziś po południu ma mieć koronarografię – dzięki temu badaniu dowiemy się, jak rozległy był zawał, w jakim stopniu żyły zostały uszkodzone, czy będzie trzeba wstawić stenty… Wyjdzie dopiero po 6 stycznia.
W jakim stanie jest teraz mieszkanie?
Balkon jest całkowicie spalony. Do reszty mieszkania ogień na szczęście nie dotarł. Wszystkie przedmioty pokryła za to sadza. Czego się człowiek nie dotknie, od razu brudzi się czarnym pyłem. Cały czas wietrzymy pomieszczenia. Tego nie da się posprzątać w normalny sposób. Będziemy musieli wynająć ekipę sprzątającą.
Szczęście w nieszczęściu, że mama się ubezpieczyła. Właśnie zaczęliśmy rozmowy z PZU. Do tego jesteśmy w stałym kontakcie z policją i administracją budynku.
Dzięki odważnemu sąsiadowi, który wspiął się po kratach na pierwsze piętro i zaczął krzyczeć, że się pali. Mama nie zauważyła łuny ani nic nie usłyszała, bo oglądała telewizję tyłem do balkonu, a wokół rozlegał się huk fajerwerków. Gdyby nie sąsiad, pożar mógłby rozprzestrzenić się dalej.
Co się stało potem?
Mama chwyciła jakąś miskę i napełniła ją wodą. Zaczęła sama gasić ogień. Potem dołączyli do niej sąsiedzi ze swoimi wiadrami. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Jeden z nich trafił potem do szpitala z powodu zatrucia dymem. Nie wiem, kim on jest, ani gdzie jest leczony, ale chcę mu bardzo serdecznie podziękować.
Po jakimś czasie przyjechali strażacy. Ugasili ogień i wezwali do mojej mamy karetkę, bo zauważyli, że źle się czuje. Początkowo myślała, że też się zatruła dymem. Potem się okazało, że to zawał.
Mama miała wcześniej kłopoty z sercem?
Nie, nigdy dotąd nie miała zawału. Jak na swoje 71 lat jest osobą w dobrej kondycji. Zdrowo się odżywia, dużo się rusza, jest szczupła. Nie wygląda na osobę z grupy ryzyka. Musiała się bardzo przerazić tym pożarem. Ja do teraz nie mogę dojść do siebie. Mogłam stracić mamę z powodu czyjejś bezmyślnej zabawy.
Czy policjanci wytypowali już podejrzanych o zaprószenie ognia?
Nie. I nie łudzę się, że znajdą sprawców. Z tego co wiem na tym terenie nie ma monitoringu, a strzelało sporo osób. Nigdy nie zrozumiem jak można się bawić ogniem obok czyichś okien. Zdawałam sobie sprawę, że fajerwerki są niebezpieczne dla zwierząt, ale nie przypuszczałam, że mogą być także groźne dla ludzi, którzy ich nie odpalają. Ta cała sytuacja to jakiś koszmar.