Chłopaki płaczą rzewnymi łzami. "Futro z misia" to najgorsza polska komedia ostatnich lat

Bartosz Godziński
"Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota" to filmy nie wybitne, ale kultowe. Weszły do kanonu polskiej komedii przede wszystkim za sprawą tekstów, które cytowane są przez milenialsów do dziś. "Futro z misia" miało być duchowym spadkobiercą tamtych produkcji i miało ku temu predyspozycje, ale nie warto było dzielić skóry na niedźwiedziu. Miś leży i kwiczy na wielu płaszczyznach.
"Futro z misia" to najgorsza polska komedia ostatnich lat Fot. Materiały prasowe
Film nie jest oficjalną kontynuacją komedii gangsterskich Olafa Lubaszenko, jednak trudno nie odnieść takiego wrażenia. Na ekranie przewija się plejada tych samych aktorów (Cezary Pazura, Michał Milowicz, Mirosław Zbrojewicz, Bohdan Łazuka, Mariusz Czajka, Edward Linde-Lubaszenko), którzy nie grają tych samych postaci.

Michał Milowicz, debiutujący również jako reżyser filmu, co prawda odcina się od klasyków z przełomu mileniów, ale mruga okiem do widzów praktycznie w każdej scenie. Scalenie trzech równoległych uniwersów w praniu wyszło fatalnie.

Memy na siłę
I tak, Zbrojewicz, który wcześniej grał niezbyt rozgarniętego Gruchę, tym razem jest zaczytanym w książkach bystrzakiem Igłą. Na komisariacie poznaje policjantkę graną przez aktorkę, która w "Chłopakach nie płaczą" uszyła słynny, różowy sweter. Mówią do siebie, że chyba skądś się znają i na tym kończy się wątek. Nie ma żadnej pointy. Tak jak historii tamtego swetra i tak nie zrozumiemy, tak i tego zabiegu również.
Fot. Materiały prasowe
Z kolei Linde-Lubaszenko, który w "Poranku kojota" grał Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina, tym razem wciela się w rolę Zdzisława Maliny. Ze Świnoujścia. Jako widzowie zapamiętujemy to lepiej niż jeden z bohaterów "Futra", gdyż żart polegający na tym, że Malina nie jest Szczecina, tylko ze Świnoujścia, jest eksploatowany wielokrotnie. A wiadomo jak jest z takimi żartami. Największe nieporozumienie to jednak scena, w której dwóch głupkowatych gangsterów śmieje się z nazwiska Curie. Myślałem, że nigdy nie skończą. Istny koszmar.


Powtarzalnych cytatów jest tu zatrzęsienie. Tak jakby Michał Milowicz i spółka chcieli na siłę wykreować memy, którymi będziemy sypać wśród znajomych. Do znudzenia powtarzana jest też jedna piosenka ("Bania u cygana"), a także sceny z gagami. Jeszcze żeby chociaż za pierwszym razem śmieszyły.
Fot. Materiały prasowe
Wymęczyłem się chyba bardziej niż postacie, które co chwilę gubiły się z powodu źle działającego GPS-a. Oczywiście lawirowanie po miastach musiało być przesadnie długo pokazywane z opatrzonego już w filmach lotu drona. Co w połączeniu z powtarzanym zawsze na koniec tekścikiem nawigacji ("Dotarłeś do celu... cwelu") było istną torturą. Nie jestem w stanie też pojąć błysków fleszy użytych przy montowaniu scen z retrospekcjami, które już w pamiętnym "Wyjeździe integracyjnym" były porażką.

Humor na jednym patencie
Śmieszność większości dialogów nie jest oparta np. na błyskotliwych ripostach lub żarcie sytuacyjnym. Twórcy wyszli z założenia, że Polakom do szczęścia wystarczy nagromadzenie jak największej liczby wulgaryzmów w jednym zdaniu. A tak przecież nie jest. Albo ja już z tego po prostu wyrosłem i bawią mnie inne rzeczy. Jestem jednak pewien, że znajdą się amatorzy takiego rzucania mięchem na prawo i lewo. I będą się świetnie bawić na tym filmie. Podejrzewam, że było wielu dorosłych, którym nie podobały się "Chłopaki", a ja jako nastolatek oglądałem je z kumplami co tydzień.
Fot. Materiały prasowe
Chyba tylko do gry aktorskiej generalnie nie można się przyczepić - nawet gwiazdor disco polo Sławomir Zapała zagrał całkiem znośnie. W obsadzie są weterani komedii, którzy starają się jak mogą, by ulepić coś z prymitywnych dialogów i potwornie napisanych postaci. Szkoda, że większość bohaterów jest tak niedopracowana lub przerysowana, że autentycznie irytują. Szczególnie Kuzyn grany przez Piotra Nowaka jest tak żenujący, że nie mogłem już na niego patrzeć. To naprawdę wyczyn.

Sama główna fabuła to odpowiednio zakręcona i absurdalna komedia pomyłek, która jeszcze jakoś się broni w tej konwencji i nie odstaje poziomem od durnych amerykańskich produkcji. Niestety, całość kręci się wokół wyświechtanej tematyki marihuany, która była zabawna w latach 90. Co nie zmienia faktu, że wielu niedorzecznych i infantylnych zachowań bohaterów nigdy nie ogarniemy. Na początku filmu główni bohaterowie próbują sprzedawać trawę, więc chodzą od drzwi do drzwi niczym akwizytorzy z walizką. Później okazują się policjantami. Oglądając komedię idziemy na pewne ustępstwa, ale litości...

Zawiodłem się zatem przeogromnie, bo brakuje mi fajnych polskich komedii z gagami, których apogeum przypadało właśnie na wyżej wspominany okres. Do kina szedłem z naprawdę dobrym nastawieniem, pomimo zwiastunów, które przepowiadały klęskę. Jeśli więc nie podeszła ci już sama zapowiedź, odpuść sobie.
Fot. Materiały prasowe
Wydawało mi się, że może jeszcze dochodzę do siebie po Sylwestrze i dlatego nic mnie nie bawi. Na "Futrze z misia" delikatnie uśmiechnąłem może z dwa razy. Kiedy wróciłem do domu, odpaliłem na poprawę humoru serial "Brooklyn 9-9". I wyłem ze śmiechu niczym wilk do księżyca. Odetchnąłem z ulgą, że to jednak nie ze mną było coś nie tak.