Jak film sprzed 23 lat przewidział to, co robi teraz Trump z Iranem

Rafał Madajczak
Rok wyborczy, pogrążony skandalami prezydent i wojna na “końcu świata” dla odwrócenia uwagi. Opis prezydentury Donalda Trumpa po ataku na irańskiego generała? Nie, fabuła “Faktów i aktów”, filmu z 1997 roku, który już 23 lata temu pokazał, do czego zdolny jest prezydent narcyz i jego otoczenie.
1997: Komediodramat "Fakty i akty" opowiada o prezydencie, który chce użyć wojny do poprawy notowań wyborczych. 2020: Donald Trump w roku wyborczym pcha kraj ku wojnie z Iranem. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta / mat. prasowe
Donald Trump rozkazał zabić irańskiego dowódcę wywiadu wojskowego Kassema Sulejmaniego. Atak przeprowadziły drony w Bagdadzie, gdy generał jechał z lotniska po powrocie z Syrii lub Libanu. Pełne tło ataku i możliwe, bardzo poważne, łącznie z wojną konsekwencje tego zdarzenia przedstawia Katarzyna Zuchowicz w świetnym tekście w naTemat.

Komentatorzy zwracają też jednak uwagę na co innego. Na podobieństwa z komediodramatem politycznym “Fakty i akty” z 1997 roku z Dustinem Hoffmanem i Robertem De Niro. "Komu wypowiemy wojnę? Pracuję nad tym"
W tym nominowanym do dwóch Oscarów filmie (Oscara nie dostał, ale nagrodą pocieszenia był Srebrny Niedźwiedź w Berlinie), polityczny macher Conrad Brean (Robert De Niro) wraz z producentem Stanleyem Motssem (Dustin Hoffman) zarządzają kryzysem wokół seksualnej napaści prezydenta na harcerkę na kilkanaście dni przed wyborami. Ich odpowiedź jest jedna: wywołajmy wojnę. Wtedy naród stanie za swoim prezydentem, a jakieś tam oskarżenia zejdą na dalszy plan.


Wybór pada na Albanię ("Dlaczego Albania? A dlaczego nie?" - mówi Brean) i machina rusza. Prezydent ogłasza mobilizację, przecieki do prasy budują napięcie, a naród wstrzymuje oddech i staje za swoim prezydentem.

Trzy życia "Faktów i aktów"
Tu fikcja jednak rozmija się z rzeczywistością i przeradza w satyrę na goniące za sensacją i fajnym obrazkiem media. Panowie Brean i Motss wymyślają bowiem, że wojna będzie fikcyjna. Amerykańskiemu wyborcy wystarczą jedynie fikcyjne obrazki z wojny i narracja o bohaterskich żołnierzach "Wuja Sama".

Film z 1997 roku miał już trzy życia. Pierwsze tuż po premierze, drugie rok później, kiedy w Białym Domu Bill Clinton kazał stażystce wejść pod biurko w Gabinecie Owalnym (i nakazał ataki na Al-Kaidę na Bliskim Wschodzie) oraz teraz, kiedy Donald Trump w środku procedury impeachmentu w Senacie pcha kraj i świat w niebezpieczną eskalację.
Nie jest to oczywiście pierwszy raz, tak w historii USA, jak i Trumpa, ale obecny prezydent gra we własnej lidze.

To człowiek, który wierząc, że jest światowym samcem alfa i największym negocjatorem chodzącym po tej planecie groził już nuklearną zagładą Korei Północnej, oddawał Ukrainę Rosjanom, nawoływał do zniszczenia Unii Europejskiej czy groził, że NATO nie będzie bronić tych członków, którzy nie płacą składek. Przy jednoczesnym manifestowaniu miłości do największych satrapów tego świata. Bo to jedyni liderzy, z którymi mu mentalnie po drodze.

Trump się zresztą przyznał
Swoim największym oskarżycielem jest jednak w tej sprawie sam Trump, a właściwie jego tweety z 2012 roku, kiedy przewidywał, że walczący o reelekcję prezydent może posunąć się do wojny z Iranem. - Teraz, kiedy sondaże pikują, uważajcie, bo może rozkazać uderzenie na Libię lub Iran. To desperat - pisał Trump o Obamie.

8 lat później postanowił swój tweet zrealizować.

W "Faktach i aktach" numer z fikcyjną wojną zadział, a prezydent wygrał drugą kadencję. Film był jednak fikcją.

Tu mamy za to prawdziwy atak na największe mocarstwo Bliskiego Wschodu i zakochanego w sobie Donalda Trumpa, który w imię tej miłości gotów jest na wszystko.

I właśnie to pokazuje.