"Dziś wszystko mogę robić na własnych zasadach". Mandaryna o edukacji seksualnej i byciu kaskaderką
Oto jedno z tych spotkań, które dają większego kopa energetycznego, niż wypicie dziesięciu kaw espresso. Rozmawiam właśnie z wiecznie roztańczoną dziewczyną z Łodzi, która postanowiła opowiedzieć naprawdę szczerze o tym, jaką jest matką, jak wyglądają jej relacje z Michałem Wiśniewskim oraz jaki ma stosunek do używek i swej kariery wokalnej, włączając w to sławetny występ w Sopocie.
Zasadniczo jest tak, że do tańca nie trzeba mnie zachęcać, w końcu mówimy o największej z moich pasji. Jednak niestety, będziesz miał mocno pod górkę, bo… nie tańczę w parach, najzwyczajniej w świecie tego nie potrafię.
Moją bajką jest hip-hop, w dresach, w adidasach. Natomiast tańca towarzyskiego nie skonsumowałam nigdy; po prostu, przeraża mnie wizja poruszania się po parkiecie w tych wysokich szpilkach. Chociaż wiesz, co? W porządku, zatańczmy. Jestem miłą dziewczyną, więc nie będę ci odmawiać (śmiech).
Jestem dziewczyną niezależną, tak więc nie lubię, gdy ogranicza się mnie zbyt mocno. Idealną parę stanowią osoby, które traktują się po partnersku, współdziałają.
Kobieta i mężczyzna nie powinni trzymać się zbyt kurczowo za ręce, nie wolno też przytulać drugiej osoby tak, że wręcz brak jej tchu. Ludzie powinni zapewniać sobie odpowiednią przestrzeń.
Chociaż, oczywiście, bliskość jest naprawdę ważna. Przecież dobrze mieć obok naprawdę zaufanego i silnego partnera – jeżeli grozi mi potknięcie, powinien mnie złapać, ochronić przed upadkiem.
Fot. Bakiewicz.com
Chłopaku, no pewnie! W sposób i fachowy, i naprawdę efektowny (śmiech). Jakby nie było, po ukończeniu liceum przez niemal dwa lata uczęszczałam do szkoły kaskaderskiej, prowadzonej w mojej rodzimej Łodzi przez niejakiego "Dziunka".
Wszystko zaczęło się przypadkowo: jako młoda dziewczyna statystowałam na planie filmowym, gdzie poznałam kaskaderów. "Jesteś wysportowana i wygimnastykowana, dawaj na zajęcia do nas". No i poszłam, zaczynając w ten sposób przygodę mojego życia.
Skakałam z wysokich dachów na gąbki albo kartony, do tego dochodziły treningi szermierki, wspinaczka po drzewach, dyndanie na jakichś linach, chodzenie na szczudłach i brawurowa jazda konna.
No i wisienka na torcie: byłam wielokrotnie podpalana. Zakładało się specjalne kombinezony, posmarowane specjalnym mazidłem. Później przez jakiś czas biegałeś jako człowiek-pochodnia, a gdy zaczynało się robić zbyt gorąco, musiałeś rzucić się na ziemię, aby ugasić płomień.
Wtedy, w latach 90., wiele rzeczy musieliśmy robić metodą prób i błędów, bo brakowało odpowiedniej wiedzy, tak więc część naszych popisów była wolną amerykanką.
Zdarzały się sytuacje tego rodzaju: jeden z kolegów – urodzony pechowiec – pod wspominany kombinezon założył bluzę z tworzyw sztucznych, która… stopiła się na jego ciele. Naprawdę bolesna akcja, wcześniej nikt nie pomyślał, że należy zwracać uwagę na pewne rzeczy.
Zawsze trzymali się tego, że zamiast wprowadzać miliardy ograniczeń, lepiej zadbać o to, aby dziecko mogło naprawdę intensywnie realizować swoje pasje. Bo młody człowiek, któremu się nudzi, zawsze będzie robił głupoty. Zwłaszcza gdy mówimy o osobie takiej, jak ja – cierpiącej na permanentny nadmiar energii.
Patentem na spożytkowanie tego nadmiaru było odpowiednie zagospodarowanie czasu wolnego – miałam sporo zajęć dodatkowych; od kursów tanecznych, po akrobatykę. Dzięki temu nie myślałam nawet o niemądrych ekscesach, które zaliczało mnóstwo rówieśników.
Czy zdarzały mi się jakieś "krejzolstwa"? Pewnie, jak chyba każdemu. Zwłaszcza pod koniec liceum i na początku studiów – wiadomo, młoda dziewczyna chciała się nieco wyszumieć.
Jednak zaznaczmy: nigdy nie przeginałam. Rodzice zawsze dawali mi naprawdę duży kredyt zaufania, a ja to szanowałam.
Wiadomo, zdarzały się tzw. balety, jednak nigdy "nie wytarłam sobą podłogi" (śmiech). Na szczęście nigdy nie potrzebowałam otumaniania się rozmaitymi używkami, potrafiłam bawić się na trzeźwo.
Rany, właśnie przed oczami stanęły mi te wspaniałe zabawy z czasów szkolnych. Ależ to były imprezy! Pamiętasz dyskoteki z nauczycielami stojącymi gdzieś w kącie i obserwującymi czujnie, czy młodzież jest grzeczna (śmiech)?
Czy podczas tych imprez ustawiały się do ciebie kolejki chłopców, marzących o tzw. wolnym, czyli mocno przytulanym tańcu przy jakiejś ckliwej balladzie?
Cóż, pomimo wrodzonej skromności, nie będę zaprzeczać (śmiech). A nieco poważniej – chociaż już wtedy nie należałam do fanek pląsania w parach, to i tak byłam gwiazdą takich dyskotek.
Przecież trenowałam intensywnie taniec, więc swoimi popisami urzekłam niejednego chłopaka.
Fot. Instagram.com/marta.mandaryna
Wszystkie. Powielam metody, które stosowali moi rodzice i okazuje się, że wciąż sprawdzają się wręcz świetnie. Obdarzyłam dzieciaki wielkim kredytem zaufania, a one odpłacają mi tym samym.
Jakoś nie interesują ich jakiekolwiek przeginki. Być może Fabienne i Xavier mają świadomość tego, że gdyby odwalili coś naprawdę grubego, mogłabym dowiedzieć się o tym z jakiegoś portalu plotkarskiego (śmiech)?
To oczywiście żart. Tak naprawdę oboje mają bardzo podobne podejście do wielu spraw, co ja w młodości. Włączając w to używki, które mogłyby dla nich nie istnieć. Zamiast eksperymentować z takimi wynalazkami, wolą wyszaleć się w tańcu.
Pewnie, mam świadomość tego, że w pewnym momencie człowiek chciałby spróbować różnych rzeczy. Dlatego nie stawiam się w roli matki groźnej i surowej – wolę powiedzieć: jeżeli po osiągnięciu pełnoletności mielibyście ochotę skosztować alkoholu, nie musicie robić tego po kryjomu. Przyjdźcie do mnie i zrobimy sobie drinki. Będzie i wesoło, i bezpiecznie.
Czy "wesoło i bezpiecznie" może odnosić się także do rozmów na temat seksu?
Pod tym względem również jestem matką wyluzowaną i naprawdę otwartą. Przeraża mnie poziom edukacji seksualnej w naszym kraju. Jak można wyrzucać ze szkół ten przedmiot?
Jak można żyć w zakłamaniu i wmawiać sobie, że jeżeli przemilczymy pewne zagadnienia, to młodzież nie będzie robiła głupot? Masakra.
W naszym domu seks nigdy nie był tematem tabu. Gdy dzieciaki zaczęły pytać o "te" sprawy, odpowiadałam naprawdę otwarcie. Bez policzków zaczerwienionych ze wstydu, bez ściem dotyczących jakichś kapust i bocianów.
Sytuacje, w których młody człowiek nie może zapytać rodzica o absolutnie wszystko albo otrzymuje od niego zakłamane odpowiedzi, to nierzadko prosta droga do wielkich tragedii życiowych.
Wiadomo, inaczej trzeba prowadzić takie rozmowy z dziewczynką, inaczej z chłopcem, jednak zawsze wspólnym mianownikiem jest gra w otwarte karty, która jest jedyną szansą na to, że dzieci nie zaczną eksperymentować metodą prób i błędów, bazując na jakichś głupotach zasłyszanych od rówieśników albo znalezionych w internecie.
Swoją drogą nasuwa się tutaj świeża sprawa – chodzi mi o rządowe plany dotyczące blokowania pornografii w sieci. Niektórym osobom wciąż wydaje się, że próby surowego zakazywania młodzieży czegokolwiek, mogą być jakkolwiek skuteczne… Głupota wręcz przerażająca!
Fot. Bakiewicz.com
Nic nie odbywało się na siłę. Ot, pewnego dnia oderwałam je od zabawy lalkami oraz samochodzikami i zabrałam na salę taneczną. Czy im się to spodobało? Trochę tak. Początkowo nie było jakiejś przesadnej ekscytacji z wielkimi fajerwerkami w tle.
Jednak z czasem wszystko potoczyło się naturalnie, dzieci zaczęły wkręcać się w to coraz mocniej, aż załapały gigantyczną zajawkę.
No i na tym polu rozwijają się wręcz rewelacyjnie do dziś. Co prawda Xavier zaliczył po drodze pewną przerwę – na jakiś czas porzucił taniec na rzecz rozkręcania kariery piłkarskiej – ale pewnego dnia, za namową Fabki, wrócił do tego. No i znów słyszałam przez sufit, jak tupią i skaczą, trenując wspólnie kolejne układy.
W tym miejscu jeszcze parę słów odnośnie tematu naprawdę ważnego: o ile powinniśmy dbać, aby nasze pociechy nie nudziły się, to nie można z tym przesadzać.
Gdy rozmawiam z dzieciakami, które uczę tańca, czasami okazuje się, że rodzice nie dają im nawet chwili wytchnienia. Wiesz: najpierw zdobywanie najlepszych ocen w szkole, a po godzinach hurtowe wręcz ilości jakichś zajęć dodatkowych.
Zdarza się, że te maluchy, wchodząc na salę taneczną, pytają mnie: ciociu, czy możemy chwilę poleżeć, odpocząć? Okazuje się, że właśnie skończyły trening tenisa, a później będą musiały jeszcze odfajkować basen i zajęcia z angielskiego. Sztuka tworzenia rodziny idealnej zawsze opiera się na poszukiwaniu złotego środka…
Niedawno rozmawiałem z Michałem Wiśniewskim, który opowiadał, iż posiada rodzinę idealną, choć patchworkową…
… co prawda powoli nie mogę już doliczyć się, z ilu elementów składa się ów patchwork, ale jest wesoło i dobrze (śmiech). Przepracowaliśmy z Michałem mnóstwo niefajnych spraw i dziś nie ma między nami jakichkolwiek złych emocji. Utrzymujemy ze sobą regularny kontakt, co czasami sprawia, że media wypisują jakieś "sensacyjne" njusy.
Tak było chociażby przy okazji ostatniego Sylwestra, którego spędziliśmy razem. Michał zaprosił mnie do wspólnego występu, były też nasze dzieci i całe mnóstwo naprawdę pozytywnych wibracji. Wiesz, takie Kelly Family (śmiech).
Nie mylisz się. Nigdy nie należałam do osób mających jakieś ogromne parcie na szkło, aż tu znalazłam się w naprawdę ostrym świetle jupiterów… Szaleństwo totalne!
Moja twarz zaczęła pojawiać się dosłownie wszędzie – ślub w roku 2003 transmitowany przez TVN, reality show "Jestem jaki jestem", paparazzi czyhający na każdym rogu, kolejne okładki w kolorowych magazynach, mogłabym wymieniać tak naprawdę długo.
Czy wszystko to przerażało mnie i z biegiem czasu zaczynało przerastać. Tak. Ale nie zamierzam teraz użalać się nad sobą, przecież była to moja świadoma decyzja. Wiedziałam, z kim się wiążę, brałam Michała z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Miałam świadomość, że trafię na szalony rollercoaster, choć nie spodziewałam, jak szybko zaczną przemieszczać się wagoniki. No ale klamka zapadła i nie mogłam wycofać się z tego cyrku medialnego ot tak.
Gdy tworzysz związek, musisz wspierać drugą osobę w stu procentach. A więc wybieranie z naszego małżeństwa wyłącznie tego, co mi się w nim podobało, byłoby nie w porządku.
Wykazałabym się zakłamaniem, opowiadając ci teraz, że w sławie nie ma niczego fajnego, bo ma ona również wiele plusów. Jednymi z nich była chociażby możliwość rozpoczęcia kariery wokalnej.
Naprawdę cieszyłam się, wydając pierwsze płyty, zdecydowanie mniej fajny był ten bolesny kopniak, zebrany w 2005 r., po moim występie w Sopocie.
Dziś pośladki już nie bolą?
Nie, jest w porządku, dziękuję. Otrząsnęłam się i potrafię rozmawiać o tym na totalnym luzie, wręcz śmiać się z całej sytuacji, choć wiem, że będzie ciągnęła się za mną do końca życia. Jednak wtedy było naprawdę strasznie, naprawdę mocno odchorowałam tę wielką nagonkę medialną…
Cóż, była to bolesna lekcja życia. Jestem osobą z natury naiwną, która zaufała nieodpowiednim ludziom. Przed występem, podczas trwających wiele dni prób, wszystko było w jak najlepszym porządku.
Jednak w kluczowym momencie ktoś dał ciała, zaczęły się problemy techniczne – nie działał właściwie odsłuch, powyłączano chórki itd., no i cały kraj usłyszał, jak fałszuję.
… został doceniony przez rozmaitych didżejów za granicą, lecz w Polsce – mówiąc najdelikatniej – przeszedł raczej bez echa. Wcześniej mój repertuar był skoczną, łatwą w konsumpcji muzyką taneczną, a tutaj nagle wyskoczyłam z kawałem solidnego electropopu. Ludzie reagowali na zasadzie: ona w takim repertuarze? Mandaryna, a gdzie cekiny (śmiech)?!
Ja byłam przekonana, że nagrałam naprawdę dobry krążek (z którego, nawiasem mówiąc, jestem zadowolona do dziś) i nie muszę już niczego udowadniać.
Dodajmy, że wszystko to zbiegło się z okresem, w którym i tak wycofywałam się powoli z celebryckiego blichtru, o którym rozmawialiśmy wcześniej. Odsuwałam się w cień i znów coraz więcej czasu poświęcałam temu, co zawsze kochałam najbardziej.
Dwa lata wcześniej otworzyłam "Mandaryna Dance Studio" i z dnia na dzień coraz mocniej uświadamiałam sobie, że uczenie dzieciaków tańca jest chyba fajniejsze, niż wieczne brylowanie na ściankach, szczerząc się do fotoreporterów.
Stan na dziś? Zdarza mi się pojawić na scenie, udzielić wywiadu czy pokazać w telewizji; nie odcięłam się od szołbiznesu całkowicie, bo w jakimś tam stopniu po prostu to lubię.
Zwłaszcza, że popularność – w mniejszym bądź większym stopniu – uzależnia, a każdy, kto twierdzi inaczej, po prostu kłamie.
Jednak nauczyłam się idealnego balansowania pewnymi rzeczami. Udział w życiu medialnym dozuję sobie w takich ilościach, jakie uważam za właściwe. To naprawdę świetny stan, gdy wiem, że dziś wszystko mogę robić na własnych zasadach.