Nie tylko uprawa awokado jest zła dla ludzi i środowiska. Te 5 rzeczy też trudno przełknąć

Bartosz Godziński
Jedzenie, które ląduje na naszym talerzu, często przechodzi drogę okupioną nie tylko cierpieniem zwierząt, nieszczęściem ludzi, ale i degradacją środowiska. Czego zatem nie kupować, by mieć czystsze sumienie?
Uprawa nerkowców ma swoją mroczną stronę Fot. Pixabay
Tajemnicą poliszynela jest to, że spożywanie mięsa i produktów odzwierzęcych jest sprawą wątpliwą moralnie i mało ekologiczną. Jednak nawet niektóre owoce mają swoją mroczną i krwawą stronę. Najpopularniejszym z nich jest awokado, o którego negatywnym wpływie na planetę i rolników pisałem w tym artykule.

Istnieje złota, choć nie uniwersalna zasada: sięgajmy po produkty lokalne lub z niedalekich rejonów świata. Mamy wtedy większą pewność, że ich produkcja i dystrybucja miała mniejszy wpływ na środowisko, ludzi i zwierzęta. Z drugiej strony, nie możemy też nagle zrezygnować z kupowania produktów stanowiących podstawowe źródło utrzymania lokalnej społeczności. Wybór pozostawiam wam.

1. Komosa ryżowa

Fot. Pixabay
Zwane też quinoa, to obok awokado, jedna z najbardziej "hipsterskich" roślin. Jej popularność wpłynęła na wzrost upraw, ale i zaszkodziła lokalnej ludności z Peru i Boliwii. Ogromny popyt ma komosę w USA i Europie Zachodniej sprawił, że jej ceny rosną (a mogą jeszcze wzrosnąć, bo w zeszłym roku rozpoczęto eksport do Chin). I już nie wszystkich na nią stać.


Najbiedniejsi mieszkańcy tamtych krajów, dla których była podstawowym (coś jak u nas ziemniaki) i jedynym wartościowym pożywieniem, musieli przerzucić się na tańszy chleb i makaron. W Limie posiłek z quinoa już kilka lat temu kosztował więcej niż kurczak.

2. Dorsz

Fot. Pixabay
Jedzenie ryb już samo w sobie może wywoływać niesmak u miłośników zwierząt. Jednak dorsz, którego od lat gościmy na polskich stołach w charakterze potrawy, jest gatunkiem szczególnym, bo na wyginięciu. Wszystko przez nadmierne połowy w całej Europie. Kiedyś dorsze w Bałtyku rosły na ponad metr długości, obecnie nie są dłuższe niż 20 cm. I mają problemy z rozmnażaniem.

Sytuacja jest tak krytyczna, że Komisja Europejska wprowadziła zakaz połowów wschodniego stada bałtyckiego dorsza (jednak tylko do końca grudnia 2019 r.). Dlatego jeśli będąc nad polskim morzem natrafimy na dorsza z frytkami, pamiętajmy, że może to jeden z ostatnich przedstawicieli gatunku.

3. Nerkowce

Fot. Pixabay

Orzechy nerkowca to składnik każdej zdrowej diety. Mają wiele witamin i składników odżywczych, ale podobnie jak i awokado, są pozyskiwane w sposób daleki od etycznego. W łupinie (tak naprawdę nerkowiec to nasionko ukryte w owocu nanercza zachodniego) znajduje silnie żrący olej, który niszczyłby maszyny.

Dlatego do pracy na plantacjach w Indiach i Wietnamie zaprzęgnięto najtańszą siłę roboczą: ludzi, w tym tysiące dzieci. Można ich rozpoznać po ropiejących i krwawiących ranach na dłoniach, które powstają w czasie wydobywania orzecha ze skorupki. Nikt nie zapewnia im leczenia, pracują za grosze i nie myślą o zmianie pracy, bo w tamtych rejonach nie ma jej zbyt wiele.

4. Olej palmowy

Fot. Pixabay
Przyznam szczerze, że kupując ciastka lub czipsy, od razu odkładam na półkę te, które maja w składzie olej palmowy (dopiero później patrzę na kalorie i to, że jest w sumie niezdrowy). Nawet te, które były do tej pory moimi ulubionymi. I zwykle są tańsze. Za dużo się naczytałem o tym,jak powstają plantacje palm olejowych. Nie dość, że wycinane są lasy tropikalne w Indonezji i Malezji, wypalana roślinność na Borneo i Sumatrze, to jeszcze doprowadziło to doprowadziło do zagrożenie niektórych gatunków m.in. orangutanów, słoni, czy tygrysów.

Cały proceder jest określany mianem "zbrodni przeciwko ludzkości", bo zanieczyszczenia i pyły spowodowały śmierć nawet 100 tys. osób. Na szczęście część korporacji idzie po rozum do głowy i rezygnuje z oleju palmowego. Ten odwrót również może mieć, nieoczekiwane negatywne skutki dla środowiska i minie wiele lat zanim wrócimy do stanu przyrody sprzed mody na tani olej.

5. Krewetki

Fot. Pixabay
Tak, wiem, że krewetki są pyszne, ale ich chrupanie jest kiepskim pomysłem z dwóch powodów. Mogą być skażone pestycydami, antybiotykami, a nawet patogenami lekoopornymi, ściekami i olejem napędowym. I problem w tym, że rzadko znamy dokładne pochodzenie tych owoców morza, gdyż są przetwarzane i gotowane, a to zwalnia producentów od etykietowania. Drugi powód to rzecz jasna nasza ukochana planeta.

Do wykarmienia funta hodowlanych krewetek, zabija się ponad kilogram ryb, co prowadzi do zmniejszania populacji tych drugich. Wycina się przy tym lasy namorzynowe. Do produkcji kilograma krewetek wycina się 5 km2 namorzyny. Obszar ten nie nadaje się do użytku przez kolejne 40 lat. Oceaniczny połów krewetek wcale nie jest lepszy dla Ziemi. Trawlery zgarniają do siatek "śmieci" takie jak rekiny, rozgwiazdy, płaszczki żółwie, które są potem wyrzucane za burtę. Proces przypomina przejazd gigantycznego spychacza przez las pełen drzew i zwierząt.