Tak, Duda wyłożył się na angielskim w Davos. Ale to obciach hejtować go za to, że próbował
Były kpiny z angielskiego Donalda Tuska, później językowymi wpadkami podpadł niektórym Patryk Jaki. A teraz przyszedł czas na Andrzeja Dudę, który na Forum Ekonomicznym w Davos nie mógł dobrać słów, by zbudować zdanie. I ruszyła lawina kpin pod adresem prezydenta. Czy słusznie?
Duda pojawił się obok ważnych polityków z międzynarodowej sceny. Był sekretarz generalny sojuszu Jens Stoltenberg, szef tureckiej dyplomacji Mevlüt Cavusoglu oraz Vincenz Amendola, włoski minister ds. europejskich. W takim towarzystwie polski prezydent "popisał się" swoim angielskim.
A chyba jeszcze głośniej było o Patryku Jakim, który w ubiegłym roku rzucił się na głęboką wodę i po angielsku przemawiał w Parlamencie Europejskim. Tam kulało wszystko, a europoseł był krytykowany nawet przez prawicowych dziennikarzy w Polsce.
"Można docenić, że próbował"
A jak jest w przypadku Andrzeja Dudy? W końcu prezydent, jako głowa państwa, powinien świecić przykładem, a nie stawać się obiektem kpin.
– Nie trzeba mówić po angielsku, żeby godnie reprezentować Polskę, ale można robić to lepiej, kiedy mówi się swobodnie w tym języku – przekonuje w rozmowie z naTemat politolog prof. Uniwersytetu SWPS Ben Stanley, Brytyjczyk mieszkający w Polsce.
Kiedy pytam mojego rozmówcę o wystąpienie prezydenta, wskazuje, że "jest taki kompleks, jeśli chodzi o polityków". – I czasami, kiedy przemawiają publicznie po angielsku, to wypadają kiepsko. Tak było w przypadku Patryka Jakiego – tłumaczy.
Stanley dodaje, że polscy politycy myślą, że to obciach nie mówić po angielsku za granicą, ale prezydent powinien zastanowić się, czy zna na tyle angielski, by swobodnie się nim posługiwać. – W przeciwnym razie trzeba skorzystać z tłumacza – radzi. Jego zdaniem można docenić chęci prezydenta.
– Chociaż wyszło kiepsko. W przypadku Patryka Jakiego, ludzie czekali na wpadki. Wydaje mi się, że prezydent nie ma zbyt dużej pewności siebie. To nie stwarza dobrego wrażenia – zauważa na koniec.