Opozycja chce negocjować z PiS. Zapomina, że Jarosław Kaczyński jeńców nie bierze
Ludzie dobrej woli chcą ratować polską praworządność i ustrój. Najpierw z propozycją rozmowy skonfliktowanych stron wystąpił Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu z PSL-u. Został przez stronę rządową zignorowany. Kilka dni później rolę mediatora zaczęli odgrywać uczeni z Polskiej Akademii Nauk. Organizują w piątek Forum dla Praworządności, obecny ma być Jarosław Gowin.
Dla Jarosława Kaczyńskiego polityka jest konfliktem. To starcie wrogów, a nie partnerów. Tu nie ma miejsca na kompromis, postrzegany jako „zgniły”, czyli zbliżanie stanowisk przez obopólne ustępstwa. To bezwzględna gra o sumie zerowej – gdy jedna strona przegrywa, to druga wygrywa; zysk pierwszego jest równy stracie drugiego. Zaś zwycięzcą zawsze jest ten silniejszy.
Taka filozofia polityczna sprawia, że gotowość przeciwników do dialogu i negocjacji jest dla prezesa PiS-u mocnym dowodem na ich słabość. Nic, tylko ich oszukać lub ostatecznie pokonać. Zresztą dzięki temu Kaczyński ma nad resztą przewagę psychologiczną – gdy oni miotają się między protestowaniem a dostrzeganiem „światełka w tunelu”, on idzie naprzód dopóty, dopóki na jego drodze nie stanie siła od niego potężniejsza. Do tej pory była to Bruksela, ale ostatnie dni udowadniają, że teraz i przed Komisją Europejską PiS nie będzie się cofał bez walki. Wszystko dlatego, że to już nie jest zwykły spór o wymiar sprawiedliwości. To walka o władzę. Faktycznie zero-jedynkowa – PiS albo się cofnie i straci wszystko, albo wytrwa i wówczas weźmie całą pulę.
Wbrew opiniom, że obecny chaos kompletnie uniemożliwia zrozumienie tego, co dzieje się z polskim wymiarem sprawiedliwości, rzecz jest dość prosta. Chodzi o KRS oraz Izbę Dyscyplinarną. Rada została obsadzona przez PiS ludźmi dobrze rokującymi. „Myśmy zgłosili takich sędziów, którzy naszym zdaniem byli gotowi współdziałać w ramach reformy sądownictwa” - rzekł w przypływie szczerości Zbigniew Ziobro. Upolityczniona KRS ma dawać nominacje i awanse tym, co trzeba. A upolityczniona Izba Dyscyplinarna, także złożona z ludzi posłusznych aktualnej władzy i sowicie wynagradzanych, ma z kolei karać tych, co trzeba. Klasyczna, tutaj dodatkowo zinstytucjonalizowana, metoda kija i marchewki, zastosowana wobec całego sądownictwa.
Wyłączenie tych dwóch kluczowych elementów wyłączałoby w zasadzie całą „reformę” wymiaru sprawiedliwości. Pamiętają Państwo końcowe sceny z „Władcy Pierścieni”, gdy złota obrączka zostaje wrzucona przez Froda do ognia Góry Przeznaczenia i zaczyna się roztapiać? Wówczas nagłej dekonstrukcji ulega cały Mordor. Po prostu zapada się pod ziemię. Taki właśnie los czeka „reformę” bez KRS-u oraz Izby Dyscyplinarnej. Dlatego PiS poszedł na wojnę z komisarz Jourovą i TSUE. Dlatego musi walczyć na śmierć i życie. Bo bez sądów system władzy się nie domknie, władza Jarosława Kaczyńskiego nie będzie pełna.
I tu wracamy do pomysłów w stylu: usiądźmy i porozmawiajmy z rządzącymi, może to coś da. Nic nie da. A dodatkowo jest ryzyko, że negocjacje PiS wykorzysta do zalegalizowania – faktycznego i symbolicznego – części zmian, które wprowadza. Gdzieś zrobi maleńki krok wstecz, zupełnie bez znaczenia, za to korzystny wizerunkowo, a nadal będzie trzymać sędziów za twarz.
Po stronie obozu rządzącego nie ma ani grama dobrej woli, a ta jest konieczna do wypracowania porozumienia. Także dlatego analogia historyczna, po którą sięgnął marszałek Grodzki, jest chybiona. Bo w 1989 roku komuniści naprawdę chcieli się dogadać z „Solidarnością”. Przed sobą mieli perspektywę rychłego bankructwa państwa, a za plecami nie było już Moskwy, zmagającej się z własnymi problemami, stąd nieczułej na los bratnich partii w państwach satelickich. Dziś PiS miewa się dobrze, na horyzoncie nie majaczy żaden upadek, a casus węgierski silnie działa na wyobraźnię, udowadnia, że można mieć w garści całe państwo, nawet jeśli się jest członkiem UE.
Wzbudzanie gniewu społecznego poprzez pokazywanie sędziów jako patologicznego środowiska (choćby osławiony już program „Kasta”), coraz śmielsze, zupełnie niedyplomatyczne postępowanie polityków Zjednoczonej Prawicy z Brukselą, wreszcie konsolidowanie własnego elektoratu narracją etnocentryczną (my, prawdziwi Polacy...), jasno wskazują na to, że o okrągłym, prostokątnym czy kwadratowym stole należy zapomnieć. Opozycja może, rzecz jasna, toczyć rozmowy z PiS-em o naprawie tego, co do tej pory zniszczył. Ale równie dobrze może próbować wystudzić zupę, stawiając ją na ogniu.