"To absurd!". Lekarz wyjaśnia, dlaczego kupowanie masek ochronnych jest bez sensu

Daria Różańska-Danisz
W Chinach rośnie liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa. Choć w naszym kraju nie potwierdzono nawet zarażenia wirusem, Polacy rzucili się po maski ochronne. – Mamy od początku stycznia ponad 120 tys. przypadków grypy i nikt nie chodzi w masce. Czemu nagle pomysł, żeby chodzić w maskach? Ludzie oglądają zdjęcia z Chin i zaczynają myśleć po chińsku – stwierdza doktor Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii, profilaktyki i terapii zakażeń, wykładowca Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP i prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń.
Media informują, że w polskich aptekach zaczyna brakować masek ochronnych. Lekarz Paweł Grzesiowski tłumaczy nam, dlaczego w Polsce nie ma sensu ich nosić. Fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta
W Polsce nie potwierdzono zarażenia koronawirusem, choć media informują o kilku podejrzeniach. Takie przypadki stwierdzono natomiast w Europie, m.in. w Niemczech i Francji. Chińska Narodowa Komisja Zdrowia poinformowała w czwartek rano, że bilans ofiar śmiertelnych wzrósł do 170 (wszyscy w Chinach). A zarażonych jest przeszło 7 tys. osób.
Polacy masowo ruszyli do aptek i internetowych sklepów, w których szukają masek ochronnych. Jak informuje "Gazeta Wyborcza", jeszcze kilka dni temu jednorazowa maska kosztowała kilka groszy, teraz nawet 10 zł. "Wprost" skontaktował się z firmami, które zaopatrują dużą część polskich aptek. – W obu przypadkach usłyszeliśmy, że apteki mają obecnie trudności w uzupełnieniu zapasów maseczek ochronnych. Jak się dowiedzieliśmy, problem trwa już kilka dni, a hurtownicy starają się uzupełniać braki u zagranicznych dostawców – czytamy na stronie Wprost.pl


Ale – jak tłumaczy nam doktor Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii, profilaktyki i terapii zakażeń: – W Polsce obecnie na pewno nie ma sensu nosić maski, a na wyjeździe – tylko tam, gdzie są jasne sygnały od władz lokalnych.

Rośnie liczba ofiar śmiertelnych w związku z epidemią koronawirusa. Polacy pytają: nosić maski ochronne czy nie?


Doktor Paweł Grzesiowski: – Ale gdzie? W Polsce?

Tak. Kupować, nakładać maski?

To absurd.

Dlaczego?

Żeby był sens noszenia maski, to musielibyśmy mieć kontakt z osobą, która w ciągu dwóch tygodni była w Chinach w prowincji Hubei albo w Wuhan. Gdybyśmy takiego człowieka mieli w swoim otoczeniu, to moglibyśmy myśleć o ochronie dróg oddechowych, ale głównie w sytuacji, gdy ma on objawy chorobowe.

Jeśli właśnie wrócił z Chin, ale świetnie się czuje i nic złego się nie dzieje, to nie możemy wokół takiej osoby tworzyć kordonu ludzi w maskach.

Maski są przede wszystkim albo dla personelu medycznego, który ma pracować z chorym pacjentem, albo dla osób, które mają objawy chorobowe. Kiedy jestem przeziębiony i nie chcę zarazić nikogo z otoczenia, to zakładam jednorazową maskę, najlepiej tzw. chirurgiczną.

Mamy od początku stycznia ponad 120 tys. przypadków grypy i nikt nie chodzi w masce. Czemu nagle pomysł, żeby chodzić w maskach? Ludzie oglądają zdjęcia z Chin i zaczynają myśleć po chińsku. To bezsensowne. Na zdjęciach z Azji też możemy zobaczyć ludzi w kombinezonach. I to też nie jest metoda zalecana dla Polski. Lekarzom, którzy mieliby mieć kontakt z takim pacjentem, wystarczy zwykły fartuch, maska, okulary na twarz. To nie jest ebola.

No dobrze, a jeśli chcę wyjechać na wakacje do Tajlandii. To już chyba powinnam zabrać maskę?

Ta sytuacja jest bardziej skomplikowana. Tam z większym prawdopodobieństwem niż w Polsce możemy spotkać kogoś zarażonego koronawirusem. Chociaż w Tajlandii do tej pory było osiem takich przypadków. A to wielki kraj. Załóżmy nawet, że jest ich kilkanaście razy więcej, bo nie wszyscy są zbadani. Ale nie ma sensu popadać w panikę i chodzić w tej masce po lotnisku, siedzieć w niej w samolocie, w restauracji hotelowej czy na basenie. Natomiast, jeśli jesteśmy w Azji i widzimy, że wszyscy wokół są w maskach, to dobrze wyciągnąć także swoją. Może władze lokalne coś ogłosiły i kazały się zabezpieczyć.

Jak inaczej można się zabezpieczyć wybierając się w tej chwili na zagraniczne wakacje?

Do nas także przychodzą osoby z podobnymi pytaniami. Odpowiadamy im wówczas, że dobrze byłoby wyposażyć się w chusteczki do dezynfekcji rąk, zaszczepić się przeciw grypie i zabrać maskę ochronną.

Jaką maskę należy kupić? Najtańszą w aptece?

Jeśli mamy chronić siebie przed kontaktem z wirusem, to musimy kupić maskę ze specjalistycznym filtrem N95 albo FFP2. To maska, która chroni przed 95 proc. zanieczyszczeniami mikrobiologicznymi. Można jej używać przez kilka godzin.

Kupimy ją w aptece?

Pewnie prędzej w hurtowni medycznej. Apteki mają raczej maski chirurgiczne. Ale pamiętajmy, że jeśli mamy kupić maskę, to kupmy dobry produkt. Ludzie często pytają, czy maska antysmogowa ich ochroni.

Nie ochroni?

No nie. Słowo "antysmogowa" oznacza, że to jest najczęściej przeciwpyłowa maska. Ona nie służy do tego, żeby chronić przed wirusami. To kwestia typu filtra. Maska musi mieć filtr o skrócie N95 albo FFP2.

Jeden z lekarzy powiedział mi, że chodząc przez cały czas w masce, można sobie wyrządzić krzywdę. Prawda to?

Chodzenie w masce bez potrzeby jest rzeczywiście szkodliwe. Ta maska ogranicza oddawanie dwutlenku węgla, trochę blokuje oddychanie. I człowiek po pewnym czasie jest niedotleniony, a poza tym wchłania parę wodną własnego oddechu.

Przecież oddychając wydalamy parę wodną, więc ta maska po paru godzinach używania, jest mokra od środka. Nie polecam takiej autoinhalacji bez potrzeby.

Używanie maski na dłuższą metę zmniejsza naszą odporność?

Jeżeli człowiek jest niedotleniony, to wiadomo, że po jakimś czasie płuca są gorzej wentylowane i bardziej podatne na infekcje.

Poza tym, jeśli używamy maski przez cały czas, to na jej zewnętrznej części zatrzymują się wszystkie cząsteczki. Jeśli ktoś nie przestrzega zasad, by nie dotykać tej części filtrującej, to jest w stanie pogorszyć swoją sytuację. I jeszcze może się czymś zarazić. Maska jest urządzeniem specjalistycznym do ochrony w sytuacjach zagrożenia. Nie można jej traktować jak zabawki czy gadżetu, który się zakłada, bo człowiekowi się wydaje, że jest zagrożenie.

W Polsce obecnie na pewno nie ma sensu nosić maski, a na wyjeździe – tylko tam, gdzie są jasne sygnały od władz lokalnych. Jeśli na przykład idziemy do supermarketu w Wietnamie i widzimy, że wszyscy mają maski, to załóżmy też swoją. Teoretycznie możemy wtedy uznać, że może być jakieś zagrożenie.


Wrócę do kwestii technicznych. Wspomniał pan, że maskę można nosić przez kilka godzin. Po upływie tego czasu wystarczy wymienić filtr, czy trzeba zmienić maskę?


Najczęściej trzeba wymienić maskę. Ona po kilku godzinach jest do wyrzucenia. To jednorazówka. Producent zaznacza na opakowaniu, ile dokładnie można jej używać. To nie jest tak jak maska chirurgiczna – kawałek kilkuwarstwowej włókniny, tylko mocno zagęszczona bibuła. Ważne też, by kształt filtra dostosować do twarzy. Tam u góry jest blaszka i trzeba ją zacisnąć wokół nosa, żeby to filtrowało, a nie byśmy oddychali obok.

Czyli wyjeżdżając teraz na wakacje powinniśmy zabrać kilka sztuk takich masek?


Ale tylko wtedy, gdy rzeczywiście jedziemy do krajów graniczących z Chinami lub gdy mamy przesiadkę na terenie Chin. Jeśli ktoś wybiera się do Egiptu, to naprawdę nie jest mu potrzebna maska.

A jeśli ten turysta w Egipcie spotka kogoś, kto przyjechał z Wuhan, cudem przeszedł kontrole na lotniskach, a jest zarażony koronawirusem?

I jak rozumiem, ten turysta z Wuhan będzie wszystkim opowiadał, że właśnie stamtąd wraca? To paranoja. Musimy myśleć racjonalnie. Maska może być użyta tylko świadomie w momencie realnego zagrożenia.

Co innego, gdy obok nas w samolocie siedzi kaszlący człowiek z gorączką. Wtedy na miejscu będzie pytanie, czy nie miał jakiegoś powiązania z ogniskiem epidemii w Chinach albo czy nie ma czasem grypy i czy nie potrzebuje pomocy medycznej. Jeśli się obawiamy, można zgłosić to załodze samolotu, oni mają procedury na takie sytuacje.