Czuchnowski o kulisach publikacji o pseudoKRS. "Jeśli ta lista wyciekła, to pewnie będą następne”

Anna Dryjańska
– Sprawdziliśmy co tylko się dało, obdzwoniliśmy sędziów, których podpisy istnieją na liście poparcia. Dlatego nie mamy wątpliwości: to autentyk – mówi naTemat Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", która opublikowała dziś jedną z ukrywanych przez PiS list poparcia do pseudoKRS.
Wojciech Czuchnowski to jeden z trzech dziennikarzy, którzy ujawnili dziś w "Gazecie Wyborczej" listę poparcia jednej z kandydatek do pseudoKRS. fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Jedni spodziewali się podpisów nieboszczyków, jak swego czasu na liście wyborczej Kornela Morawieckiego. Inni byli przekonani, że na liście do pseudoKRS, którą opublikuje "Gazeta Wyborcza", zobaczą fikcyjne nazwiska. Tymczasem wygląda na to, że – sądząc tylko po liście poparcia dla sędzi Teresy Kurcyusz–Furmanik – wszystko przebiegało zgodnie z prawem. Co więc wynika z waszych ustaleń?

Wojciech Czuchnowski: Owszem, ta jedna lista nie dowodzi złamania prawa. Pokazuje natomiast, że władza PiS złamała zasady przyzwoitości.

Akurat to wielkim newsem nie jest.


Waga tej publikacji nie polega na tym, czyje nazwiska się na niej znajdują, ale na tym, że lista ujrzała światło dzienne, choć partia rządząca robiła wszystko, by do tego nie doszło. Aby zachować te podpisy w tajemnicy nie wykonano wyroku sądu i pogrążono Polskę w koszmarnym konflikcie politycznym. To przecież domaganie się realizacji wyroku sądu ściągnęło prześladowania na sędziego Pawła Juszczyszyna.

Krótko mówiąc udało nam się zdobyć coś, co powinno być jawne, a władza ukrywa to przed społeczeństwem. Psim obowiązkiem mediów jest w takiej sytuacji pokazanie opinii publicznej tego, z czego robi się tajemnicę. A to, co pokazaliśmy, dowodzi jaki był wspólny mianownik wielu podpisów na listach poparcia. To, że złożyli je ludzie Zbigniewa Ziobry? Do tego niedawno przyznał się sam minister – prokurator.

Co innego znać ogólną prawidłowość, a co innego zobaczyć, że wiele konkretnych osób podpisanych pod listą poparcia do pseudoKRS to beneficjenci rządów PiS, który właśnie tej ekipie zawdzięczają nagrody i awanse: swoje lub swoich bliskich.

Dowiedzieliśmy się także, że podpisy zbierał po ministerstwie zastępca Ziobry odwołany w związku z aferą hejterską, Łukasz Piebiak. Składać je mieli sędziowie delegowani do resortu. Ci, którzy odmówili, zostali ukarani przez władzę odwołaniem z delegacji.

Co więcej okazało się, że na Śląsku podpisy zbierał zausznik ministra Ziobry, prokurator Janeczek, który w czasie poprzednich rządów PiS nalegał na zatrzymanie Barbary Blidy.

Przeczytaj też: Ziobro pokazał Jourovej tekst w “GW” z 2004 roku. Sprawdziliśmy – to strzał w stopę

Prokurator nie złamał prawa zbierając te podpisy.

Ale ingerował w skład organu konstytucyjnego, który znajduje się w zupełnie innym rejonie wymiaru sprawiedliwości niż prokuratura. Można to oceniać jako postępowanie nieetyczne.

Czy jest na tej liście coś, co wzbudziło wasze wątpliwości?

Owszem. Tylko na jednej stronie nad podpisami umieszczony jest nagłówek, że to lista poparcia dla sędzi Kurcyusz–Furmanik. Reszta stron jest podpisana in blanco. Niewykluczone, że te "gołe" podpisy były używane by uzupełniać brakujące poparcie pod kandydaturami innych nominatów PiS. To się okaże, gdy na jaw wyjdzie więcej list.

Kiedy lista trafiła w ręce dziennikarzy "Gazety Wyborczej"?

Około 10 dni temu. Nie chcę podać dokładnego terminu, by partia rządząca nie mogła namierzyć i ukarać sygnalisty.

Od razu wiedzieliście, że to autentyczny dokument?

Nie. Nigdy na początku nie ma takiej pewności. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach media łatwo wkręcić w fałszywkę. I wcale nie chodzi o naiwność dziennikarzy. Czasami po prosu trudno jest zweryfikować niektóre informacje, bo instytucje publiczne zamiast odpowiedzi przesyłają ogólniki lub wykręty.

Media cały czas balansują więc na granicy katastrofy. W interesie władzy jest, by skompromitować wolne media, nie wykluczam nawet prowokacji. Dlatego cały czas jesteśmy bardzo czujni.

To jednak nie jest ten przypadek. Sprawdziliśmy co tylko się dało, obdzwoniliśmy sędziów, których podpisy istnieją na liście poparcia. Dlatego nie mamy wątpliwości – to autentyk.

10 dni na przygotowanie materiału ujawniającego listę poparcia do pseudoKRS to błyskawiczne tempo. Nie za szybkie?

Nad sprawą pracowałem z naszymi najlepszymi dziennikarzami wyspecjalizowanymi w kwestiach prawnych, Ewą Ivanovą i Łukaszem Woźnickim, którzy dzień po dniu śledzą zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Przy tak rozległej, specjalistycznej wiedzy autorów, powstawanie takiego artykułu w naturalny sposób trwa względnie krótko.

Nie obawiacie się, że PiS weźmie was na celownik? Co prawda do ujawnienia list poparcia władzę zobowiązał sąd, ale partia nie wykonuje wyroku i tworzy równoległy wymiar prawny, w którym może znaleźć jakiś sposób na to, byście musieli zapłacić za nadepnięcie jej na odcisk. Wystarczy podporządkowana ministrowi Ziobrze prokuratura, by przynajmniej utrudnić wam życie.

Dziennikarstwo śledcze nie polega na tym, by się bać. Wiemy co robimy – stoi za nami autorytet Najwyższego Sądu Administracyjnego. Zatarliśmy też numery PESEL osób, które udzieliły poparcia kandydatom do pseudoKRS.

Nawet, jeśli PiS znajdzie jakiś wytrych, by postawić nam jakieś zarzuty, to wskażemy na to, że kierowaliśmy się interesem społecznym. Skoro władza nie realizuje wyroku sądu, robią to za nią wolne media. Czy w najbliższych dniach będziecie publikować kolejne listy, czy ta dotycząca sędzi Kurcyusz–Furmanik jest jedyną, którą dysponujecie?

Na razie wiem tylko o tej, ale biorę pod uwagę, że przez te kilka godzin, gdy nie było mnie w redakcji, sytuacja mogła się zmienić. Jeśli ta lista wyciekła, to pewnie będą następne. Pytanie brzmi, czy trafią do ludzi za pośrednictwem mediów, czy władza jednak się opamięta i wreszcie sama je opublikuje, bo stwierdzi, że dalsze ukrywanie ich przed społeczeństwem jest już bezsensowne.

Kilkoro sędziów podpisanych pod listą poparcia do pseudoKRS, do których dzwoniliście, protestowało przeciwko temu, że wskażecie ich z imienia i nazwiska. O co tu chodzi? Żałują, że się podpisali? Zmienili zdanie? Tchórzą?

Nie wiem, czy żałują, że podpisali. Po rozmowach z nimi jasne stało się dla mnie, że się boją i wstydzą. Czego? Być może dowiemy się, gdy światło dzienne ujrzą inne ukrywane przed społeczeństwem listy.

źródło: Wyborcza.pl