Ta powieść sprawi, że wyjdziecie ze swojej strefy komfortu. “Złe dzieci” zostają w głowie na długo

Wydawnictwo Świat Książki
Jeśli szukacie powieści, która pozwoli wam wyjść z czytelniczej strefy komfortu, koniecznie przeczytajcie najnowszą powieść Dominika Rutkowskiego pod tytułem “Złe dzieci”. Ta brawurowo skonstruowana, rozgrywająca się na kilku planach czasowych opowieść z gatunku historical fiction pozostaje w głowie na długo.
Jeśli szukacie powieści, która pozwoli wam wyjść z czytelniczej strefy komfortu, koniecznie przeczytajcie najnowszą powieść Dominika Rutkowskiego pod tytułem “Złe dzieci” Fot.: Zuzanna Szamocka / Wydawnictwo Świat Książki
Rutkowskiemu udało się uzyskać efekt, o którego osiągnięciu marzy prawdopodobnie wielu twórców kryminałów: stworzył powieść, w której intryga przez cały czas trzyma w napięciu niemal do ostatniej strony. I nawet w momencie, gdy rozwiązanie zagadki mamy w końcu przed oczami, nie możemy przestać zastanawiać się, czy to prawda, czy może kolejna pułapka, zastawiona na nas przez autora.

Efekt trwałego zaskoczenia to zasługa tego, że autor niezwykle płynnie porusza się w trudnym gatunku, jakim jest historical fiction. Akcja złych dzieci rozgrywa się bowiem w trzech Warszawach: okupowanej przez Niemców, spowitej PRL-owską szarością i nieco bardziej kolorowej, współczesnej stolicy. Aby każdej z tych epok oddać historyczną prawdę, trzeba sporych umiejętności i bardzo dobrego researchu.

Rutkowski zalicza się do grona tych, którzy mają i jedno i drugie. Mało tego: jest w stanie, dzięki tym umiejętnościom właśnie, przekonać do lektury “Złych dzieci” nawet osoby, które do tej pory przeczytane książki sensacyjne z historią w tle, liczyły na palcach jednej ręki.

Powieść Rutkowskiegio intryguje od pierwszych stron: spotykamy na nich mężczyznę, który, błąka się po norweskim miasteczku w poszukiwaniu cmentarza. Zaledwie kilka stron wystarczy jednak, aby pojawiły się pierwsze wątpliwości: czy z kart powieści mówi do nas bohater, czy może jednak autor? Na sprecyzowanie tej informacji przyjdzie nam jednak poczekać, bo zaledwie kilka zdań później przenosimy się do Warszawy lat 80.

Tam poznajemy Mietka — chłopaka, który robi co może, aby wyzwolić się spod jarzma komunistycznej urawniłowki: załatwia sobie wyjazd do Norwegii, podczas którego nie tylko uczy się języka, ale i zarabia: metodami określanymi jako mocno “kreatywne”, nie mniej jednak liczy się efekt. A ten jest jak na standardy gospodarki planowanej, spektakularny. Mietek remontuje i doposaża mieszkanie, w którym gnieździ się wraz z rodzicami, siostrą, wujkiem i dziadkiem.

Fragmenty, w których Rutkowski opisuje kłótnie pomiędzy domownikami, stłoczonymi na kilkudziesięciu metrach kwadratowych mieszkania zlokalizowanego w wielokondygnacyjnym bloku, doceni każdy, którego życie przypadało choćby na schyłek PRL-u. Opisy klaustrofobicznych, zabudowanych meblościankami i zadymionych kuchni czy sypialni ubarwiają obowiązkowe kłótnie: o papier toaletowy, o papierosy, o program telewizyjny są trafione w punkt.

Mietek stara się unikać rodzinnych utarczek. Udaje mu się to bez większego trudu: zarabia jako przewodnik po Warszawie. Z racji swoich zagranicznych doświadczeń, pod jego opiekę często trafiają cudzoziemcy. Tym razem nie jest inaczej: w hotelu Victoria czeka na niego para Norwegów. Jak się jednak szybko okaże, Knut i Nadia, choć wydają się odpowiednio po “zachodniemu”obyci i w równym stopniu, co wcześniejsi podopieczni Mietka, dziwią się panującym za żelazną kurtyną obyczajom, wcale nie chcą podążać utartymi turystycznymi trasami. Interesują ich tylko… cmentarze.

Para Norwegów intryguje: nie tylko Mietek nie ma pojęcia, skąd tak naprawdę pochodzą i dlaczego przedstawiają się tylko z imienia. Autor "Złych dzieci" nie boi się jednak zaspokajać ciekawości czytelników z obawy, że za dużo czy za wcześnie zdradzi — wręcz przeciwnie. Funkcje narratorów przejmują zarówno Knut, jak i Judyta, którzy w retrospekcyjnych wstawkach cofają się aż do czasów wczesnego dzieciństwa.

Początkowe lata ich życia tylko pozornie przebiegały w sielskiej atmosferze: wychowywali się na odludnej wysepce, gdzie izolowano ich od wszelkich właściwie przejawów cywilizacji. Do wizyt w mieście i do zagranicznych wyjazdów zostali zmuszeni dopiero dorosłym życiu, kiedy dręczące ich demony przeszłości uparcie nie dawały szansy na spokojne, życie.

W towarzystwie Mietka Norwegowie sprawiają wrażenie nieco obojętnych, ale jednak przyjaźnie nastawionych ludzi. Kiedy jednak zastajemy ich samych czy to w hotelowym pokoju, czy też we wcześniejszych czasach, pokazują zupełnie inne oblicze. Czyżby to oni byli tytułowymi "Złymi dziećmi"?

Kluczem do zrozumienia wydarzeń, które sprawiły, że Knut i Judyta znaleźli się w tak odległej dla nich rzeczywistości, jaką jest komunistyczna Polska, są fragmenty, w których przenosimy się do czasów II wojny światowej.

Bohaterką tej części jest kobieta, która pojawia się w okupowanej Warszawie praktycznie znikąd, ale od pierwszych chwil wzbudzając nabożny wręcz respekt nazistowskiego dowódcy. Respekt, a może strach? Tego również dowiemy się w miarę rozwoju akcji.

Pomimo tak dużego rozdrobnienia narracyjnego i mnożenia teoretycznie nieprzystających do siebie wątków, powieść Rutkowskiego składa się w precyzyjną całość: zaskakującą, przerażającą, ale bardzo logiczną. A jeśli wydaje się wam, że jak na przedstawicielkę gatunku historical fiction, za mało w niej postaci historycznych, macie rację… częściowo. Ich udziału nie da się jednak ujawnić nie zostawiając przy tym żadnych tropów, które mogłyby zbyt szybko zdradzić zakończenie. A to, jak już powiedzieliśmy na początku, jest prawdziwą bombą.