Młody "wojownik" Kidawy-Błońskiej. Zbiera podpisy jak burza, opowiada, co słyszy na ulicach

Łukasz Grzegorczyk
Ma 24 lata, na co dzień pracuje w banku, ale teraz wziął parę dni wolnego, by zbierać podpisy dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Kacper Rybitwa z Młodych Demokratów działał w Kudowie-Zdroju, swoim rodzinnym mieście. W rozmowie z naTemat opowiada, co słyszał od ludzi, kiedy wychodził na ulice. I nie ukrywa, że nie raz nazwano go "komunistą" i "lewakiem".
Kacper Rybitwa to działacz Młodych Demokratów we Wrocławiu. W Kudowie-Zdroju zebrał dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej 50 podpisów w godzinę. Fot. Twitter / @Kacper_Rybitwa
Łukasz Grzegorczyk: 50 podpisów dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej zebranych w godzinę. Nic dziwnego, że pana wyczyn zauważyli czołowi politycy PO.

Kacper Rybitwa: Nie jestem dość aktywny na Twitterze, dopiero się tego uczę. Postanowiłem wysłać w świat wiadomość, że w Kudowie-Zdroju też się coś dzieje. Napisałem tweeta, zrobiłem hasztagi. Pomogła mi w tym moja koleżanka Basia Balicka z Młodych Demokratów.

Zaskoczyła mnie reakcja, bo było mnóstwo komentarzy i udostępnień. To mała nagroda za godziny spędzone na chodniku. Jest poczucie, że działam w większej grupie. Nie spodziewałem się, ze zauważy to Sławomir Nitras czy Arkadiusz Myrcha.


Czuje się pan "wojownikiem kampanijnym"? Tak nazwał pana Bartosz Arłukowicz.

Bardzo ucieszyłem się na te słowa, bo wiem, jaką dobrą kampanię przeprowadził Bartosz Arłukowicz. W pewnym stopniu tak się czuję, bo im dalej od wielkich miast, tym mniej osób angażujących się w sprawy życia publicznego. Wojownik to duże słowo, ale faktycznie staram się włączać w to zbieranie podpisów.
Skąd wzięło się pana zaangażowanie polityczne?

Zawsze zależało mi na przyszłości naszego kraju. To zaczęło się parę miesięcy przed wyborami samorządowymi w 2018 r., kiedy pomagałem w kampanii wieloletniemu burmistrzowi Kudowy-Zdroju Czesławowi Kręcichwostowi. To on nauczył mnie podstaw i zaraził aktywnością. Później zdecydowałem dołączyć do Młodych Demokratów i działać przy Platformie Obywatelskiej. To trwa już ponad półtora roku.

Jak wygląda od kulis zbieranie podpisów?

Funkcjonuję w Młodych Demokratach we Wrocławiu, ale pochodzę z Kudowy Zdroju. To 10-tysięczna miejscowość na granicy polsko-czeskiej. Mała społeczność. Ostatnio było tak, że wziąłem dwa dni wolnego w swojej pracy we Wrocławiu i pojechałem do siebie. Poczułem, że trzeba dać znać naszym mieszkańcom, zmęczonym obecną władzą, że są młodzi ludzie, którzy aktywnie biorą udział w polityce.

Wychodzę na ulice, na chodniki i rozmawiam. Już wiem, dokąd zajść, gdzie spotkam się z życzliwością. Podchodzę do ludzi, mówię o akcji zbierania podpisów dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej przed wyborami prezydenckimi. Kiedy o tym wspominam, niektórzy od razu przerywają. Słyszę tylko: dawaj, nie mów nic więcej. I podpisują. Przez ostatnie dni spotkałem się z samymi dobrymi reakcjami. W Kudowie-Zdroju chyba tylko ja tak bardzo wychodzę do ludzi. Jestem na pierwszej linii frontu.

I co dzieje się na linii frontu?

Kudowa-Zdrój jest uzdrowiskiem, z dość wysoką średnią wieku. Jest mocny podział na zwolenników obecnej władzy, Koalicji Obywatelskiej czy ogólnie opozycji. W większości spotykam się z pozytywnymi reakcjami, chociaż może to przypadek. Wydaje mi się, że tutaj ludzie są zmęczeni Andrzejem Dudą i chcą zmiany. Choćby po to, żeby załagodzić konflikt w społeczeństwie.

W mojej miejscowości mieszkańcy zawsze kierowali się rozsądkiem. To pokazują wyniki z wyborów samorządowych i parlamentarnych. Bronimy się przed PiS.

Czyli Kudowa-Zdrój to nie jest batalion obecnej władzy.

W życiu nie pozwoliłbym, żeby ktoś tak nazywał moje miasto. Staram się docierać do ludzi i uświadamiać ich. Żeby wiedzieli, że nawet na krańcu Polski mają wpływ na politykę. Odnoga PiS mocno działa, miała pole do popisu szczególnie za kadencji poprzedniego burmistrza. Teraz czuć odwilż.

W czasie zbierania podpisów często słyszał pan niemiłe słowa pod swoim adresem?

Angażowałem się w trzy różne kampanie i były skrajne reakcje. W Kudowie-Zdroju nie wiem, kogo spotykam na chodniku. Są tu kuracjusze z całego kraju. Ostatnio państwo z Borów Tucholskich bardzo mi dziękowali, że ich zaczepiłem.

A w drugą stronę, jeśli trafiam na zwolenników Andrzeja Dudy, zdarzało się najczęściej, że dziękowali i odchodzili, czasami z oburzeniem. Niektórzy atakowali słownie Małgorzatę Kidawę-Błońską. Padały niemiłe słowa.

Na przykład?

Sam nie raz zostałem nazwany komunistą, lewakiem, głupkiem, bo nie działam w ich słusznej sprawie. Niektórzy używają takich słów, że nie chciałbym ich przytaczać. Agresja w narodzie jest wyczuwalna nawet wobec młodych ludzi angażujących się w politykę. To bardzo niezdrowe. W kampanii parlamentarnej we Wrocławiu pracowałem z Joanną Augustynowską. Przy rozdawaniu ulotek i zbieraniu podpisów usłyszeliśmy wiele niecenzuralnych słów.
Fot. Archiwum prywatne Kacpra Rybitwy

Jak pan myśli, z czego to wynika?

Bardzo się generalizuje. Mówi się, że "PO to złodzieje". Ale kiedy my, jako działacze opozycji wychodzimy na ulice, to ludzie tracą argumenty. Bo przecież nie jesteśmy lewakami czy złodziejami, tylko patriotami. Z drugiej strony mamy TVP, która wrogo nastawia ludzi.

Moim zdaniem, pierwszym krokiem do poprawy sytuacji byłaby zmiana prezydenta, by zacząć tonować emocje i łagodzić wojnę plemion. Jeszcze 10-15 lat temu mogliśmy nie zgadzać się ze sobą, ale byliśmy w stanie rozmawiać. Dziś jest napuszczanie jeden na drugiego.

Ograniczy się pan do zbierania podpisów, czy bardziej zaangażuje się w kampanię kandydatki PO?

Na pewno będę dalej działał w kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Najpierw dalsze zbieranie podpisów, później ulotki, plakaty, spotkania. Wszystko, co pomoże i zbliży naszą kandydatkę do zwycięstwa.
Fot. Archiwum prywatne Kacpra Rybitwy