Pomagasz wszystkim, ale sam nie umiesz prosić o pomoc? Jeśli nie jesteś superbohaterem, zmień to

Aneta Olender
Zawsze i wszystkim pomaga. Nie musi rozwiązywać problemów, ale na pewno wysłucha i będzie wsparciem, jednak sama/sam nie potrafi prosić o pomoc. Masz wrażenie, że to opis ciebie? Jeśli tak, to jesteś kimś w rodzaju "super pomocnika", który za wszelką cenę chce być samodzielny, ale i potrzebny. O szkodliwości takiego mechanizmu w życiu mówi w rozmowie z naTemat terapeutka Joanna Godecka.
Część osób nie potrafi prosić o pomoc, choć pomaga wszystkim dookoła. To źle rozumiana samowystarczalność, która nie prowadzi do niczego dobrego. Fot. Kadr z filmu "Mała miss"
– Ludzie chyba to wyczuwają. Wiedzą, że mogą ze mną o wszystkim porozmawiać, a ja funkcjonuję jak całodobowa poradnia psychologiczna. Nie umiem odmówić i chyba nawet wyłączyłam w głowie opcję "nie". Być może mi to schlebia, być może czuję się dzięki temu bardziej wartościowa – mówi w rozmowie z naTemat Gabriela.

Gabriela ma 32 lata, lubi ludzi i potrafi słuchać. Zawsze angażuje się w pomoc innym. Przyznaje, że choć może to wydać się komuś śmieszne, wyczuwa, że u kogoś coś dzieje się nie tak. Wkracza wtedy do akcji. Nie zawsze ma złotą radę, rozwiązanie w zanadrzu, ale jej otoczenie korzysta z tego, że potrafi uspokoić myśli, naprowadzić na właściwie tory. Sama rozmowa też przecież bywa kołem ratunkowym.


W tej wspaniałej historii o "super bohaterce" jest jednak pewien szkopuł. Gdy w życiu Gabrieli pojawiają się zmartwienia, ona sama o wsparcie prosić nie umie. Po pierwsze uważa, że sama powinna sobie ze wszystkim poradzić – przecież uczono ją, że ma być samowystarczalna – po drugie, sądzi, że skoro ona potrafi się domyślić, że u kogoś, coś dzieje się nie tak, to inni też powinni.

– Wiem, że nie wszyscy są tak bacznymi obserwatorami. Nikt nie jest jasnowidzem. Staram się nie oceniać i rozumieć to, ale z drugiej strony wkurzam się, że nikt nie zauważa moich bolączek i nie stara się mnie wesprzeć. A ja zwyczajnie jestem sparaliżowana i wstydzę się, gdy mam poprosić o pomoc – przyznaje nasza rozmówczyni. Samowystarczalność to moja super-moc
"Przyzwyczaiłam się, że ta samowystarczalność to moja super-moc ale wiem, że to może rodzić niepotrzebny stres. Warto pamiętać, że proszenie o pomoc w jakiejkolwiek sprawie, która jest dla nas problemem, jest OK. Cały czas nad tym pracuję.⁠ Czy ktoś z Was też tak ma?" – napisała na Instagramie Magda Grzeszyk, która prowadzi profil Streskiler.

Pod postem pojawiło się mnóstwo komentarzy osób, które stwierdziły: "Ja też tak mam". Tak, czyli potrafię dawać, a nie umiem brać. Tak, czyli czuję, że muszę być samowystarczalna/samowystarczalny. Tak, czyli kreuję się na superbohatera. Tak, czyli wkurzam się, że nie dostaję nawet połowy tego, co daję.
Joanna Godecka
terapeutka

Jest to jedna z ról ofiary, czyli osoby, która zakłada, że musi zasłużyć na akceptację. Rodzi to takie transakcyjne podejście do różnych życiowych kwestii. Ja robię coś co sprawi, że będziesz mnie podziwiać, lubić, kochać, że będziesz mi wdzięczny... Ta pomoc nie jest więc w tym momencie pomocą bezinteresowną. Służy albo budowaniu wizerunku superbohatera, albo poświęcającego się masochisty, który w odpowiednim momencie mówi: "a ja tyle dla ciebie zrobiłam".

Nie chodzi o postawę: "Ja ci teraz będę pomagać, a w pewnym momencie wytoczę ciężkie działa". Dopiero w momencie, kiedy następuje jakiś kryzys, pojawia się żal, że ci ludzie, którym tak bardzo pomagaliśmy tego nie docenili.

"Zwykle świadczy to o niedowartościowaniu"
Pomaganie nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie. Kłopoty zaczynają się jednak wtedy, kiedy staje się to naszym głównym "identyfikatorem", kiedy inni postrzegają nas tylko jako tę osobę, która zawsze i wszystkim pomaga. – Jeżeli ta pomoc jest trochę nadmiarowa, jeśli ciągle się do niej zgłaszam na ochotnika, albo już funkcjonuję jako osoba, która nigdy nikomu nie odmawia wsparcia, to taki może być mój wizerunek – mówi terapeutka Joanna Godecka.

– Czasami pomagam bo chcę, ale w większości przypadków pomagam ponieważ nie mogę sobie pozwolić na to, żeby odmówić. Nie chcę stracić wizerunku takiej wspaniałej osoby. Taka postawa świadczy zwykle o niedowartościowaniu, o obniżonej samoocenie. Wszystkim i wszędzie pomagam, więc zyskuję na wartości – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Choć dla wszystkich "super pomagaczy" może to nie być przyjemne, to okazuje się, że wspieramy innych dla siebie. Ważny jest rezultat, a już trochę mniej osoba, której pomagamy. Chcemy, żeby ludzie nas za to cenili i podkreślali nasze zalety, nasze dobre serce.

A kto pomoże mi?
Będąc w ciągłej gotowości do pomagania i otwierając drzwi wszystkim tym, których coś trapi, sprawiamy, że otoczenie przyzwyczaja się, że ma takie "pomocowe pogotowie" pod ręką. Nie można też pominąć faktu, że w prezentując taką postawę, zwyczajnie przyciągamy do siebie osoby, które lubią delegować własne problemy na innych.

Jednak to, czego możemy być w życiu pewni to... zmiany. Tak więc i w codzienności osoby, która ciągle pomaga, mogą przydarzyć się troski lub naprawdę duże kłopoty. Taki ktoś najprawdopodobniej nie będzie jednak umiał prosić o pomoc lub nie będzie chciał o nią prosić.

– Bywa, że ktoś w pewnym momencie stwierdza: "Ja pomagałam ciągle, a jak zachorowałam, to ona w ogóle się mną nie zainteresowała". Taka sytuacja to jednak efekt tego, że ta osoba nie zadbała o wzajemność. Nie zadbała o to, żeby to, co robi dla drugiej strony było docenione. Pozwalała sobie funkcjonować, jako taki "przyrząd" do pomagania, a przecież jak przyrząd się psuje, to człowiek rozgląda się za kolejnym – przyznaje Joanna Godecka.

Terapeutka dodaje, że osoby, które pomagają, ale o pomoc nie proszą, zwykle robią to dlatego, że chcą funkcjonować jak "superman". – Jestem tą osobą, która zawsze wszystko może, ale nigdy niczego nie potrzebuję. Gdyby nagle okazało się, że mi też jest ciężko, to być może ludzie przestaliby mnie podziwiać. Okazałoby się, że czegoś nie potrafię i że też potrzebuje wsparcia – mówi Godecka.

Warto też zdać sobie sprawę, że nie wszyscy funkcjonują tak jak my. Nikt nie jest jasnowidzem i naprawdę nie musi mieć złych intencji, czy być egoistą, bo nie zauważa, że coś dzieje się nie tak.
Warto więc mówić wprost i nie pielęgnować w sobie żalu. Choć oczywiście nie jest to łatwe dla wszystkich.

Zasłużyć na miłość
Potrzeba pomagania i potrzeba czucia, że jest się potrzebny może mieć swoje podłoże w dzieciństwie. "Pomocnicy" to najczęściej te osoby, które brały odpowiedzialność za problemy, którymi nie powinny być obarczane. Jako dzieci zbyt dużo brały na siebie.

– Takie osoby nie miały beztroskiego dzieciństwa pt. "Niech się teraz mama/tata o mnie zatroszczy". Być może rodzice wymagali pomocy, byli osobami nieudolnymi. Mogła być mama, która ciągle się źle czuła, miała zmienne nastroje, a dziecko cały czas musiało coś dla niej robić. Uważało jednocześnie, że ona je kocha za to, co dla niej robi. Nie bardzo wyobrażało sobie, że mogłoby czegoś nie zrobić, odmówić – podkreśla Joanna Godecka.
Joanna Godecka
terapeutka

Taki "pomocnik" może być też dzieckiem rodziców nałogowców np. alkoholików. Czuje więc odpowiedzialność za wiele rzeczy i uważa, że bez niego wszystko by się zawaliło. Jego zdaniem to, że rodzina funkcjonuje i scalona, jest wynikiem brania przez niego wszystkiego na siebie.

Dorosły, w przypadku takiego typu osobowości, często na partnera wybiera osobę, która potrzebuje jego pomocy np. mężczyznę, który ma problem z nałogiem lub nie umie utrzymać pracy. Uważam, że będąc pożyteczną gwarantuję sobie miłość. Jest bezpieczna w tej relacji.

Gabriela przyznaje, że ona jest takim przypadkiem. W jej domu z alkoholem problem miał tata. Od małego starała się rozwiązywać wszystkie konflikty, łagodzić spory. Sama też nie chciała sprawiać problemów, więc dodatkowo wbiła sobie do głowy, że musi być samodzielna.

– Byłam dzieckiem, kiedy np. musiałam zastanawiać się, jak ukryć przed mamą pracującą za granicą, że tata znowu wrócił pijany z pracy. Nie chciałam, żeby ktoś się denerwował, nie chciałam konfliktów. Chciałam być dobrym dzieckiem i zasłużyć na odznakę "wzorowej uczennicy". Do dziś wszyscy w rodzinie mówią mi o swoich problemach, często wchodzę w rolę mediatora choć mieszkam wiele kilometrów dalej – opowiada kobieta. Zrozumieć mechanizm
Warto uświadomić sobie, że to my jesteśmy tym "superbohaterem", którego zresztą sami stworzyliśmy. Sami nałożyliśmy sobie na plecy ciężar i wprowadziliśmy do swojego życia związane z tym ograniczenia. Tylko kiedy wiemy, że to przede wszystkim nasz problem, jesteśmy w stanie nad sobą pracować.

– Dajemy sobie szansę na to, żeby zrozumieć, że nie musimy za każdym razem podnosić palca do góry i zgłaszać się do pomagania. To daje ogromną ulgę, ponieważ wychodzimy z męczącego schematu. Kiedy uczymy się asertywnej postawy, przyjmowania, dawania i wyrażania swoich potrzeb, to na początku jest to dla nas trudne, bo zwyczajnie dopiero się tego uczymy. Jednak jeśli już przyznamy sobie prawo do proszenia i reagowania adekwatnego do tego, co czujemy, to oczywiście jakość naszego życia jest inna. Obserwuję, że ludziom się to udaje – mówi Joanna Godecka.

Terapeutka dodaje jednak, że wielu osobom nie jest łatwo porzucić ten wzorzec, bo wtedy nasze poczucie wartości mogłoby diametralnie spaść. Okazałoby się – w naszym odczuciu – że nie jesteśmy tacy, jacy wyobrażamy sobie, że jesteśmy.