Wszystkie problemy prezydenta. To przez nie Andrzej Duda może przegrać wybory

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Źle się dzieje w Pałacu Prezydenckim. Ani entuzjazmu, ani ofensywy. Raczej trudne, codzienne zmagania ze skrzeczącą rzeczywistością. Na ponad 10 tygodni przed wyborami przyglądamy się najważniejszym problemom Andrzeja Dudy.
Karolina Lewicka wylicza problemy, z którymi Andrzej Duda mierzy się przed wyborami prezydenckimi Fot. Albert Zawada / AG
Gest Lichockiej
Czyli piętrowa, rozłożona w czasie, komplikacja. Najpierw udało się Joannie Lichockiej przykryć swoim środkowym palcem konwencję inaugurującą kampanię Andrzeja Dudy. A potem było już tylko gorzej. Bo ów nieobyczajny gest został sklejony z alternatywą: dwa miliardy na propagandę Kurskiego lub na chorych na raka. Ustawa trafiła na biurko prezydenta, niczym kukułcze jajko, w dodatku zbuk. I leży. Cokolwiek prezydent z nią zrobi – źle. Podpis będzie katastrofą. Weto oznacza przyznanie racji opozycji. Odesłanie do Trybunału Konstytucyjnego będzie dowodem na tchórzostwo. A jakąś decyzję podjąć musi, wszak ma na to 21 dni i ani jednego więcej. A nawet jak i ta burza już przeminie, to gest – w świadomości bardzo szerokiego grona wyborców – zostanie na zawsze. Albo przynajmniej do końca kampanii.


Szefowa kampanii
Zupełnie nieistotne jest kto kogo pogryzł w Milanówku. Chodzi o to, że o incydencie jest głośno. I że brała w nim udział szefowa kampanii Andrzeja Dudy. Jakby tego było mało, Jolanta Turczynowicz-Kieryłło przyniosła ze sobą do Pałacu Prezydenckiego spory bagaż zupełnie niepotrzebnych rzeczy (np. próbę cenzurowania mediów w imieniu NBP), a urzędowanie zaczęła od medialnych wpadek (słowa o „dowolności korzystania z wolności słowa”). To wbrew sztuce kampanii.

Szef (-owa) kampanii nie jest od koncentrowania uwagi na sobie, tylko od ciężkiej roboty na zapleczu. Nie może ani przyćmiewać kandydata, ani tym bardziej przysparzać mu kłopotów! To raczej za szefa (-ową) kandydat powinien móc się schować w trudnym momencie lub przerzucić odpowiedzialność za jakąś katastrofę. Szef (-owa) kampanii nie powinien budować swojej pozycji politycznej w trakcie kampanii, nie może też uczyć się posługiwania bronią w trakcie bitwy. A pani mecenas jest homo novus w polityce i nic nie wiadomo o jej umiejętnościach marketingowych. Pewnie miała być atrakcyjną, kobiecą twarzą, ocieplającą wizerunek prezydenta, ale raczej nie wyszło.

Grzechy przeszłości
Komfort, jakim cieszył się Andrzej Duda wiosną 2015 roku, nie wróci w tej kampanii nawet na minutę. Prezydent już nie jest pretendentem, który może obiecywać cuda-wianki i wyzywać konkurentów od najgorszych. Nie ma już tamtej świeżości, jest - obciążona hipoteka. Bo przecież Andrzej Duda żyrował PiS-owi niemal wszystko – od wątpliwego konstytucyjnie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i jego przybocznych, przez odmówienie ślubowania zgodnie z prawem wybranym sędziom Trybunału Konstytucyjnego, aż po ustawy sądowe, które zawetował tylko po to, by przygotować równie złe. Współuczestniczył w łamaniu prawa i nawet się z tego cieszył. Takie stare grzechy mają długie cienie, które mogą sięgnąć także urn wyborczych.

Drogo, coraz drożej
Drożyzna musi się prezydentowi śnić po nocach, skoro jego sztabowcy zorganizowali mu wizytę w sklepie bez cen. Ale żarty na bok – do niedawna obóz rządzący inflacji nie zauważał. Ale już się nie da, bo ceny galopują, co potwierdza państwowy GUS. Zatem Andrzej Duda postanowił nie zaprzeczać dalej rzeczywistości, tylko zadziałać na wyborców kojąco: „No, proszę Państwa, ceny rosną. Ale wiele z nich rośnie tylko przejściowo”. Raczej słaba strategia, z tych humorystycznych.

Kondycja całej gospodarki ma mały wpływ na decyzje wyborcze. Przy świetnej koniunkturze PiS oddał władzę w 2007 roku, a cztery lata później, podczas kryzysu finansowego, PO utrzymała swój mandat do rządzenia. Sytuacja wygląda jednak nieco inaczej, gdy z poziomu makroekonomicznego zejdziemy na poziom mikro, czyli wyborcy ocenią zawartość swoich portfeli. A ta kurczy się teraz w zastraszającym tempie podczas każdych zakupów. Już jest drogo, a będzie jeszcze drożej, bo od kwietnia wejdzie w życie podatek cukrowy. Wyższe ceny oznaczają, że stać nas na mniej. A to frustrujące uczucie i zwykle bardzo niebezpieczne dla aktualnie sprawujących władzę.

Zmiana klimatu
Andrzej Duda ma gorszą pozycję startową niż jego poprzednik. Żaden sondaż nie daje mu zwycięstwa w pierwszej turze. Stąd, według Donalda Tuska, możliwość pokonania go stała się „faktem politycznym i społecznym”. Wprawdzie PiS i jego kandydat nadal są liderami badań opinii publicznej, ale prezydentowi do zwycięstwa potrzebnych jest więcej wyborców niż PiS-owi minionej jesieni. Zresztą, właśnie wtedy Jarosław Kaczyński zauważył, że coś się zacięło, wszak „zasłużyliśmy na więcej”. Obóz Zjednoczonej Prawicy nie jest już na fali wznoszącej społecznych emocji. A przecież prezydent – jak kania dżdżu - potrzebuje wyborców także spoza pisowskiego elektoratu.

Jałowa ziemia
Z czym do ludzi idzie Andrzej Duda? Ano, nie wiadomo. Może iść z obietnicą kontynuacji, ale to żadna atrakcja. Nawet dla tych, którym ostatnie pięciolecie odpowiada pod każdym względem. Bo polityków wybiera się mniej za przeszłość, raczej dla przyszłości. Na razie cicho też o ewentualnej kiełbasie wyborczej. Mniejsza, że może na nią brakować pieniędzy w budżecie, bo tym można się zacząć martwić dopiero po wygranych wyborach. Chodzi raczej o to, że wyborcy z coraz większym niepokojem spoglądają na szeroki gest rządzących. Może nie pamiętają słów Margaret Thatcher, że „jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że tobie zabierze”, ale intuicyjnie to właśnie czują. I badania już to pokazują.

Wojna domowa
Trwa od kilku lat, ale teraz budowanie udzielnych księstw politycznych przyspieszyło. Wszystko po to, by - w chwili odejścia prezesa PiS na polityczną emeryturę - dysponować jak najliczniejszą armią do rozegrania ostatecznej bitwy. O schedę po Kaczyńskim będą się bili Morawiecki, Gowin, Ziobro, Kamiński, Brudziński. Każdy jest przeciwko każdemu, czasem zawiązują doraźne sojusze.

Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie z tego zagrożenia sprawę. Dlatego – na łamach „Gazety Polskiej” - dość obcesowo przywołał wszystkich polityków Zjednoczonej Prawicy do porządku: „teraz mają zapomnieć o własnych ambicjach, karierach politycznych czy jakichś planach rozbudowy swoich formacji. Prezydent Andrzej Duda wygra wybory tylko wówczas, gdy wszyscy będą ofiarnie pracowali na jego sukces, a nie rozglądali się za korzyściami dla siebie”. Tyle, że podczas tak zażartej walki o władzę żadne armistycjum nie jest możliwe. Apel prezesa to głos wołającego na puszczy. A pierwszą ofiarą tej wojny domowej może być właśnie Andrzej Duda.