"Jesteśmy przerażeni, że nie ma dezynfekcji". Lata z LOT-em, mówi o termometrach i reakcjach ludzi
Kilka dni temu premier Morawiecki zapowiedział, że linie lotnicze LOT wyposażają się w termometry i osoby wracające samolotami mają mieć dodatkowe badania temperatury. Wywołało to oburzenie Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego. Jak dziś wygląda sytuacja w samolotach i na lotnisku? Czy ludzie się boją? W rozmowie z naTemat opowiada przewodnicząca ZZPPiL Monika Żelazik.
Trochę się boją, ale zawsze trafi się ktoś dowcipny, kto zażartuje z termometrów. Pytają nas, czy będziemy robić operację na otwartym sercu, czy jest gabinet dentystyczny.
Niektórzy mają maseczki. Ale po 30 minutach nie ma czym oddychać. Przy jedzeniu czy piciu i tak muszą je zdejmować.
Wyczuwa się panikę czy spokój?
Widać panikę, gdy ktoś kaszle. Wtedy czujność jest wzmożona, wszyscy się patrzą. Inaczej spoglądają też na pasażerów z Azji. Czasem jest pytanie do personelu: "Czy mogłaby mnie pani przesadzić?".
Ludzie chyba się boją, bo w piątkowym rejsie na trasie do Mediolanu miało być około 50 pasażerów. Odprawiło się około 20. A na pokład samolotu weszło mniej niż 15. Obsługa żartowała, że zalecany metr odległości został zachowany.
Na pokładzie były termometry?
W rejsie do Mediolanu był cały pojemnik maseczek, ale termometrów nie było.
A w innych samolotach?
Na innych lotach europejskich sytuacja w piątek była mieszana: nie ma maseczek, są dwa termometry. Koordynator lotu informuje: "brak masek na stanie". Wnioskujemy, że wszystkie maski rzucili na Mediolan, Seul i Singapur. W czwartek większość samolotów poleciała bez masek.
Wczoraj otrzymaliśmy ogólny komunikat, do którego podchodzę z wielką ciekawością. Wynika z niego, że mamy użyć termometru tylko wobec pasażerów z objawami infekcji.
Tak. Personel pokładowy samolotu nie jest personelem medycznym. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani pasażerem. Muszę do pani podejść, podać pani specjalny formularz, bo to są dane wrażliwe, których nie ujawniamy, kupując bilet i bez tego nie mogę wykonać pomiaru.
Jesteśmy na wysokości 10 tys. metrów i nagle komuś piknie termometr, bo ma temperaturę. Od razu każdy się orientuje, że z tą osobą jest coś nie tak. Wszyscy wokół są przestraszeni. I proszę mi powiedzieć, co ja mam zrobić przez 10 godzin lotu? Uspokajać pasażera, że spokojnie, za 10 godzin wylądujemy? Jak zareagują inni pasażerowie?
To absolutna niekompetencja osób, które podejmowały takie decyzje. Na szczęście zostały one już zmienione.
Czytaj także: Morawiecki wyposaża lotniska w termometry. Związkowcy: wyposażcie nas w umowy o pracę
Jak jest teraz?
Komunikat, który mamy, mówi, że mamy zmierzyć temperaturę tylko osobie, która wygląda na chorą. Nie wszystkim pasażerom, bo ludzie mogą się na to nie zgodzić. Czyli dalej wracamy do punktu wyjścia.
Zadaliśmy nawet pytanie pracodawcy, jak to ma wyglądać operacyjnie. Bo w przypadku 300 osób samo wypełnienie formularzy zajmuje czas. Rozumiem, że w tym czasie nie robimy czegoś innego, na przykład serwisu, i zamieniamy się w ambulans medyczny. To po prostu niemożliwe, proszę to sobie zwizualizować.
Poza tym, nie podjęłabym się siłowego rozwiązania z chorym pasażerem, który nie powinien znaleźć się w samolocie. I nie życzy sobie naszej interwencji.
Nie mamy jeszcze informacji na ten temat. A także, czy pasażerowie się na to zgadzają.
Jak ocenia pani procedury, które wprowadził rząd?
Zaprzepaściliśmy pierwsze 30 dni, kiedy można było skorzystać z podstawowej ochrony. Pomiar temperatury w samolocie nie ma żadnego sensu. On powinien być robiony w porcie, przed wejściem na pokład, tak jak odbywa się to w innych krajach świata.
Poza tym dezynfekcja. W wielu portach, nie tylko teraz z powodu koronawirusa, ale w okresie przejściowych, grypowych sezonów, spotykamy się z dodatkową higieną. Zdarzają się maty przed wejściem do samolotu, które dezynfekują obuwie. Po wyjściu z samolotu też. Plus dozowniki z żelem antybakteryjnym do rąk w różnych punktach na lotniskach. Przed wejściem na pokład ich użycie powinno być obowiązkowe. Wydaje mi się, że to byłoby skuteczne. Wirus nie miałby wtedy szans, by pojawić się w w zamkniętej przestrzeni.
U nas na lotnisku nie ma ani mat, ani płynów dezynfekujących. I w tej chwili powinniśmy zdezynfekować samoloty, bo przez pierwszych 30 dni nic się nie działo.
W samolotach są żele antybakteryjne?
Mamy kilka małych, czasem trzy, czasem sześć, buteleczek. Można komuś użyczyć. Można postawić w toalecie. Ale nie są to ilości dla 300 pasażerów, żeby używali ich przez 12 godzin. Poza tym, to i tak jest już po starcie.
Rękawiczki jednorazowe?
My mamy. Ale Ryanair nie ma ich w ogóle. Nawet załoga nie ma.
Dziś rano wylądował samolot Air China. Na pokładzie mieści się około 250 pasażerów, podobno są komplety. Podróżni idą normalnym przejściem, tak jakby pani przyleciała spoza strefy Schengen UE. Nie wiemy, co potem się z nimi dzieje.
Boicie się państwo?
Jak każdy. Załoga ma być w dobrej kondycji psychofizycznej. Nasz pilot nie ma myśleć, że być może się zarazi. On ma wylądować. A pomiar temperatury w samolocie może wywołać stres.
A sprzątając małe samoloty, my też dotykamy wszystkiego, co potem pani jako pasażer, też musi dotknąć. Półki, klamrę…Nie ma czegoś takiego, jak dezynfekcja w samolocie, tego się nie robi. W pociągach i autobusach też jej nie ma.
Ale zapewniam, że troszczymy się o pasażerów wszystkimi możliwymi środkami dostępnymi na danym locie. Robimy wszystko, żeby nasi pasażerowie czuli się z nami bezpiecznie.