O co chodzi z awanturą Kaczyński - Duda? Migalski ma sensacyjną teorię
Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówi profesor Marek Migalski, majowe wybory dla wyborców Prawa i Sprawiedliwości mogą być sporym rozczarowaniem. Zdaniem politologa i byłego europosła PiS Jarosław Kaczyński robi wszystko, żeby Andrzej Duda nie wywalczył reelekcji. Ma to tłumaczyć także konflikt, który powstał na linii Nowogrodzka – Pałac Prezydencki, związany z ustawą o dofinansowanie mediów publicznych.
Część mediów twierdzi bowiem, bazując na informacjach z kuluarów, że między Jarosławem Kaczyńskim a Andrzejem Dudą rozgorzał spór o wspomniane dofinansowanie. Prezydent miał nawet postawić prezesowi PiS ultimatum, w którym obiecał podpisać ustawę w zamian za dymisję szefa TVP Jacka Kurskiego.
Takiej narracji "nie kupują" pozostałe redakcje, które węszą w tym "konflikcie" wyborczą ustawkę, która ma pokazać, że Duda jest niezależny i potrafi postawić się obozowi władzy. Przypominają sytuację z 2017 roku, kiedy także prezydent zawetował dwie ustawy PiS. Wtedy także były spotkania, plotki o konflikcie, a jednak partia i tak zrobiła swoje, a Duda wrócił do łask i został kandydatem PiS na prezydenta w wyborach 2020.
Czyli jak to jest: mamy do czynienia z ustawką wyborczą PiS, czy rzeczywiście między Andrzejem Dudą a Jarosławem Kaczyńskim doszło do spięcia i rozgorzał konflikt?
Prof. Marek Migalski:Tak naprawdę obydwie te możliwości są prawdopodobne. Z jednej strony może to być od początku do końca wyreżyserowany spektakl budowania rzekomej niezależności Andrzeja Dudy, żeby zwiększyć jego szanse wyborcze. Ale z drugiej strony równie, a dla mnie bardzo prawdopodobne jest to, że ten konflikt jest realny – zarówno psychologiczny, jak i polityczny.
Co mamy przez to rozumieć? Dlaczego mówi pan o dwóch płaszczyznach tego sporu?
Konflikt psychologiczny widać w każdym geście Jarosława Kaczyńskiego. Można z nich odczytać, że on Andrzeja Dudy nie lubi i chyba nim pogardza, a już na pewno go nie ceni. Natomiast konflikt polityczny wynika z tego, jakkolwiek śmiesznie i niedorzecznie zabrzmi to dla mnie, dla pana i naszych czytelników, że Kaczyński uważa, że Andrzej Duda w ciągu ostatnich pięciu lat był zbyt niezależny.
To rzeczywiście dość przewrotna teza patrząc chociażby na jego decyzje polityczne, które kropka w kropkę nie odbiegają od przekazu kreowanego na Nowogrodzkiej...
Nas to może śmieszyć, ale Kaczyński naprawdę uznał weta Dudy w 2017 roku za przejaw zbytniej niezależności prezydenta. Rok temu o tym mówiłem, ale wtedy sądziłem także, że prezes PiS zdecyduje się przez to na wystawienie innego kandydata.
Ale zrozumiałem, że w przypadku przegranej tego nowego kandydata: czy byłby nim Morawiecki, czy Szydło, to wina za klęskę spadłaby na Kaczyńskiego, bo nie wybrał Dudy. W kontekście wspomnianego konfliktu uważam, i tej tezy będę bronił, że Jarosław Kaczyński wręcz stawia na przegraną Dudy.
Skąd taka opinia, przecież tak jak wspomniałem, Duda w tej kampanii ani o krok nie odchodzi od przekazu partyjnego?
Proszę zwrócić uwagę na te wszystkie błędy, które są popełniane w kampanii wyborczej czy rozważania Jarosława Kaczyńskiego w mediach kontrolowanych przez PiS na temat tego, co będzie jak Andrzej Duda przegra. Dalej: wszystkie konwencje, de facto nie jego, a partyjne, które przyspawają go do PiS-u – to wszystko nie jest przypadkowe. To celowe działanie, które ma na celu obniżyć szanse Andrzeja Dudy na zwycięstwo.
No dobrze, ale dlaczego Kaczyński miałby grać na szkodę swojego człowieka?
Andrzej Duda po reelekcji mógłby stać się bardziej niezależny. Przez ostatnie pięć lat Kaczyński mógł go szantażować niewystawieniem go do wyścigu prezydenckiego, dlatego uzyskiwał tak daleko idące podporządkowanie Andrzeja Dudy. Natomiast przez następne pięć lat prezydent będzie mógł robić, co będzie chciał, bo jest nieodwoływalny. Może stać się nawet osobnym ośrodkiem władzy.
W ten sposób Kaczyński straci nad tym urzędem jakąkolwiek kontrolę. Dlatego uważam, że prezes PiS woli już spowodować przegraną Dudy i oddać prezydenturę w ręce opozycji, żeby móc, w razie czego zrzucić winę za trudną sytuację państwa w dobie kryzysu, na prezydenta lub prezydentkę z tej drugiej strony barykady.
Dalej będzie przecież sprawował niepodzielną władzę w kraju, bo będzie decydował, kto zostanie premierem czy ministrem lub kto zasiądzie w spółce Skarbu Państwa. Ale nie będzie musiał się mierzyć z taką niewiadomą, jaką będzie kolejna kadencja Andrzeja Dudy i potencjalne powstanie nowego ośrodka władzy na prawicy.
Poza tym za pięć lat Duda będzie miał 53 lata, a Kaczyński 76 lat. Kto wie, czy część obozu rządzącego, np. Jarosław Gowin i jego ludzie, nie będzie wolała dogadywać się z prezydentem niż z podstarzałym Jarosławem Kaczyńskim i wokół niego budować przyszłość partii.
Czyli to, co widzieliśmy w 2017 roku przy okazji tych ważnych dwóch wet ws. KRS i Sądu Najwyższego, też nie było na pokaz? Tam również były spotkania i mówiono o konflikcie, a potem okazało się, że Duda dostał szansę na reelekcję, a PiS i tak zrobił swoje bez względu na weta prezydenta...
Tak, jak najbardziej. Tylko wtedy Kaczyński miał perspektywę trzech lat współpracy z Dudą. Dlatego obu stronom nie opłacało się utrzymywanie tego konfliktu, dlatego udawano, że go nie ma. Natomiast teraz jest sytuacja być, albo nie być. Jeśli Andrzej Duda zostanie prezydentem, to nigdy nie wiadomo, czy w tej zniszczonej i łamanej przez pięć lat politycznie i charakterologicznie osobie nie odezwie się chęć zmiany i buntu.