Polityka i gospodarka w czasach zarazy. Jak koronawirus wpłynie na kampanię wyborczą?

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Wirus z Wuhan dotarł do Polski, chorych przybywa, a minister zdrowia zapowiada, że czeka nas nieuniknione, czyli epidemia. Na tym etapie jej rozwoju wciąż nie wiemy, jak może ona ostatecznie wpłynąć na procesy polityczne w naszym kraju, ale pewne scenariusze już rysują się na horyzoncie.
Karolina Lewicka pisze o wpływie koronawirusa na kampanię prezydencką Fot. Albert Zawada / AG
Polska gospodarka zaczęła hamować jeszcze przed wirusem, w drugiej połowie 2019 roku. Teraz epidemia obniżyła globalne prognozy, a na horyzoncie pojawiła się groźba światowej recesji. "Sytuacja jest bardzo poważna” - napisał na Twitterze Donald Tusk. To dla nas bardzo zła informacja. Bo PiS nie wykorzystał dobrej koniunktury na budowanie poduszki finansowej, która mogłaby nas amortyzować podczas lat chudych. Wręcz przeciwnie – od początku swoich rządów rozdawał miliardy lekką ręką, wykorzystując wszelkie rezerwy. Powtarzał jak mantrę, że nas stać, bo rząd rozprawił się w mafiami od VAT-u i zrównoważył budżet.


Czytaj także: Będą duże zmiany w kampanii wyborczej Andrzeja Dudy. Efekt koronawirusa

Nie sądzę, by politycy PiS na serio uwierzyli w swoją kreatywną księgowość, raczej działają zgodnie z zasadą „po nas choćby potop”. I w każdych kolejnych wyborach cynicznie kupują wyborcze głosy za publiczne pieniądze, z pełną świadomością, że prowadzą ten statek na górę lodową. Sławomir Dudek, były dyrektor departamentu polityki makroekonomicznej Ministerstwa Finansów, który po 23 latach pracy odszedł właśnie z resortu, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej” nie zostawia nam żadnych złudzeń: obecna stabilność finansów publicznych jest zagrożona, a jeśli tylko koniunktura się zepsuje, to deficyt mamy jak w banku. Problemem są także stałe wydatki (transfery socjalne), które rosną w stosunku do trwałych dochodów.

To prosty przepis na gospodarczą katastrofę. Tyle, że przecież to nie obecna elita polityczna zapłaci za ewentualny kryzys, a Mateusz Morawiecki nie przestanie być milionerem. Mogą się bawić, bo bawią się kosztem obywateli. W dodatku kłopoty nie przyjdą zaraz, jeszcze przed wyborami prezydenckimi. PiS aż do maja będzie więc opowiadał to, co premier podczas podsumowania stu dni swojego rządu, że „wokół nas jest spowolnienie gospodarcze, ale nasza gospodarka trzyma się świetnie” i że „nasze wyniki gospodarcze zamknęły usta krytykom”.

Na razie opozycja – z powodu koncentracji masowej uwagi obywateli na kolejnych zachorowaniach - nie jest w stanie przebić się z opowieścią o drożyźnie. Inflacja, jeden z pierwszych sygnałów ostrzegających, że coś się w gospodarce zacięło, miała być lejtmotywem tej kampanii wyborczej. Wszak „galopujące ceny” widzą wszyscy, którzy robią zakupy. Czyli wszyscy. Pod znakiem zapytania stoi też dalsza aktywność kandydatów na prezydenta w terenie. Na razie wiece wyborcze nie zostały zakazane, ale PiS zastanawia się, czy i jak – w nowej sytuacji epidemiologicznej - zorganizować konwencję programową Andrzeja Dudy, a Szymon Hołownia do odwołania zrezygnował w swojej kampanii z „dużych, otwartych spotkań”. W razie czego rządzący sobie poradzą, bo mają dwudziestoczterogodzinny pas transmisyjny do mas w postaci wzbogaconych o dwa miliardy złotych mediów publicznych. Gorzej z opozycją, jeśli straci ona szansę na prowadzenie kampanii bezpośredniej, w której wszyscy kandydaci nabierali właśnie wiatru w żagle.

Generalnie, kampania prezydencka zaczęła się rozgrywać w cieniu koronawirusa, przykrywając wszystkie inne tematy i kandydatów opozycyjnych, za to eksponując rządzących. PiS, początkowo uśpiony, teraz jest wręcz hiperaktywny. Na licznych konferencjach słyszymy uspokajający ton władzy, która wszystko ma pod kontrolą i na każdą ewentualność jest gotowa. Czuwa i reaguje. Jest decyzyjna i sprawcza. Przynajmniej do tego usiłuje nas przekonać. Przy okazji licząc, że zadziała prosty i znany mechanizm – zagrożenie skupi obywateli wokół władzy.

Tym samym wirus podciął skrzydła kandydatom opozycyjnym, w dodatku w momencie bardzo dla nich korzystnym, tuż po dwóch udanych konwencjach: Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jeszcze końcówka lutego należała do nich, ale pierwsze dni marca mogą uznać za stracone, znaleźli się w próżni. Nie mając narzędzi, jakimi dysponuje rząd, siłą rzeczy tracą inicjatywę, mogą jedynie markować działania, np. rozdawać ulotki informacyjne (Kosiniak) czy powołać zespół do spraw monitorowania koronawirusa (Kidawa).

Ponieważ PiS nagle zaczął też współpracować z opozycją, wznosząc się ponad partyjne spory „dla bezpieczeństwa Polaków” - Mateusz Morawiecki zaprosił przedstawicieli klubów parlamentarnych na spotkanie, a Andrzej Duda zwołał nawet posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego - to opozycji nie pozostało nic innego jak wyciągniętą rękę przyjąć i wspólnie z PiS-em apelować do rodaków o uspokojenie nastrojów. Każda nadmierna krytyka mogłaby teraz zostać odebrana przez opinię publiczną jako sianie fermentu, więc opozycja nabrała wody w usta.

Czytaj także: Wszystkie problemy prezydenta. To przez nie Andrzej Duda może przegrać wybory

Od sztabowców słyszę, że będą konsekwentnie realizować zaplanowaną wcześniej strategię, choć powinni wiedzieć, że jeśli aż tak zmienia się sytuacja, to trzeba też zmienić strategię. Bo to, co jeszcze niedawno było ważne w polityce, teraz znajduje się w głębokim tle. A za chwilę sami kandydaci opozycji mogą w ogóle stać się niewidoczni dla wyborców. Na tym etapie nie można też wykluczyć przesunięcia terminu wyborów, jeśli wirus rozprzestrzeniłby się na taką skalę, że konieczne byłoby wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. Ale to by już oznaczało zupełnie nowy polityczny rozdział.