6 rzeczy, przez które rodzice i szkoły są dziś wściekli. Nikt o tym wcześniej nie pomyślał

Katarzyna Zuchowicz
Szkoły są zamknięte do 25 marca, ale chyba nikt już nie wierzy, że na tym się skończy. – Prawdopodobnie dwutygodniowa przerwa w szkołach zostanie wydłużona - zapowiedział już minister edukacji. Szkoły dostały dwa dni, by przygotować błyskawiczny plan pracy zdalnej. Nauczyciele mają gorące linie. – Dzwonią do mnie starsi nauczyciele, nie widzą jak robić live'a, nie wiedzą nic – opowiada nam jeden z nich. Gotuje się również wśród rodziców. Oto, co obnażyła kwarantanna.
Jak wygląda nauczanie zdalne w czasie koronawirusa? Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta  
Od prawie tygodnia uczniowie nie mają lekcji w szkołach. Nauczyciele wysyłają im zadania przez internet, a rodzice na niejednej grupie facebookowej złoszczą się, ile tego jest. Zwłaszcza młodszych dzieci. "Sama pracuję zdalnie, jak mam w ciągu dnia pomóc dziecku?", "Zlitujcie się, nie zadawajcie tyle. Całymi dniami mamy to z dziećmi odrabiać? Przecież my też pracujemy", "Maskara, tyle dziennie zadawane, wcześniej nawet połowy tego nie było" – w sieci zalew podobnych dylematów.

Ogarnijcie się, to tylko dwa tygodnie. Sytuacja jest nadzwyczajna, nie ma wyjścia, jakoś musimy dać radę – aż chciałoby się zakrzyknąć. Mnóstwo nauczycieli już odnalazło się w nowej rzeczywistości, podobnie uczniowie. Ale rozwój sytuacji ostatnich dni nie napawa optymizmem. Słyszymy, że tak może być do Wielkanocy. A może dłużej. I w tym momencie w niektórych rodzinach mogą zacząć się schody.


"Powiedzcie mi, co mają zrobić dzieciaki, które w domu nie mają komputera?","A jak ktoś ma troje dzieci i jeden komputer w domu, to co?", "Czy minister kupi mi nowy komputer?" - w sieci dosłownie lawina komentarzy w reakcji na ostatnie wypowiedzi ministra edukacji. Jeśli ktoś nie dowierza, bo mamy XXI wiek, i "wszyscy mają komórki", to tak właśnie jest. Niejedna rodzina może mieć teraz problem. A także nauczyciel.

Zdalne nauczanie według Piontkowskiego


Przypomnijmy najpierw. W najbliższych dniach ma wejść w życie rozporządzenie, które ureguluje organizację kształcenia wykorzystującego metody tzw. zdalnego nauczania. – Zamiast tego tradycyjnego, twarzą w twarz, w jednej klasie, chcemy, aby stopniowo przechodzono na zdalne nauczanie – zapowiedział minister edukacji. I przedstawił piękną, nowoczesną wizję.
minister Dariusz Piontkowski

" Metody mogą być bardzo różne, trzeba wykorzystać nowoczesne formy komunikacji, którymi częściowo, na co dzień już się posługujemy, takimi jak poczta elektroniczna, dziennik elektroniczny, którym można przekazać informacje, ale także różnego rodzaju komunikatory, które pozwalają tworzyć grupy, które mogą wspólnie uczestniczyć w zajęciach, przekazywać filmy video, bądź korzystać z tych materiałów elektronicznych, które znajdują się na platformach edukacyjnych". Czytaj więcej

Minister skierował do dyrektorów szkół odpowiednią informację.

W ten sposób szkoły dostały dwa dni na przygotowania. – Wszyscy stanęliśmy przed wielkim wyzwaniem, tylko szkoda, że dopiero ta sytuacja pokazała wszystkim, że można wykorzystywać różne platformy edukacyjne i nauczanie online. Od lat mówiło się o internetyzacji szkoły, od dawna nauczyciele to postulują, już dawno można było się do tego przygotowywać. Tylko nikt nie był sobie w stanie wyobrazić jak miałoby to wyglądać. Żadna władza nie była tym zainteresowana. Dlatego dziś mamy gigantyczny problem. Będziemy to testować na żywym organizmie i uczyć się tego w boju – reaguje w rozmowie z naTemat Artur Sierawski, nauczyciel z Warszawy, związany z grupą Superbelfrzy RP i Historyk w internetach.

Nauczyciele nie mają żadnych wskazówek. – W ciągu dwóch dni mamy przygotować nasz system nauczania. Mamy teraz gorącą linię, już dziś musimy przekazać dyrektorom, jak będzie wyglądało nasze nauczanie. Wszystko jest na wariackich papierach. Mamy XXI wiek, a szkoły nie potrafią edukować online, nie ma przygotowanej sieci – mówi Artur Sierawski.

Czytaj także: Czarny scenariusz jest realny. Minister edukacji ujawnia, co dalej z zamkniętymi szkołami Oczywiście koronawirus całe nasze życie wywrócił do góry nogami. Wszystko odbywa się teraz na wariackich papierach i każdy chciałby, żeby życie wróciło do normy. Niby podchodzimy ze zrozumieniem. Ale widać, że w wielu rodzicach i wśród nauczycieli narasta wściekłość. Nie zawsze jest pięknie i kolorowo, jak na nagraniach, którymi – z nauki swoich dzieci online – chwalą się niektórzy celebryci na instagramie.

Dlaczego się wściekają? Oto rzeczywistość. Wypowiedzi internautów mówią same za siebie.

1. Nie każdy ma komputer


Tak, nie każdy. Albo na przykład jeden na całą rodzinę. Przy założeniu, że np. rodzice nie mają służbowych laptopów, a trójka dzieci jest w wieku szkolnym, problem może być niemały.

Na Facebooku mnóstwo rodziców o tym pisze. "A ja jestem ciekawa czy pan minister pomyślał jak będą pracować uczniowie, gdzie w domu jest 2-3 dzieci a jeden komputer. Które z dzieci pracuje pierwsze?", "A co mają zrobić rodzice młodszych dzieci, którzy w ogóle nie obsługują komputera ani nie mają np. drukarki? Mam takich u siebie", "Ja mam trójkę dzieci w wieku szkolnym i niestety jeden komputer...".

Część osób zwraca uwagę, że nigdzie nie jest powiedziane, że ktoś musi mieć komputer w domu. – Co zrobię, jeśli któryś uczeń powie mi, że nie ma komputera czy internetu w domu? Nie jestem w stanie tego zweryfikować. Wysyłanie dziś pocztą materiałów to byłaby kpina – mówi Artur Sierawski. Zwraca uwagę, że to byłby dobry pomysł - gdyby szkoły miały tablety do wypożyczenia, i dla uczniów, i dla nauczycieli. Przecież nauczyciel też nie musi mieć w domu komputera.
Opinie internautów.fot. screen/Facebook

2. Na telefonie nie da się wszystkiego zrobić

Teoretycznie każdy ma telefon. Ale tu nie brakuje opinii, że na telefonie nie wszystko da się zrobić. Zapytałam paru nastolatków. Twierdzą, że nawet nie wiedzą. Ale bez przesady. Czy dorosły wyobrażałby sobie pracę przez pół dnia na telefonie?

A niektórzy rodzice zwracają uwagę, że sporo nauczycieli w ostatnich dniach zadaje dużo prezentacji do zrobienia.

3. Słabe łącza internetowe

"Najpierw MEN powinien zapewnić wszystkim zainteresowanym szerokopasmowy internet i sprzęt, wirtualna szkoła to mrzonka", "Mieszkam w lesie, mam słaby zasięg" - piszą ludzie.
fot. screen/facebook
Na jednej z grup swoją sytuację opisuje żona nauczyciela z małej, wiejskiej szkoły na Dolnym Śląsku: "Czekam aż ktoś w końcu przytomnie zapyta o uczniów z wiosek, gdzie internet nie dociera. To duża część Polski. Bez zasięgu internetu, z ograniczonym zasięgiem telefonów, bo w Polsce nie ma pokrycia siecią tak idealnego, jak obiecują operatorzy przy podpisaniu umowy. Ludzie, oprzytomnijcie. Jaka przepaść będzie dzieliła dzieci po tej przerwie".

I jeszcze taka opinia: "Dajcie łatwą, prostą platformę learningową, dajcie sprzęt i łącza, a nauczyciele po raz kolejny dadzą radę".
fot. screen/Facebook

4. "W mojej szkole nie ma e-dziennika"

To też jest polska rzeczywistość. Tak, nie wszystkie szkoły korzystają z dzienników elektronicznych, przez które szczególnie dziś najłatwiej się komunikować.

– Szkoły nie są dostatecznie zinformatyzowane. Jest wiele szkół, gdzie nie ma dobrego internetu, komputerów, dziennika elektronicznego. U mojego znajomego dyrektora w ogóle nie ma e-dziennika i teraz na szybko stawiają Google classroom dla wszystkich. To obnaża niedoinwestowanie polskich szkół. Widać, że polskie szkoły nie są przygotowane na e-nauczanie – uważa nasz rozmówca.

Na Facebooku nauczyciele opisują, jak wygląda kwestia komputerów służbowych.
fot. screen/Facebook

5. "Tyle zadają, przecież nie jestem nauczycielem"

Sporo jest takich komentarzy. Wielu rodziców pracuje dziś zdalnie, dwoją się i troją, by pogodzić to z organizacją domu. A nauczyciele tyle zadają.... "Mam pracować na dwóch etatach i jeszcze uczyć dziecko, a oni tylko wysyłają zadania i biorą za to pieniądze?" – komentują niektórzy.

"Wreszcie widzicie, ile pracy odwala nauczyciel. Teraz musicie posiedzieć z dzieckiem i boli. Nawet nie wiesz ile czasu nauczyciel musi poświęcić żeby ogarnąć teraz temat" – odpowiadają na to nauczyciele.

W każdym razie wszyscy uczą się nowej sytuacji. Ale część rodziców, głównie młodszych uczniów, zwraca uwagę, że albo zwyczajnie nie ma jak w ciągu dnia pomóc dzieciom, albo nie ma zdolności nauczycielskich. Albo np., że nie mają w domu warunków, by np. troje dzieci miało w tym czasie łączenia wideo ze swoim nauczycielem. Każde w tym samym czasie.
Fot. Screen/Facebook

6. Kompetencje nauczycieli i nie tylko


Wielu uczniów i rodziców jest zadowolonych z dotychczasowej współpracy z nauczycielami. To widać. "Moje dziecko stwierdziło ze jemu podoba się taki system nauczania, że dzięki temu ogarnia temat w 10 minut a nie traci całej lekcji i ma wolne" – oceniają. Chwalą nauczycieli za zaangażowanie, za inwencję, za live'y na FB.

"U nas żaden z nauczycieli córki nie prowadzi lekcji on-line", "U nas też nie. W końcu łatwiej jest wysłać pliki z zadaniami", "A może nie mają narzędzi?? Może nie mają dobrego sprzętu, łącza w domu... Proszę trochę pomyśleć o tym.. Wszyscy są w nowej sytuacji. Trudnej" – reagują jednak inni.

A może niektórzy inaczej nie potrafią? Artur Sierawski kontaktuje się ze swoimi uczniami na FB, robi live'y czy konferencje na Zoomie. – Wielu nauczycieli szuka rozwiązań po omacku, nie potrafią się odnaleźć. Moje koleżanki i koledzy, szczególnie starsi, mają problem z odnalezieniem się w sieci. Dzwonią do mnie, tłumaczę im, jak się zalogować, jak zrobić live'a, jak pobrać aplikację. Nie wszyscy potrafią zrobić wideokonfrencję, live chat. Opanowali tylko pocztę i dziennik elektroniczny. Cały czas siedzę na telefonach i tłumaczę. To jest problem. A ministerstwo wymaga, byśmy stanęli na głowie i przygotowali wszystko w ciągu dwóch dni – mówi.

Do tych punktów należy doliczyć jeszcze wszystkie egzaminy, maturę, przygotowanie uczniów... Ale tu już wielu rodzicom brakuje słów.

Czytaj także: "Jeśli trzeba będzie, zmienimy przebieg roku szkolnego". Minister edukacji bez ogródek o sytuacji