Zarabiają 1400 zł, a mają nas bronić przed koronawirusem. Diagnostka: Boimy się jak wszyscy

Anna Kaczmarek
Kryzys spowodowany przez koronawirusa pokazuje jak w soczewce wszystkie problemy ochrony zdrowia. Polska służba zdrowia od lat niewystarczająco finansowana staje w obliczu pandemii i wydaje się, że niestety nie ma odpowiednich narzędzi by walczyć z koronawirusem. Jedyną szansą na odróżnienie chorego zakażonego koronawirusem od pozostałych pacjentów jest wykonanie badania w laboratorium.
Diagności laboratoryjni to nędznie opłacani specjaliści, którzy są na pierwszej linii walki z koronawirusem (zdjęcie ilustracyjne). fot. Robert Górecki / Agencja Gazeta
To tam ukryci diagności laboratoryjni dzielnie wspierają lekarzy i pielęgniarki w procesie diagnozowania chorych. Pomijani i niedoceniani, coraz częściej mówią dość i odchodzą z zawodu. Obecnie w obliczu pandemii i konieczności wykonywania tysięcy badań, okazuje się, że zwyczajnie ich nie mamy, a to także od nich zależy nasze życie i zdrowie. Czemu się dziwić, jeśli często po kilku latach pracy zarabiają mniej niż 2 tys. zł.

– Dzisiaj jest chyba taki przełomowy dzień, bardzo mało osób przyszło zrobić badania. Z każdym dniem jest coraz mniej pacjentów, zgłaszają się teraz ci, którzy naprawdę muszą się zbadać. Coraz częściej przychodzą w maskach i rękawiczkach. Doceniają, że wprowadziliśmy specjalne procedury - odkażamy nawet fotele po każdym pacjencie – opowiada nam Sylwia, diagnostka laboratoryjna, która pracuje w prywatnym laboratorium na północy Polski.


W jej laboratorium nie bada się próbek w kierunku koronawirusa, jednak diagności nie wiedzą czy pacjenci, którzy zgłaszają się do punktu pobrań z innych powodów, nie są zakażeni. Muszą więc postępować z materiałami do badań tak, jakby próbki były zakażone.

Zawsze jest niebezpiecznie, nawet bez koronawirusa


To w sumie dla nich nic nowego. Każdego dnia muszą uważać - przecież oprócz koronawirusa są też inne choroby zakaźne choćby HIV czy żółtaczka, a pacjenci mogą nawet nie zdawać sobie sprawy, że są zakażeni i nie zgłaszają tego faktu. Choć teraz wprowadzono specjalne procedury, bo każdy materiał może być potencjalnie bardzo zakaźny.

– Koleżanki i koledzy, którzy wykonują badania w kierunku koronawirusa przeżywają dodatkowy stres. Boją się o swoje rodziny, bo wiedzą, że pracują z materiałem wysoce zakaźnym. Dodatkowo spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność – mówi Sylwia.

Dodaje, że gdy słyszy medialne doniesienia, że jakieś laboratorium wyposażono w nowy sprzęt i będzie wykonywać badania na koronawirusa, współczuje diagnostom. Zdaje sobie sprawę, co to za wyzwanie i stres.

– W naszej pracy duże znaczenie ma doświadczenie i rutyna. Nowego sprzętu zawsze trzeba się nauczyć, po prostu go poznać. Pierwsze wykonywane badania na nowym analizatorze to zawsze są nerwy – wyjaśnia specjalistka.

I dodaje: – My, diagności laboratoryjni, tak samo jak lekarze i pielęgniarki, składamy przysięgę gdy odbieramy prawo wykonywania zawodu, pod każdym badaniem podpisujemy się swoim nazwiskiem, a każdego dnia wydajemy wyniki badań, które znacząco odbiegają od normy, decydują czasami o czyimś życiu. Zdajemy sobie sprawę z ciążącej na nas odpowiedzialności. Dlatego badania z użyciem nowego sprzętu są bardzo stresujące, tym bardziej wobec szalejącej pandemii.

Jej zdaniem, przykre jest, że wcześniej na rozwój szpitalnych laboratoriów i szkolenie obsługującej je kadry nie było pieniędzy. Trzeba pamiętać, że w wielu szpitalach wprowadzono outsourcing i znajdują się w nich tylko prywatne laboratoria świadczące usługi dla szpitali. Celem takich działań było oczywiście zaoszczędzenie pieniędzy. Jednak taka polityka doprowadziła polską diagnostykę laboratoryjną nad przepaść.

Czytaj więcej: "Minister podziękował nam w TVP, a później wbił nóż w plecy". Diagności załamani decyzją rządu

Z powodu braku ustalonych limitów badań przypadających na jednego diagnostę, pracodawcy nie zatrudniają wystarczającej liczby osób. Same laboratoria często przypominają korporacje, a zawód diagnosty laboratoryjnego traci uznanie.

Marne zarobki diagnostów laboratoryjnych


Tak więc aby wykonywać badania potrzeba diagnostów laboratoryjnych, a z tymi na rynku pracy jest krucho.

– Od dawna jest nas za mało. Nie ma się co dziwić, bo po kilku latach pracy w laboratorium często zarabiamy netto 1400 - 1600 zł. Ludzie uciekają z zawodu. Znalezienie do pracy mikrobiologów i serologów graniczy już z cudem. To powinno się zmienić - diagności powinni więcej zarabiać.
Diagności, którzy przeprowadzają testy na koronawirusa mierzą się z dużym stresem.
Nasza grupa zawodowa objęta jest obowiązkiem szkolenia ciągłego, co w praktyce oznacza konieczność uczestniczenia w szkoleniach i konferencjach kilka razy w roku. Oczywiście koszty ponoszą diagności ze swoich marnych pensji. Nic dziwnego, że już na studiach często słyszało się żart, że grunt to mieć męża, który dobrze zarabia, bo w tym zawodzie satysfakcję odczuwa się tylko, jeśli nie myśli się o pensji – tłumaczy Sylwia.
Sylwia
Diagnostka laboratoryjna

Tymczasem wprowadzono przepisy, które pozwalają na zdalną autoryzację badań, czyli podpisywanie badań na odległość, wykonywanych nawet w innym laboratorium. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, bo sytuacja jest kryzysowa, diagności mogą chorować lub przechodzić kwarantannę.

Jednak takie zapisy próbowano wprowadzać już wcześniej, ale środowisko protestowało przeciwko nim. Teraz wprowadzono je w jedną noc. Obawiamy się, że ta prowizorka może przetrwać. To sprawi, że wiarygodność wyników badań może stać się bardzo dyskusyjna.

Jednak praca w laboratorium to nie wszystko. Diagnostyka laboratoryjna powinna się rozwijać. Do tego potrzeba badań naukowych. Diagności chcą je prowadzić, ale to nie takie proste.

– Nie wspiera się badań naukowych. Jako doktorantka, zamiast się na nich skupić, muszę prowadzić zajęcia ze studentami. Na badania nie ma pieniędzy. W Polsce nie docenia się naukowców – podsumowuje Sylwia.

Strach przed koronawirusem taki sam


Pytam, czy ma takie same obawy jak reszta społeczeństwa w obliczu pandemii koronawirusa.

– Czy się boimy? Jesteśmy bardziej świadomi zagrożenia. Ja od dwóch tygodni wychodzę z domu tylko do pracy. Zapasy zrobiłam wcześniej niż inni. Jednak boimy się tak samo jak wszyscy.