Kwarantanna w wersji light: zastąpiłem komputer tabletem i... praca zdalna poszła gładko

Michał Jośko
Gdy tylko w internecie pojawiły się pierwsze informacje dotyczące flagowego tabletu firmy Huawei, część braci dziennikarskiej z miejsca zaczęła określać ten sprzęt mianem "zabójcy iPada Pro". Ja postanowiłem powiedzieć: sprawdzam! Aby naprawdę dobrze poznać możliwości tego urządzenia, na cały tydzień uczyniłem je głównym narzędziem pracy zdalnej (wiadomo: #homeoffice2020). Komputer poszedł w odstawkę, a jego miejsce zajął MatePad Pro doposażony w klawiaturę i rysik. Czy w tym szaleństwie była jakakolwiek metoda?
Fot. naTemat
Fot. naTemat

Po pierwsze: jaki sprzęt jest na tapecie


Oto MatePad Pro w wersji podstawowej, przez producenta określanej jako MRX-W09, ze światem zewnętrznym łączącej się przy pomocy modułu Wi-Fi i wyposażonej w 6 GB pamięci RAM oraz 128 GB pamięci wbudowanej (można powiększyć ją o kolejne 256 GB, używając karty pamięci Huawei NM).

Sercem tej maszyny jest procesor Kirin 990 (zaznaczmy: tutaj w odmianie pozbawionej łączności 5G), czyli ultranowoczesny mocarz, znany chociażby ze smartfonów Huawei Mate 30 Pro. Daję słowo: naprawdę ambitnie starałem się dotrzeć do granic jego mocy obliczeniowej, wpieranej przez sztuczną inteligencję, lecz wszystko na nic.

Odpalanie dowolnej ilości dowolnych aplikacji nie zmniejszyło w sposób odczuwalny płynności działania tabletu, który nawet nie zamierzał zasapać się niczym człowiek w masce N95.Oprogramowanie? Mamy tutaj do czynienia z EMUI 10.0, bazującym na Androidzie. Wszystko działa w oparciu o Huawei Mobile Services (HMS), jednak w tym materiale nie będę odpowiadał na pytanie "czy istnieje życie po usługach Google'a", bowiem całe mnóstwo bardzo przydatnych informacji znajdziesz tutaj.

Jednak wybitny intelekt, piękne wnętrze i bogata osobowość to w życiu nie wszystko. Porozmawiajmy więc o czymś bardziej powierzchownym: o atrakcyjności fizycznej. Biorąc to urządzenie do rąk, mamy wrażenie obcowania z czymś, co najkrócej można opisać staropolskim słowem "premium".
Fot. naTemat
W konstrukcji – szkoda, że nie jest odporna na zachlapanie – wykorzystano głównie stop magnezu, zapewniający zarówno trwałość, jak i niską wagę (460 g). Na rodzimym rynku tablet dostępny jest tylko w jednym kolorze, przez firmę Huawei określanym jako szary (Midnight Grey).

W mojej ocenie mamy tutaj do czynienia z czymś wpadającym w granat, ale nie zamierzam się kłócić – przecież gdybym był wybitnym znawcą barw, nie pracowałbym w serwisie naTemat, lecz w sklepie z farbami i lakierami. No albo został projektantem mody.

Choć maszyna posiada duży wyświetlacz (przekątna: 10,8 cala), to jej wymiary zewnętrzne należą do tych kompaktowych. Tablet ma zaledwie 246 mm wysokości i 159 mm szerokości (grubość to 7,2 mm), co jest zasługą bardzo wąskich ramek. Mają zaledwie po 4,9 mm, natomiast ekran pokrywa aż 90 proc. przedniej części urządzenia.
Fot. naTemat

Po drugie: porozmawiajmy o ekranie


Naprawdę długo szukałem pretekstu do zarzucenia czegokolwiek temu wyświetlaczowi LCD i... poległem. Oferuje rozdzielczość 2K QHD (2560 x 1600 pikseli) oraz proporcje 16:10, idealne do konsumowania multimediów.

Odwzorowanie kolorów i kontrast? Jest naprawdę dobrze. Ostrość? Nazwijmy ją żyletowatą. Do tego dochodzą świetne kąty widzenia, tak więc na doznania wizualne nie będzie narzekał również współkwarantannowicz, zaglądający ci przez ramię.

Dołóżmy jeszcze wątek, który być może nie jest zbyt istotny dla człowieka korzystającego z tabletu w domowym zaciszu, lecz może okazać się kluczowy, gdy pewnego słonecznego dnia wreszcie postanowisz wychylić nos poza cztery ściany: chodzi o maksymalną jasność ekranu.

W tym miejscu pozwolę sobie na szczyptę banału i jako punktu odniesienia użyję sprzętów firmy Apple: MatePad Pro oferuje jasność na poziomie 540 nitów, plasując się pod tym względem pomiędzy iPadem i iPadem Air (500 nitów) a iPadem Pro (600 nitów).

Tyle na papierze, gdyż w mojej ocenie wyświetlacz chińskiego tabletu nie musi odczuwać kompleksów nawet przy tym, który zamontowano we flagowcu marki spod znaku nadgryzionego jabłka. Po ustawieniu jasności na poziom maksymalny, człowiek mruży oczy, a dłonie odruchowo zaczynają szukać maski spawacza.

A cóż kryje się w dziurce, którą umiejscowiono w ekranie? To ośmiomegapikselowy aparat oferujący jasność na poziomie f/2.0. Pozostając w temacie: tylny to już 13 megapikseli oraz f/1.8. Czy tablet może robić naprawdę niezłe zdjęcia? Tak.

Czy wybitne? Nie. Dotyczy to nawet najbardziej wymagających warunków, czyli fotografowania nocą. Poniżej, poglądowo, pliki wykonane MatePadem Pro oraz naprawdę świetnym foto-smartfonem (w obu przypadkach zdałem się na pełną automatykę) – już na pierwszy rzut oka widać, kto wygrał.
Fot. naTemat
Fot. naTemat

Po trzecie: posłuchajmy, jak to gra


Tworząc ten sprzęt, Huawei wdał się w romans z firmą Harman Kardon. Zaznaczmy: w romans podwójnie pinantny. Przecież: a) ta legendarna w świecie audio marka jest amerykańska (Donaldzie Trumpie, widzisz/ słyszysz i nie grzmisz?!), b) od pewnego czasu jest własnością przedsiębiorstwa Samsung Electronics.

Jak do tego doszło? Nie wiem. Liczy się wyłącznie to, iż potajemne schadzki Chińczyków z Jankesami przyniosły wymierne efekty – dźwięk wydobywający się z cztery głośniczków umieszczonych na górnej i dolnej krawędzi urządzenia (zdarza się je zasłonić dłońmi, trzymając urządzenie w orientacji poziomej).

Mówimy o brzmieniu klarownym i selektywnym, wszystko jest świetnie wyważone, zarówno w przypadku tonów wysokich, "środka", jak i basów, które są naprawdę solidne, choć zarazem – na szczęście – nie dominują nad całością w sposób karykaturalny.

Oszukiwanie praw fizyki ma pewne granice, tak więc jakości brzmienia nie możemy oczywiście porównywać z solidnym stacjonarnym zestawem audio i do powyższych do powyższych komplementów należy dodać dopisek: jest rewelacyjnie jak na urządzenie mobilne. Choć – naprawdę – ten tablet gra lepiej, niż niejeden głośnik Bluetooth, wypełniający dźwiękami mieszkania moich znajomych.
Fot. naTemat

Po czwarte: bateria i nowinki z zakresu ładowania


W trzewiach tego urządzenia znajduje się bateria o niebagatelnej pojemności 7250 mAh. Jeżeli nie wykorzystujemy pełni potencjału MatePada Pro, zbliżenie się do deklarowanego przez producenta czasu działania, czyli 12 godzin, jest jak najbardziej realne (podziękujmy za to m. in. energooszczędnemu procesorowi).

Gdy nadchodzi czas uzupełniania poziomu energii, użytkownik docenia fakt, iż Huawei po raz pierwszy zaimplementował do tabletu swą technologię superszybkiego ładowania (SuperCharge 40W) oraz kolejne nowinki w tej kategorii: sprzęt obsługuje także ładowanie bezprzewodowe (15 W) i – last but not least – ładowanie zwrotne, czyli jeden z najlepszych wynalazków, jakie w ostatnich latach trafiły do urządzeń mobilnych.

Do tej pory było to rozwiązanie znane ze świata smartfonów i które parokrotnie ratowało mnie w sytuacjach, gdy desperacko potrzebowałem zastrzyku energii dla swojego telefonu, a w pobliżu nie było żadnego gniazdka, tudzież banku energii w plecaku.

W takiej sytuacji należy poszukać miłosiernego Samarytanina dysponującego urządzeniem obsługującym tę właśnie technologię i wykorzystać je jako bezprzewodowego dawcę prądu. Ot, kładzie się jedno urządzenie na drugim i... już. Co prawda wszystko dzieje się powoli (7,5 W), jednak w sytuacjach podbramkowych człowiek nie narzeka.

Tak więc gdy tylko powrócą czasy intensywnego podróżowania, ładowanie zwrotne w MatePadzie Pro będzie zaletą nie do przecenienia, przecież jego pojemna bateria może być naprawdę niezłym powerbankiem. Oczywiście możesz działać również odwrotnie i podładować tablet przy pomocy smartfona. Wybór należy do ciebie.
Fot. naTemat

Po piąte: rysik i klawiatura


Oto akcesoria dodatkowe, które naprawdę mają sens. Zacznijmy od rysika M-Pencil, który ładuje się samoczynnie, gdy tylko zadokujesz go magnetycznie na prawej krawędzi tabletu. Gdy nadchodzi czas działania, urządzenia komunikują się ze sobą dzięki technologii Bluetooth, dając naprawdę dużo frajdy użytkownikowi.

Najbardziej sposobało mi się wykorzystanie M-Pencila w preinstalowanej aplikacji Nebo, konwertującej pismo odręczne na formę cyfrową. Powiesz, że to nic nowego, że na rynku można znaleźć podobne aplikacje, które współdziałają z rysikami? Owszem, jednak kluczowy jest pewien fakt: Nebo działa naprawdę sprytnie (fajnie przemyślany system gestów) i sprawnie, co naprawdę nie jest rzeczą oczywistą...

... zwłaszcza w przypadku osób takich jak ja, czyli piszących – cytując powiedzenie z czasów podstawówkowych – niczym "kura pazurem". W tym przypadku aplikacja naprawdę rzadko wpadała w konsternację, nie wiedząc, o jakie słowo mi chodziło.

Dodajmy gwoli formalności, że chodziło tutaj nie o wprowadzanie tekstu po angielsku, lecz używając języka Kochanowskiego i Reja. Rysik – czuły niczym hrabalowski barbarzyńca (rejestruje 4096 poziomów nacisku czułości) – daje radę także wtedy, gdy postanowisz coś narysować. Bądź zmalować.

A co z klawiaturą bezprzewodową, pełniącą także funkcję etui oraz podstawki pod tablet? Trzeba przyznać, że jest czymś więcej, niż jednym z tych erzatzów, przy pomocy których człowiek może co najwyżej napisać krótką wiadomość, po czym wpada w szał.

Mamy tutaj do czynienia z solidnym skokiem klawiszy (1,3 mm) i naprawdę niezłą precyzją działania. Całość pracuje dosyć głośno, co dla jednych będzie wadą, dla innych zaletą. Aha, gdy przeobrażasz ją w etui, nie znajdziesz w niej miejsca na wsunięcie rysika, a szkoda.
Fot. naTemat

Po szóste: praca, praca, praca


Porozmawiajmy o czymś, o czym – niestety – porozmawiać trzeba, czyli obowiązkach zawodowych. Czy tablet może stać się pełnoprawnym elementem domowego biura? Czy może posłużyć osobie, której praca polega głównie na spędzaniu długich godzin przed komputerem? Ma na to szansę, o ile programiści zadbają o rzetelne wsparcie takich właśnie wielozadaniowych tytanów pracy.

Jeżeli mowa o sprzęcie, który testuję: na "dzień dobry" otrzymujemy tutaj pakiet biurowy WPS oraz tryb PC, który pozwala przeobrazić ekran w pulpit komputerowy i obsługiwać naprawdę sprawnie nawet osiem aplikacji w tle.

Do tego dochodzą m. in. smaczki takie jak Floating Window (gdy oglądasz jakiś ciekawy film, możesz – bez przerywania tej czynności – odpisać na nudną wiadomość służbową) czy też Huawei App Multiplier (ta sama aplikacja widoczna jest w dwóch okienkach).

Fajną sprawą są także funkcje Multi-Screen Collaboration (tablet i smartfon współdzielą ekrany) oraz OneHop (lekkie, łatwe i przyjemne przenoszenie plików pomiędzy tymi dwoma urządzeniami, stosując metodę "przeciągnij i upuść"). Tak, na tym sprzęcie naprawdę da się pracować.

Oczywiście daleki jestem od twierdzenia, że jakikolwiek tablet może w pełni zastąpić komputer z pełnowymiarową klawiaturą, jednak przyznam, że praca na MatePadzie Pro okazała się znacznie bardziej komfortowa, niżbym się spodziewał.
Fot. naTemat

Po siódme: pieniądze


Zacznijmy od bezpośredniej konkurencji: flagowy tablet Samsunga, czyli Galaxy Tab S6 (10,5-calowy ekran, 128 GB pamięci, LTE i rysik w zestawie) kosztuje 3449 zł. Jedenastocalowa wersja iPada Pro? Tutaj ceny zaczynają się od 3899 zł.

Cena testowanego przeze mnie urządzenia Huawei to 2499 zł (wersja LTE jest droższa o trzy banknoty z podobizną Władysława II Jagiełły). Czyli z pozoru rozsądnie, choć wciąż naprawdę sporo dla osób z kategorii "rany, za tyle to można kupić laptopa/ netbooka"!

Zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że rysik oraz klawiaturę, czyli akcesoria zdecydowanie warte polecenia, wymagają niebagatelnych dopłat: to odpowiednio 399 zł i 599 zł. Wszystko nabiera większego sensu, jeżeli zamówić MatePada Pro w przedsprzedaży trwającej od 26 marca do 13 kwietnia, gdyż wówczas oba dodatki otrzymujemy za symboliczną złotówkę.

W ramach akcji firmy Huawei można również odsprzedać stare urządzenie elektroniczne (smartfon, tablet, komputer – nie musi być tej właśnie marki), otrzymując w ten sposób 500 zł na zakup nowego sprzętu. A wówczas gra staje się naprawdę warta świeczki.
Fot. naTemat