Memy o zarobkach piłkarzy i lekarzy pokazały nam problem, ale nie on będzie najgorszy po pandemii

Adam Nowiński
Pamiętacie memy, które krążyły na początku pandemii w sieci? Porównywano w nich zarobki lekarzy i pielęgniarek z wypłatami piłkarzy. Było ich mnóstwo, zwłaszcza kiedy rząd zamknął nas w domach, a do szpitali zaczęli docierać pierwsi zakażeni koronawirusem. Obudziły one społeczny sprzeciw, ale przed nami jest poważniejszy problem.
Czy różnice w zarobkach między poszczególnymi zawodami zmienią się? Fot. Jakub Orzechowski / Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej

Jeden z memów szczególnie wyróżniał się na tle innych. Było to zdjęcie pracującej lekarki i podpis: "Piłkarze, piosenkarze, celebryci zarabiają miliony – dziś siedzą w domach. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy zarabiają grosze, a dziś z narażeniem zdrowia i życia walczą o nasze. Może czas na zrewidowanie naszych wartości i ponowne określenie priorytetów?" – można przeczytać pod memem.
Fot. Demotywatory.pl
Niby to tylko obrazek w internecie, ale wzbudził spore poruszenie. Wiele osób udostępniało go na Facebooku i wypisywało gorzkie żale pod adresem "niesprawiedliwego systemu". Trąci trochę Leninem i Marksem, prawda? Okazuje się, że ich poglądy są wiecznie żywe, tylko w innej postaci, a co ważniejsze, są szeroko komentowane.
Fot. naTemat.pl

"Wszyscy chcą, aby to piłkarze płacili"


I chociaż nie tylko wymienieni we wspomnianym memie piłkarze zarabiają bajońskie sumy, jednak to oni stali się sztandarowym przykładem, który wykorzystywano potem w zestawieniach i innych memach. Szczerze mówiąc, nie bez przyczyny. Niektórzy sobie na to zapracowali.

Czytaj także: Ile zarabia personel medyczny w Polsce, czyli lekarzu pokaż, co masz w garażu. Kokosów nadal nie widać

Weźmy takich zawodników z angielskiej Premier League. Kiedy kluby i narodowy związek piłki nożnej zaczęły obcinać pensje zawodnikom i trenerom, ci się zbuntowali. Podobnie było we Włoszech w Serie A, tylko tam w obronie zawodników stanął związek zawodowy, który uznał decyzję o obniżce wynagrodzeń "za haniebną i niedopuszczalną".

– Wszyscy chcą, aby to piłkarze płacili za szkody wyrządzone przez ten kryzys. Jedyną istotną częścią komunikatu wystosowanego przez Serie A jest informacja o tym, że zespoły będą musiały negocjować warunki zmian umów z poszczególnymi zawodnikami – powiedział wiceprezydent związku Umberto Calagno na łamach Football-italia.net.

Nic dziwnego, że PR piłkarzy znacznie osłabł. Nie pomogły mu nawet szczodre gesty gwiazd piłki, które z własnych kont przelewały fundusze na walkę z pandemią. Niezauważalne wydawały się być także ciężkie losy zawodników z niższych lig, którzy po prostu byli i są zwalniani przez kluby z powodu braku pieniędzy.

Czytaj także: "Niedopuszczalne". Cristiano Ronaldo imprezował w czasie epidemii, do sieci wyciekło nagranie

Dwa problemy społeczeństwa i szara rzeczywistość


Jedno jest pewne – pandemia uwypukliła dwie istotne dla społeczeństwa sprawy. Po pierwsze, każdy jest równy wobec wirusa: czy to piosenkarz, piłkarz, lekarz czy mechanik samochodowy. Każdy może zostać zakażony, ale bez części z nich nie dalibyśmy sobie rady podczas pandemii.

Po drugie, społeczeństwo cały czas ma problem z ogromnymi dysproporcjami finansowymi. Ten problem nie zniknął. On jedynie przycichł, a pandemia go tylko znowu odkopała i uwidoczniła. Rodzi się więc pytanie, czy jest szansa, że po zamieszaniu związanym z koronawirusem coś się zmieni i będziemy świadkami pewnej rewolucji społecznej lub od razu przewartościowania płac?

– Bez wątpienia takie przewartościowanie już następuje – niestety, w dół dla znacznej części społeczeństwa – mówi naTemat.pl Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. – Już zmieniła się sytuacja na rynku pracy, bo będzie jej mniej niż dotychczas i nie wiadomo jak długo trwał będzie ten stan. Ludzie będą pracować za tyle, za ile będzie oferowana praca albo w ogóle nie będą pracować. Z pewnością za dotychczasowe pieniądze nie będzie już tyle pracy – tłumaczy nasz rozmówca.

– Pomimo tych nastrojów społecznych, to piłkarze są bardzo abstrakcyjnym i niereprezentatywnym przykładem, oderwanym od zwykłego życia. Piłkarz to zawód nieistotny nie tylko statystycznie na rynku pracy – dodaje Sadowski i zaznacza, że populistyczne hasła nie są teraz istotnym problemem.
Taki widok w urzędach pracy stanie się codziennością?Fot. Tymon Markowski / Agencja Gazeta
Jego zdaniem ważniejsze jest to, że po pandemii będziemy biedniejszym krajem z niższymi niż dotychczas wynagrodzeniami. Urzędowe stawki wynagrodzeń będą życiowo nie do utrzymania.

Czytaj także: "Przedsiębiorcy będą umierać szybciej niż osoby z koronawirusem". Rząd ma 11 dni, żeby im pomóc

Już teraz na lokalnych rynkach pracy ludzie gotowi są pracować za znacznie niższe stawki, aby tylko mieć pracę. Pandemia, która może zamienić się w długotrwały kryzys, już skłoniła do zaakceptowania oficjalnych obniżek wynagrodzeń w coraz większej liczbie firm, a alternatywą dla takiej obniżki jest niestety brak pracy.

Trzeba jednak przyznać, że takie dylematy są już nam znane. Były obecne po spekulacyjnym krachu na rynkach finansowych w 2008 roku. Obecny "postcovidowy" kryzys jest już jednak znacznie bardziej rozległy i dotyka w nieznanej do tej pory skali międzynarodową wymianę gospodarczą. Według Andrzeja Sadowskiego ograniczenie płac będzie tylko jedną z jego konsekwencji.

– Część społeczeństwa żyła ponad stan swoich możliwości. Zapomniano, że konsumuje się nadwyżkę tego, co się uzyskuje oraz odkłada na przyszłość. Przekonano jednak obywateli do zwiększonej konsumpcji na kredyt. Do spełniania marzeń bez zwłoki i zastanowienia nad możliwością późniejszego ich spłacania. Wyższy poziom dobrobytu nie wynikał z pracy tylko z zadłużania się – wyjaśnia nasz rozmówca.
Andrzej Sadowski
prezydent Centrum im. Adama Smitha

Widać, że kryzys życia ponad stan w Grecji czy też we Włoszech nie był wystarczającą przestrogą. Kolejne społeczeństwa Unii znajdują się pod ciężarami długów, które są coraz trudniejsze do spłacenia zwłaszcza w sytuacji zapaści.

Polska także tego doświadczała przez ostatnie lata. Obywatele naszego kraju żyli ponad stan i na kredyt, z tym że ten kredyt nie musiał być im udzielany bezpośrednio. Wystarczy, że rząd sztucznie podwyższył minimalną krajową bez zweryfikowania tego z kondycją gospodarczą kraju. Takie zachowanie polskich władz jest obecnie weryfikowane i najgorsze jest to, że efekty tego testu odczują nie politycy, a zwykli obywatele.

***
Andrzej SadowskiFot. Roman Rogalski / Agencja Gazeta
Andrzej Sadowski – polski ekonomista i publicysta gospodarczy. W 1989 zainicjował powołanie Centrum im. Adama Smitha. Pełnił funkcję jego wiceprezydenta, a w 2014 został prezydentem tego think tanku.

W latach 2009–2010 był członkiem powołanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Narodowej Rady Rozwoju. W 2014 założył radę konfederacji pracodawców Unii Rynku Budowlano-Inwestycyjnego. W październiku 2015 wszedł w skład Narodowej Rady Rozwoju utworzonej przez prezydenta Andrzeja Dudę.