"Gdyby jej nie było, byłoby jeszcze gorzej". Tam gdzie państwo zawiodło, pomogła solidarność Polaków

Aneta Olender
Pandemia pokazała, w jak wielu obszarach państwo nie funkcjonuje tak, jak powinno. Koronawirus uwypuklił problemy, które dotyczą wielu obszarów naszego funkcjonowania. Gdyby nie społeczeństwo, wiele akcji pomocowych, ten kryzys mógłby być dla nas o wiele trudniejszy. O tym, czy zdaliśmy egzamin z solidarności społecznej i jakie egzaminy jeszcze przed nami, mówi w rozmowie z naTemat socjolożka dr Justyna Sarnowska.
W trakcie epidemii zorganizowano mnóstwo akcji pomocowych i społecznych. Fot. Materiały prasowe Good Looking Studio

Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej

Czy jako społeczeństwo stanęliśmy na wysokości zadania i wykazaliśmy się odpowiednią solidarnością społeczną?

Myślę, że tak. Trzeba jednak wziąć pod uwagę obecną sytuację państwa i to, że – w moim odczuciu – to państwo naprawdę nie było przygotowane na pandemię. Bardzo doceniam szybką reakcje rządzących, decyzję o tym, żeby zamknąć uniwersytety, szkoły i wszystkie te miejsca, które mogły spowodować szybsze rozprzestrzenianie się wirusa.

Natomiast inne rzeczy, które powinny być przygotowane, powinny funkcjonować właściwie, tak nie zafunkcjonowały. Mam na myśli choćby sytuację w jakiej znaleźli się przedsiębiorcy, czy też brak zabezpieczenia szpitali w odpowiedni sprzęt i odzież ochronną dla personelu.

Tych problemów pojawiło się naprawdę bardzo dużo i są one odzwierciedleniem generalnej sytuacji kraju. Choć mówiono nam, że jesteśmy krajem bogatym i rozwiniętym, to okazało się, że rzeczywistość jest całkiem inna, a wiele rzeczy funkcjonowało na słowo honoru lub na "może się uda".

Mówię o tym w kontekście solidarności społecznej, bo gdyby jej nie było, to byłoby jeszcze gorzej niż jest. Błyskawicznie uruchomiono mnóstwo akcji społecznościowych. Przykładem niech będzie wspieranie lokalnych przedsiębiorców, tych firm, które od razu musiały się zamknąć np. restauracji, zakładów fryzjerskich, zakładów kosmetycznych. Klienci kupowali vouchery, które będą mogli wykorzystać później.

Warta uwagi jest też historia małżeństwa prowadzącego małą kwiaciarnię pod Warszawą. Ich biznes właściwie chylił się już ku upadkowi, ale dzięki informacji o ich sytuacji, nastąpił szturm na kwiaciarnię i następnego dnia można już było przeczytać post o tym, że wszystkie kwiaty zostały wykupione.

Solidarnością jest też szycie maseczek przez wielu ludzi i przez wiele zakładów krawieckich, także tych, które nie mogły normalnie funkcjonować z powodu koronawirusa, jak również osoby prywatne. Wiele osób przerzuciło swoje wcześniejsze zaangażowania – czasami zawodowe i płatne – na działalność wolontariacką.

I tutaj cały czas mówimy o wspieraniu zupełnie nieznanych nam osób.

O solidarności mówimy w różnych kontekstach, mówimy o solidarności społecznej, która występuje w jakiejś społeczności lokalnej, w jakimś szerszym kontekście społecznym, ale mówimy też o solidarności rodzinnej, międzypokoleniowej. Ona w przypadku pandemii też jest dosyć widoczna.

Jedna z koleżanek z mojego zespołu badawczego bardzo szybko zaczęła przyglądać się i śledzić narrację ludzi w czasie pandemii i reakcję na nią, właśnie pod kątem solidarności. Okazuje się, że w przypadku młodych ludzi pojawiła się refleksja, takie podejście, że nie będą wychodzić z domu, bo nie chcą brać udziału w jakiejś zbiorowej eutanazji.

Wiele osób decydowało, że nie pojedzie do rodziców, do dziadków, na święta, to też jest solidarność międzypokoleniowa. Oznacza ona, że masz z tyłu głowy troskę o osoby, które są słabsze w tej sytuacji np. ze względu na stan zdrowia.

Właśnie na osobach starszych skupiło się wiele działań w czasie pandemii. Wcześniej o nich zapominaliśmy.

Jeżeli mówimy o osobach starszych, to mamy oczekiwania – co widać w badaniach – żeby państwo bardziej się angażowało w opiekę nad nimi. Jednak ciągle tym najważniejszym aktorem w opiece nad seniorem jest rodzina.

Oczywiście słyszymy dramatyczne doniesienia o tym, co dzieje się w Domach Pomocy Społecznej i możemy sobie wyobrazić, że tych ludzi jest tam bardzo dużo, że te domy są czymś bardzo powszechnym, ale nie są. Opieka nad starszymi ludźmi głównie oznacza opiekę rodziny, co jest szczególnie utrudnione, gdy mieszkają osobno.

Siłą rzeczy, jako córka/syn, czy wnuczka/wnuczek, osoby starszej, jesteś zdana na pomoc sąsiedzką. Nie jesteś w stanie poradzić sobie bez najbliższego otoczenia, w którym mieszka osoba, która potrzebuje wsparcia.

Przykład mojego dziadka, od kilku tygodni mamy z nim tylko kontakt telefoniczny, nikt do niego nie jeździ. Ma ponad 80 lat i mieszka na wsi, więc właściwie gdyby nie pomoc ludzi, którzy mieszkają obok – pomagają robić zakupy, można do nich zawsze zadzwonić, żeby o coś zapytać – byłoby trudno.

Sytuacje kryzysowe wydają się za każdym razem zbliżać społeczeństwo, ale później wszystko szybko mija. Czy pandemia coś zmieni, wpłynie jakoś na naszą wrażliwość? Mówi się przecież, że żyjemy w czasach indywidualizmu, egoizmu.

Jesteśmy trochę taką przedziwną hybrydą. Kiedy patrzymy kulturowo na wzorce indywidualistyczno-kolektywistyczne, to na tej skali indywidualizmu i kolektywizmu jesteśmy gdzieś po środku.

W kluczowym czasie transformacji, kiedy cała gospodarka była właściwie tworzona od podstaw, kiedy budowany był nowy ład i porządek, Polska bardzo mocno wzorowała się na Stanach Zjednoczonych.

Stany Zjednoczone są krajem niemalże skrajnie indywidualistycznym, co wyraża się w wielu treściach, i w pop kulturze, i w komunikatach typu: "Ty jesteś panem swojego losu", "Jesteś liderem", "Będziesz zwycięzcą" itd.

Jednak tego kolektywizmu, rozumianego, jako przywiązanie do pewnej tradycji, czy jako identyfikowanie się z otoczeniem, jest w nas cały czas całkiem sporo. Pomimo zmiany pokoleniowej, jesteśmy dość rodzinni. Chcemy spędzać święta razem, opieka nad osobami starszymi czy słabszymi z naszych rodzin jest dla nas ważna.

Chciałabym, żeby tak było, żebyśmy z tego doświadczenia wyszli bardziej wrażliwi na siebie nawzajem, a nie tylko skoncentrowani na własnych potrzebach.

Myślimy o innych, ponieważ codziennie docierają do nas informacje o czyichś problemach?

Jesteśmy zalewani różnym informacjami o tym, że jest źle. Uważam, że tych informacji jest za dużo, a my za bardzo śledzimy wszystkie newsy. Z drugiej strony przekonujemy się, że całkiem blisko nas są osoby, które potencjalnie potrzebują pomocy.

To zawsze działa na wyobraźnię. Jest też chyba odpowiedzią na to, dlaczego ocieplenie klimatu przez tak długi czas wydawało nam się abstrakcyjnym tematem, czymś, co nas nie dotyczy i nie dzieje się tu i teraz w Polsce.

Odczuwaliśmy skutki ocieplenia powoli, a największe tragedie, jak płonące Lasy Amazonii czy Australii, działy się bardzo daleko. Pandemia pokazała, że są pewne zjawiska, które dotyczą nas wszystkich. Nie musimy sobie wyobrażać trudnej sytuacji, bo sami też w niej jesteśmy. Każdy z nas to odczuwa.

Ludziom jest coraz trudniej psychicznie wytrzymać w trybie pracy online. Owszem, uruchamia się wrażliwość w przypadku sytuacji, gdy gdzieś ktoś zachorował, gdy padła jakaś firma, ale z drugiej strony jest też ta codzienność pracownika zdalnego.

Ludzie zaczynają narzekać na zdrowie, skarżą się na przykurcze mięśni, mówią, że bolą ich oczy, że mają dość funkcjonowania bez otoczki życia społecznego, którą mieli wcześniej. Ponieważ żyjemy w zamknięciu, mamy szansę zdać sobie sprawę, że ci inni ludzie są nam najzwyczajniej w świecie potrzebni, że jest to coś bez czego nie jesteśmy w stanie przetrwać.

Nie w takim sensie, że nie pokażę się komuś i nie będę brylować w towarzystwie, tylko w sensie kontaktu i relacji z żywym człowiekiem, a nie ekranem komputera. Bez tego codzienność jest naprawdę bardzo trudna.

Czyli – mówiąc, być może trochę górnolotnie – docenimy takie codzienne małe rzeczy i drugiego człowieka?

Tak, myślę, że tak będzie. Przy czym obawiam się, ostatnio padło takie pytanie w rozmowach z moimi koleżankami badaczkami, jak będziemy wchodzić w tę normalność? Jak będziemy wracać?

To, że zostaliśmy zamknięci, było dla nas trochę takim szokiem. Nikt nie był na to przygotowany. Dla pracowników takich jak ja, wcześniej dużo pracowałam zdalnie, warunki te potencjalnie były łatwiejsze do adaptacji, niż dla osób, dla których praca w domu była czystą abstrakcją.

Chodzi zarówno o szefów, którzy wcześniej fizycznie mogli sprawować kontrolę nad funkcjonowaniem firmy, działaniami pracownika, jak i o osoby, które codziennie pojawiały się w jakimś konkretnym miejscu przeznaczonym tylko pracy. Nagle to nowe miejsce pracy, w domu, stało się centrum wszystkiego.

Tęsknimy za swoim stylem życia sprzed pandemii, za żywymi relacjami, bo okazało się, że przeniesienie świata społecznego do sieci jest pewnym substytutem, ale to nie jest to samo. Mam jednak wrażanie, że powrót do normalności też będzie dla nas trochę szokiem.

Może być tak, jak w trakcie rehabilitacji po wypadku, musisz znowu dostosować się do rzeczywistości. Niby wcześniej wiedziałaś, jak to wygląda i funkcjonuje, ale teraz masz do czynienia z czymś zupełnie nowym, z czymś po zmianie.

Dlatego właśnie jestem ostrożna i jest mi trudno odpowiedzieć na pytanie, jak epidemia wpłynie na nas długofalowo.

Czy pandemia, to jak się zachowujemy, jak reagujemy, jeszcze coś o nas mówi, jako o społeczeństwie?

Pandemia odsłoniła wiele problemów, odsłoniła nierówności społeczne. W dużej mierze miejsca pracy w pierwszej kolejności traciły osoby gorzej sytuowane. Osoby zatrudnione na umowy tymczasowe, bez zabezpieczenia socjalnego. Pandemia bardzo odsłoniła również nierówności, jeśli chodzi o edukację. Nie wszyscy uczniowie mają dostęp do komputerów, do szerokopasmowego internetu.

Oczywiście było to wiadomo, ale okazało się, że niektórych ta sytuacją bardzo zaskoczyła, szczególnie ministerstwo. Pandemia pokazała też zróżnicowanie nauki online ze względu na poziom szkoły.

W tych lepszych szkołach nauczyciele są bardziej zaangażowani. Wywierana jest na nich presja, zwłaszcza ze strony rodziców, żeby lekcje organizować. Z kolei w słabszych szkołach presja jest taka, żeby zbyt wielu rzeczy nie robić, bo rodzice nie są w stanie sobie poradzić z pomocą w nauce chemii, fizyki, czy matematyki.

Czeka nas chyba jeszcze jeden egzamin z solidarności. Wiemy, że chętnie wrzucamy kilka złotych do puszki, żeby komuś pomóc, ale czy z takim samym entuzjazmem będziemy reagować na wspieranie słabszych, osoby, które znalazły się w trudnej sytuacji, jeśli będą tego wymagały rozwiązania systemowe?

Tutaj w grę wchodzą już zupełnie inne kwestie. Dopóki solidarność nie zahacza o problem walki klas społecznych, to tak jak mówisz, co mnie kosztuje zrobienie przelewu na 50 zł, na 20 zł. Wszystko w zależności od moich zasobów.

Natomiast problem zaczyna się jeśli wchodzimy w dyskusję o całym systemie. Systemie, który jest budowany, po pierwsze, w oparciu o głębszą filozofię, po drugie, może funkcjonować lepiej lub gorzej. Narracja dotycząca ludzi słabszych odzwierciedla często przeświadczenia postransformacyjne.

Bardzo nad tym ubolewam, że jeśli źle działo się pracownikom słabiej wykształconym, pracującym w miejscach z tych raczej dolnych części struktury zawodów czy struktury społecznej, to ta narracja brzmiała tak: "Jeśli źle ci się działo, to dlatego, że nie wykorzystałeś/wykorzystałaś szansy lat 90. Trzeba było działać, zakładać biznesy, iść masowo na uniwersytety. Jeśli nie byłeś sobie w stanie poradzić, to znaczy, że byłeś tym przegranym transformacji".

Ta narracja naprawdę istniała, dlatego partii rządzącej tak łatwo było zagospodarować właśnie ten kapitał, przywracając godność grupom przez lata obarczanym odpowiedzialnością za zmiany systemowe, na które to grupy te nie miały wpływu.

Gdy była prywatyzacja, zamykanie zakładów, to pracownicy stosunkowo rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy, nie partycypowali w całym procesie tego zjawiska. Ciągle bardzo widoczny jest w przestrzeni ten liberalizm gospodarczo-społeczny.

"Sami się o siebie zatroszczymy, proszę nam nie przeszkadzać, ale też nie będziemy uczestniczyć we wspieraniu słabszych". Mowa o wspieraniu w sensie systemowych rozwiązań. Takie podejście bardzo mocno widać w przypadku 500 plus. Stało się ono osią podziałów społecznych.

Cześć osób demonstrowała i demonstruje swoje niezadowolenie. Obserwuję to szczególnie na forach internetowych, gdzie widać wpisy tego typu: "Wychowałem dzieci bez żadnego wsparcia państwa i to się udało", "Kobiety kiedyś opiekowały się dziećmi i pracowały, więc jaka teraz emerytura dla matek, jakie 500 plus?", "Przestańcie rozdawać pieniądze".

Jednak i politycy mają swój udział w pogłębianiu tych podziałów.

Jeśli nie ma mądrego systemu, żeby te bardziej uprzywilejowane grupy wspierały słabsze, to właśnie tak to się kończy. Efekty są takie, że nam się wydaje, że pieniądze są trwonione i trafiają do grup, którym się nie chce, które nie mają żadnych aspiracji i żerują na tym państwie. Łatwo wpaść w taką retorykę.

Istotne jest więc to, jak zostanie przedstawiona postać osoby w potrzebie. Jeśli są to pracownicy, a raczej ci, którzy utracili pracę, to mamy trochę większą tolerancję na wspieranie ich, bo w oczach społeczeństwa bardziej zasługują oni na to, żeby otrzymać zasiłek, czy pomoc od bardziej uprzywilejowanych niż osoby długotrwale bezrobotne.

Zasadne jest też pytanie, jaka będzie narracja wokół tych problemów? Znowu mówimy o podziałach bardziej klasowych. Bardzo mnie zainspirował webinar, z udziałem jednego ze znanych mi doktorów habilitowanych, który zajmuje się prekarnością pracy. Mówił on o rynku pracy w obliczu pandemii. Zwrócił uwagę na to, że walczymy teraz o pracę, a nie o jakość pracy.

Walczymy o to, żeby utrzymać miejsca pracy, bez zastanowienia się, jakie te miejsca pracy są. Czy one nam pozwalają funkcjonować? Czy są bezpieczne? Czy są ergonomiczne? Dziś widzimy choćby takie zapędy, żeby związki zawodowe zrezygnowały z jakiejś części kodeksu pracy.

Obawiam się później takiej retoryki, że skoro masz pracę, ale ona jest koszmarna i negatywnie wpływa na psychikę, dobrostan człowieka, to powiedzenie, że ona się nie podoba, będzie odebrane, jako roszczenie. To jest niebezpieczne.