Przedsiębiorca z Jasła jako jedyny w Polsce otworzył restaurację. "Wszystko zgodnie z prawem"

Aneta Olender
Pokoje na godziny, a właściwie na 2 godziny i za złotówkę – to sposób Grzegorza Schabińskiego, współwłaściciela hotelu "U Schabińskiej", na otwarcie restauracji, choć ten etap element kolejnego etapu odmrażania gospodarki jeszcze przed nami. – Przychodzi gość, melduje się na recepcji, po zameldowaniu idzie do swojego pokoju i wtedy zamawia w nasze restauracji danie na wynos – mówi rozmówca naTemat i podkreśla, że wszystko dzieje się zgodnie z przepisami i zasadami bezpieczeństwa.
Hotelowa restauracja w Jaśle, to jedyne takie miejsce w Polsce, które otworzyło się dla gości. Fot. Archiwum prywatne
Jak to się stało, że mimo iż restauracje nadal nie mogą normalnie funkcjonować, pan zaprosił do swojej gości?

Od poniedziałku możemy działać w naszej branży ze względu na to, że hotele są otwarte. Trochę są zmodyfikowano przepisy i okazało się, że klienci mieszkający w hotelu, mogą korzystać z restauracji, dlatego też, idąc za ciosem, poinformowaliśmy wszystkich, że mogą się u nas zameldować i zjeść obiad.

Jak wygląda to rozwiązanie?

Dalej zostajemy w hotelowych pokojach, a u nas mamy 2, 3, 4, 8 osobowe. Przychodzi gość, melduje się na recepcji, po zameldowaniu idzie do swojego pokoju i wtedy zamawia w nasze restauracji danie na wynos.


Na zjedzenie ma dwie godziny?

To jest tak symbolicznie, dwie godziny za złotówkę. Taka promocja.

I wszystko dzieje się zgodnie z przepisami i wszelkimi zasadami bezpieczeństwa?

Jest to może i kontrowersyjne, ale wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Gość przychodzi, melduje się, wchodzi do pokoju i ma prawo zamówić dania na wynos. Po każdej osobie zajmujemy się dezynfekcją, mamy ozonator powietrza, ozonujemy, czyścimy, sprzątamy. Stosujemy taką samą procedurę, jakby ktoś przyjechał i korzystał z noclegu. Nie jest tak, że mijają dwie godziny i wchodzi następny. Najpierw sprzątamy. To wszystko jest bardzo ważne. Byli już jacyś chętni?

Tak, pierwsi goście byli u nas już w poniedziałek. Zbłądzili o 8 rano, więc nie mieliśmy jeszcze ugotowanego rosołu, ale schabowe mogliśmy klepać, bo dojechały do nas z naszej masarni. Ciasto też było opieczone. Działaliśmy od 7 rano.

Goście zjedli obiad, zjedli deser. Paręnaście osób już nas odwiedziło, cały czas ktoś przychodzi. Niektórzy się śmieją, że pokoje na godziny lepsze, smaczniejsze, niż u Banasia... Nie wiem, o co im chodzi.

Zresztą sygnał, taka potrzeba, aby otworzyć restaurację, wyszedł właśnie od naszych gości. Podróżują, zajeżdżają tutaj, witają się, a jak do niedawna pytali, o możliwość zjedzenia czegoś z naszej kuchni, to musiałem mówić, że choć bardzo byśmy chcieli, to nie ma szans.

Szkoda było utrzymywać w tym miejscu całej załogi, gdy czasami mogła pojawić się tylko jedna osoba. Nigdy nie działaliśmy też na zamówienia, nie dowoziliśmy.

Trochę ulżyło panu, że można znowu zacząć działać, otworzyć hotel? Mam na myśli oczywiście kwestie finansowe

Nie chodzi do końca o finanse. Ciężko pracujemy od lat i pieniądze mamy zorganizowane na to, żeby przeżyć takie sytuacje. Nie żyjemy z dnia na dzień. Jesteśmy dużym przedsiębiorstwem. Mamy muzeum lizaka, pizzerię, pierogarnię, mamy kilka innych obiektów, i te wszystkie inne obiekty oprócz Jasła się finansowały.

Chociaż mamy również pałac, który otrzymuje się tylko z wesel i imprez. W tej chwili trzeba już przygotowywać to miejsce, posadzić kwiaty, skosić trawę... Przykre jest to, że robimy to bez wiedzy, czy w ogóle będziemy mogli coś zorganizować w tym roku.

Naprawdę moglibyśmy tych kwiatów nie sadzić, nie wydawać 5 tysięcy, ale nikt nie mówi nam niczego. Nie wiemy, czy zaczynać remonty, czy szybciej je kończyć, bo zaraz ktoś rzuci hasło, że można działać. To jest przerażające, ale próbujemy. Cały czas coś robimy.

Myślę jednak, że przez to, że robiliśmy wiele akcji społecznych, to to dobro do nas wróciło. na przykład wędkarze, wiedzieli, że nam jest ciężko, więc przyjechali do Jasła na 2 tygodnie, wzięli sobie wcześniej urlopy.

A ludzie, których pan zatrudnia w Jaśle?

Naszych ludzi przenieśliśmy w inny miejsca. W święta pomagali np. w naszej masarni. Kucharze mieli dodatkowe zatrudnienie. Jednak od tygodnia siedzieliśmy w domu i myśleliśmy, co dalej. Wiedzieliśmy, że coś musimy robić.

Ludzie pracujący w branży gastronomicznej to specyficzna grupa. Pracujemy długo, dużo, pracujemy trochę więcej niż przeciętnie. Jeśli zaczynamy o 9 rano i mamy do zorganizowania imprezę, to nie przyjdzie w połowie druga zmiana. Jedna ekipa ogarnia całość od początku do końca i często wychodzi nad ranem. Dla nas ciężka praca nie jest niczym obcym.

Dla nas dziwne jest to, że mamy wolny weekend, że możemy siedzieć w domu. U nas jak ktoś chce mieć dwa weekendy wolne w ciągu 3 miesięcy, to musi to wcześniej zgłosić, bo owszem jeden drugiemu idzie na rękę, ale głównie pracujemy wtedy, kiedy ludzie wypoczywają.

Dla tych, którzy pracują ze mną 15 lat, to był pierwszy wolny weekend majowy wolny. Jak żona mówi mi, że gdzieś chce jechać na majówkę, to mówię: ok, pakuj się i jedź, ale bez swojego kochania. Nauczeni jesteśmy tego, że sylwestry, wigilie, to jest czas, kiedy możemy pracować i dawać szczęście ludziom.

Czytaj więcej: Pokolenie kwarantanny #5: Aleksander Baron o tym, jak pandemia zmieniła restauracje w Polsce