Gdy pojawiły się plotki, że to auto powstanie, wszyscy czekali z niecierpliwością. I w końcu je mamy

Michał Mańkowski
To z jednej strony auto bardzo sensowne – jest mniej więcej o połowę tańsze o Lamborghini Urusa, a gwarantuje niemal identyczne wrażenia z jazdy. Z drugiej całkowicie irracjonalne, bo po co wydawać tak absurdalne pieniądze na samochód, skoro można za to kupić mieszkanie i jeszcze zostanie na inne świetne auto? Poznajcie RSQ8, piekielnie szybkiego SUV-a od Audi.
Audi RSQ8 to piekielnie mocny i szybki SUV. Fot. naTemat
Gdy w 2018 roku na rynku debiutował model Q8, plotki, że za jakiś czas pojawi się także RSQ8 rozpalały do czerwoności fanów motoryzacji. Od pierwszych jazd Q8-ką minęło półtora roku. W międzyczasie pojawiło się dieslowe SQ8, które prowadzi się wyborowo jak na swoje rozmiary, ale mimo „S-ki” w nazwie nie budzi emocji i tego typowego uśmiechu na twarzy. Pod tym względem jest de facto bardzo zbliżone to „zwykłego” Q8.
Co innego RSQ8, to już zupełnie inna para kaloszy stworzona przez oddział Audi Sport, która jest zwieńczeniem premier skrajnie sportowych aut tego producenta w ostatnim czasie. Niedawno zobaczyliśmy po raz pierwszy zupełnie nowe RSQ3 Sportback, była też premiera legendarnego kombi RS6, teraz mamy majestatyczne Audi RSQ8, które jeszcze przed oficjalną premierę pobiło (o 12 sekund!) rekord na kultowym torze Nurburgring, stając się najszybszym SUV-em w ogóle.


Skrajnie sportowe SUV-y to względnie nowy wynalazek. Na szczycie łańcucha pokarmowego jest tutaj wspomniane już Lamborghini Urus. Gdy powstawało, ludzie pukali się w głowę. Dziś to właśnie ten model winduje w górę sprzedaż Lambo. Ale skoro nie widać (prawie) i nie czuć różnicy, to po co przepłacać?

Wersja podstawowa RSQ8 jest o połowę tańsza od podstawowego Urusa (625 tys. do 1,25 mln). Te proporcje mogą się zmniejszyć lub zwiększyć zależnie od szaleństw w konfiguratorze każdego z modeli, ale fakt jest taki, że to kolosalna różnica w cenie, której nie sposób zignorować. Zwłaszcza że oba auta mają przecież ten sam silnik i płytę podłogową.
Z tej perspektywy wygląda nawet bardzie jak kombi niż SUV.
Nawet wyjątkowo bogaci kierowcy (bo trzeba być naprawdę bogatym, by wydawać tyle na auto) nie mogą nie zwrócić na ten aspekt uwagi. A przykładów daleko nie trzeba szukać. Dokładnie taką chłodną kalkulację przedstawiał Szymon Banaś, milioner spod Wrocławia, który znany jest z zamiłowania do sportowych aut, a od niedawna właściciel właśnie RSQ8.

Audi RSQ8 wygląda spektakularnie. Testowany egzemplarz, który powstawał chyba w myśl zasady „albo czarno, albo wcale” robi ogromne wrażenie i ma w sobie coś bandyckiego. Nie jest ostentacyjny, ale zaledwie rzut oka wystarczy, by wiedzieć, że drzemie tam coś potężnego. Piszę „coś”, bo primo: samo Q8 jest na tyle nowym modelem, że w Polsce wciąż zwraca uwagę. Secundo: komuś, kto nie zna się na motoryzacji naprawdę trudno przewidzieć, jakie osiągi w gigantycznym SUV-ie gwarantuje to „coś”. I mało który mniejszy i w teorii zwinniejszy samochód będzie w stanie mu podołać.
To metaforycznie i faktycznie bardziej „dopakowane” Q8. Muskularna i stylistyka tego wyjąkowo szerokiego coupe to jedno. Moje oko osobiście najbardziej cieszyły natomiast detale, które podkreślają charakter auta i robią różnicę. Charakterystyczna osłona chłodnicy, obramowanie dyfuzora czy wloty powietrza są zaprojektowane jak plaster miodu. Nie wolno też zapomnieć o bagatela 23-calowych felgach (dopłata 11-13 tys. złotych). Do tego dochodzą ogromne dwa wydechy, które bardziej przypominają wylot z armaty niż część samochodu. Dopiero gdy zajrzysz do środka widzisz dwie zwykłe „rurki”.
Ale te wydechy to jednocześnie rozczarowanie. Auto brzmi „grubo”, silnik wkręca się na obroty w ekspresowym i miłym dla ucha tempie i tonacji. To auto głośne i robiące sporo hałasu, ale jednocześnie... nie jest to głos i hałas, którego można by oczekiwać od auta o takim DNA. To w dużej mierze efekt przepisów i wymagań, bo podobne wrażenie jest w nowym Audi RS6.
Dla porównania poprzednia RS6-tka brzmiała o niebo lepiej. Tutaj brak nieco tej brutalności, bulgotu, strzałów z wydechu. Dzięki WLTP (standardy emisji spalin i zużycia paliwa). Nie miałem okazji jeździć Urusem, ale znajomy, który objeżdżał jedno i drugie auto, właśnie dźwięk wskazywał jako największą przewagę Lamborghini nad Audi.

Na papierze RSQ8 ma 600 koni mechanicznych, 3,8 sekundy do pierwszej setki i 13,7 do drugiej, 800 Nm momentu obrotowego. Tak, dobrze widzicie. Takie liczby dotyczą kolosalnego SUV-a, który w podstawie waży ok. 2400 kg. W trakcie jazdy w ogóle nie czuć ani tej wagi, ani rozmiarów. Otrzeźwienie następuje przy nagłym dohamowaniu z dużej prędkości (nawet 305 km/h - pakiet za dopłatą) i manewrach na parkingu.
Wtedy to w plecach czujemy, jak ogromną masę wyhamowujemy (dopłata za hamulce ceramiczne ok. 50 tys. zł) lub mierzymy się z gabarytami, gdy musimy wcisnąć się gdzieś na parkingu. Na szczęścia tylna skrętna oś, która jest jednym z najlepszych wynalazków motoryzacji w ostatnim czasie, ułatwia sprawę. I tutaj ku mojemu zaskoczeniu jest zawarta w standardzie, co jak na Audi znane z horrendalnie drogich dodatków jest miłym zaskoczeniem.

Audi RSQ8 ma w sobie coś z tych ogromnych dzikich kotów, które z jednej strony przytłaczają rozmiarem, z drugiej zachwycają sylwetką i dynamiką, która nijak ma się od ich rozmiaru. W trakcie jazdy czuć, jakby mknęło się czymś bardziej w rozmiarze rodzinnego kombi niż 2,4-tonowego SUV-a. Zakręty połyka precyzyjnie, dając kierowcy pewność nawet tam, gdzie wydawałoby się kończy się fizyka i zdrowy rozsądek.
Ten ostatni trzeba jednak cały czas zachowywać, bo duże i szybkie auto to przede wszystkim duża odpowiedzialność. Niemniej, nie sposób nie wspomnieć o tym, jakie wrażenie robi jego przyspieszenie. 3,8 sekundy do setki to wynik znany bardziej z dużo mniejszych sportowych samochodów, tymczasem tutaj mamy to w budzie wielkości małego domku. Po pierwszym lekkim opóźnieniu w reakcji na gaz, silnik budzi się do życia i w iście brutalny sposób wyrywa się do przodu, nie tracąc zapasu mocy i dynamiki w żadnym momencie.
Na kierownicy do dyspozycji kierowcy jest także przycisk RS Mode, który wprowadza auto na jeszcze inny poziom (zawieszenie, zegary, reakcja na gaz, skrzynia biegów, układ kierowniczy). Jest niezależny od trybów jazdy np. Comfort czy Dynamic i np. za jego sprawką można wyłączyć kontrolę trakcji i przeprowadzić procedurę startu tzw. Launch Control. To nic innego jak pełna moc od pierwszej milisekundy, przez co auto strzela do przodu jak z procy.
W tym trybie RSQ8 jest głośne, sztywne, twarde i narowiste. Typowo sportowe. Zmieniając tryby jazdy wyraźnie odczujemy pomiędzy nimi różnicę. Z kolei w Comforcie jest... zaskakująco normalne. To generalnie chyba jedna z największych zalet samochodu tego typu: jest dokładnie taki, jak tego potrzebujemy w danym momencie.

Bo jednego dnia możemy zapakować tam całą rodzinę 2-metrowców z bagażami (miejsca jest naprawdę sporo) i pojechać na wakacje w komfortowych warunkach i spokojnym tempie, gdzie spalanie będzie wynosić ok. 15l/100 km. A drugiego pojechać na tor, dociskać go do granic możliwości w oparach benzyny i ryku silnika ze spalaniem gruuubo powyżej 20 litrów. To się nazywa mieć ciastko i zjeść ciastko.
Audi modelem RSQ8 spełniło pokładane w nim oczekiwania (no może z wyjątkiem fanów potężnego wydechu), a jednocześnie zrobiło coś, czego trudno było się spodziewać. Sprawili, że samochód za 700-800 tys. zł (z dodatkami) może wydawać się... praktycznym i rozsądnym wyjściem. Wszystko jest kwestią perspektywy, choć finalnie ja jednak wolałbym kupić mieszkanie.