Obejrzałem debatę, żebyście Wy nie musieli. Oto, jakie wrażenie zrobił każdy z kandydatów

Michał Mańkowski
Starcie na jakie czekaliśmy, ale nie wiadomo, czy go potrzebowaliśmy. W TVP odbyła się debata prezydencka wszystkich kandydatów na prezydenta Polski, choć tuż po niej okazało się, że wyborów 10 maja nie będzie. W tym tekście oceniamy to, jak wypadł każdy z kandydatów i jakie zrobił ogólne wrażenie.
Debata prezydencka w TVP była pierwszym starciem wszystkich kandydatów. Fot. naTemat

Andrzej Duda

Jak zawsze bardzo dumny z siebie i z tego co mówi już od pierwszego zdania. Widać retoryczne doświadczenie i praktykę z występów przed kamerami, gdzie pod tym względem plasował się po Szymonie Hołowni. Niemniej, ta retoryka sprowadziła się do częstego mówienia dookoła i typowego lania wody nie zawsze na temat. Momentami łamał mu się głos, sprawiał wrażenie znudzonego i nieco zdenerwowanego.

Swoimi reakcjami wskazał też kandydata, którego najbardziej się boi. To Władysław Kosiniak-Kamysz, którego próbował punktować najmocniej, wyciągając przeciwko niemu gadżet w postaci ustawy emerytalnej, pod którą były minister z rządów PO-PSL się podpisał. Upiekło mu się, bo kandydaci mieli sporo możliwości, by punktować go bardziej, ale tego nie zrobili. W debacie ani nie zyskał, ani nie stracił. Był po prostu Andrzejem.


Małgorzata Kidawa-Błońska

Z kolei Małgorzata Kidawa-Błońska potwierdziła to, co widać już od dawna. Choć kontrkandydaci podkreślali jej wyjątkowość nierzadko zwracając uwagę, że jest jedyną kandydatką, jej występ wcale wyjątkowy nie był. Rozbiegane oczy nie zawsze patrzące wprost na kamerę (przeważnie w dół), usypiający głos i styl bycia.

Jeśli to miał być ostatni zryw przed finałem kampanii, to niestety raczej milionów Polaków nie porwała. Ba, nie porwała chyba nikogo. Miała momenty, jak ten gdy trafnie przypomniała, że zmiażdżyła w bezpośrednim starciu Jarosława Kaczyńskiego w wyborach parlamentarnych, ale to nie było w stanie odwrócić ogólnego wrażenia, jakie przebija już także z sondaży: Kidawa przestała być najmocniejszym przeciwnikiem Dudy i oddała te wybory walkowerem. Nic z tego nie będzie.

Szymon Hołownia

Hołownia zbiera żniwa po latach doświadczenia w telewizji, gdzie zdobywał praktykę występów przed kamerą. Pod tym względem wypadał najlepiej na tle innych kandydatów. Słuchało się go bardzo dobrze, ale jednocześnie był typowym Hołownią, czyli "nie do końca wiem, nie do końca Państwu powiem tak na pewno na 100 procent" – w pierwszym zdaniu nie wiedział, gdzie pojedzie w 1. zagranicznej wizycie, bo jeszcze nie jest prezydentem (potem wyjaśnił, że do Kijowa), ustawę o małżeństwach jednopłciowych odeśle z powrotem do Sejmu.

Debata nie okazała się dla niego wielką trampoliną, po której jeszcze bardziej zbliżyłby się do Andrzeja Dudy w sondażach, ale jednocześnie nie pociągnęła go w dół. Jest na podium tej debaty. Na koniec także zaskoczył gadżetem, pokazując, że ma plan na kampanię i konsekwentnie go realizuje. Zgrał w czasie swoją wypowiedź z postem na Facebooku, gdzie publikuje w tym samym czasie wyniki sondaży. Ciekawy zabieg, który zostaje w pamięci na pewno napędził tam ruchu. No i nie popłakał się, co w jego przypadku było tematem nr 1 w ostatnich dniach.

Robert Biedroń

Dziś to Hołownia jest nim sprzed roku. On stracił już swoją momentum i "drive", który miał jeszcze w zeszłym roku. Po tym, jak zrobił w konia wszystkich wyborców i został w Parlamencie Europejskim, teraz stracił wiarygodność i trudno wierzyć w to, co mówi. Ani nie zachwycił, ani nie rozczarował, co biorąc pod uwagę, że zawsze w jakiś sposób się wyróżniał i zapadał w pamięć, należy potraktować na jego minus. Grał na zwykłego chłopaka spoza establishmentu, ale zapomniał trochę, że już przestał nim być.

Paweł Tanajno

Paweł Tanajno powinien dostać nagrodę za konsekwencję w przegrywaniu. W 2015 roku startował już na prezydenta, nie speszył się i próbuje po raz kolejny. To jeden z kandydatów z worka pt. "egzotyka". Trochę jak "freak fight" na galach MMA, gdzie zawsze walczą ze sobą bardzo... nietypowi kandydaci na co dzień niezwiązani zawodowo ze sportami walki. I trochę tak jest z Tanajno.

Robił wrażenie, tego nie można mu odmówić i słuchało go się z zaciekawieniem. Nie dlatego, że mówi tylko mądrze, ale dlatego, że mówi szybko, głośno, pewnie, używając mocnych co chwilę mocnych słów ("eksterminacja przedsiębiorców, oskarżam Andrzeja Dudę". Niektórymi postulatami mógł zaciekawić cześć wyborców (przedstawiał perspektywę zwykłych ludzi, przedsiębiorców, a nie oderwane od rzeczywistości lanie wody), ale finalnie to wciąż kategoria freak fight. Zapraszał wyborców do swojej grupy na Facebooku i takim facebook'owym kandydatem pozostanie. Typowy prawdziwek i młodsza wersja Zbigniewa Stonogi.

Marek Jakubiak

Choć na liście jest w połowie stawki, ten opis przygotowałem na samym końcu, bo mimo że całą debatę śledziłem bardzo uważnie, nie dał się zapamiętać z absolutnie niczego wyjątkowego. Ot, kolejny występ, w którym powtarzał swoje konserwatywne frazesy z groźną miną. A nie, mała poprawka. W mowie końcowej w ostatnim zdaniu zakręcił się tak, że wyszło nieco niezręcznie i niezrozumiale. I z takim wrażeniem zostałem.

Krzysztof Bosak

Słuchało się go bardzo źle, mało zrozumiałym momentami irytujący. Nie brzmiał pewnie i profesjonalnie. Niemniej, był przygotowany i miał parę momentów (jako pierwszy wypunktował Dudę konkretnymi przykładami w kwestii obronności, gdy inni mówili ogólniki). Mimo serca z prawej strony, bardzo starał się punktować Andrzeja Dudę i PiS i dystansować od ekipy rządzącej. Debatę może uznać za udaną, ale nie zmieni to faktu, że jest i pozostanie w dole stawki. Minus za wyciąganie prywaty w związku z orientacją seksualną nowego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, by wypunktować PiS.

Władysław Kosiniak-Kamysz

Słabe pierwsze wrażenie, trudno go się słuchało. Zachowuje się trochę jak Android, przypominał Marka Zuckerberga z niesławnego przesłuchania w Senacie USA. Patrzył gdzieś ponad kamerę, mało mrugał. Niemniej, gdy już się to przetrawiło, nie sposób nie docenić, że był przygotowany najlepiej z całej stawki.

Mówił pewnie, choć nieco z pamięci. Podpierał się gadżetami np. dokumentami, które przyniósł ze sobą. Cytował wypowiedzi Andrzeja Dudy sprzed lat i momentami nieźle go punktował. Jego punktem głównym był gigantyczny długopis z wizerunkiem Jarosława Kaczyńskiego, który miał symbolizować prezydenta Dudę, który podpisuje wszystkie ustawy podrzucane przez PiS. Tanie, ale na pewno zapadające w pamięć.

Stanisław Żółtek

Zdecydowanie najbardziej egzotyczny kandydat w trakcie tej debaty, który jednocześnie wypadł najsłabiej. Dla wielu Polaków absolutna nowość na scenie politycznej. Jeśli chcielibyśmy podsumować go jednym zdaniem, można zacytować klasyka "nie będzie niczego". Mówił nieskładnie, powoli, nie do końca sensownie. Zarówno sposób mówienia, jak i głoszone tezy bardziej pasują pod kultową budkę w serialu "Ranczo", nie na polityczne salony. Podsumowaniem niech będzie to, co powiedział pod koniec: "jak nie znasz moich poglądów, sprawdź w internecie". Wcześniej stwierdził, że homoseksualiści chcą możliwości ślubów jednopłciowych... tylko dla pieniędzy.

Mirosław Piotrowski

To trzeci – obok Pawła Tanajno i Stanisława Żółtka – kandydat widmo. Wcześniej szerzej nieznany, choć ze sporą karierą polityczną. Kilkukrotnie podkreślał, że głosował wraz z rodziną na PiS i Andrzeja Dudę. Mówił nudno, nie zawsze zrozumiale (zaczął od ustawy USA 447, która przeciętnemu Polakowi nic nie mówi), później pogubił się na jakie pytanie odpowiada (emerytury czy obrona). Z tej trójki w teorii kandydat najnormalniejszy, ale w ogóle nie wykorzystał tej debaty, by zapaść komuś w pamięć. Spadnie w tych wyborach w polityczny niebyt.

Ranking

jak wykorzystali swój czas i z jakim kapitałem rozpoczynali debatę

1. Władysław Kosiniak-Kamysz
2. Szymon Hołownia
3. Andrzej Duda
4. Krzysztof Bosak
5. Paweł Tanajno
6. Robert Biedroń
7. Małgorzata Kidawa-Błońska
8. Marek Jakubiak
9. Mirosław Piotrowski
10. Stanisław Żółtek

Mimo że kandydaci w końcu spotkali się w jednym gronie i starli się bezpośrednio, okazało się to bezcelowe. Chwilę po debacie okazało się, że Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin dogadali się w sprawie wyborów i pewne jest, że nie odbędą się 10 maja. Kiedy dokładnie się odbędą? Tego nie wiadomo, ale można przewidywać.