To nie serial dla każdego. Ale mnie "The Eddy" Netflixa z Joanną Kulig oczarował

Ola Gersz
Jazz – to on gra główną rolę w "The Eddy", którego współproducentem i reżyserem jest Damien Chazelle, nagrodzony Oscarem za "La La Land". Ale nie tylko jazz: muzyka w każdej odmianie i postaci. To właśnie o miłości do muzyki jest nowy serial Netflixa z Joanną Kulig, André Hollandem i Amandlą Stenberg. To ona utrzymuje na powierzchni złamanych życiem, poranionych ludzi. "The Eddy" nie jest jednak łatwą opowieścią i nie każdy będzie zachwycony. Ale może to i dobrze?
"The Eddy" to opowieść o miłości do muzyki Fot. Kadr z serialu "The Eddy" / Netflix
Jeśli spodziewacie się "La La Ladd", od razu odpuście. "The Eddy" bliżej do filmu "Whiplash". To – jak w większości dzieł Damiena Chazelle'a – znowu opowieść o niepoprawnych marzycielach i miłości do muzyki, jednak nie ma tutaj bajkowych sekwencji, tęczowych kolorów i musicalowego sznytu. Jest za to brud unikanych przez turystów dzielnic Paryża, walka o przetrwanie w bezwzględnym muzycznym biznesie i bohaterowie, którzy z trudem utrzymują się na powierzchni.
"The Eddy" to serial bardzo europejski i wybitnie mało amerykański. Chyba najmniej netflixowy serial Netflixa. Obraz jest rozedrgany, często kręcony z ręki, bez statywu, dominują długie ujęcia. To nie Paryż z "La La Land", to międzykulturowy tygiel z brudnymi ulicami. Wieża Eiffla widziana jest może raz, z daleka i wcale nie jest to przypadek. To nie ma być kolejna wersja historii pod tytułem "magiczny Paryż, w którym spełniają się wszystkie marzenia",


Oprócz tego bohaterowie to zlepek kultur i narodowości – dialogi prowadzone są po angielsku i francusku, ale też po polsku i arabsku. Co łączy ten świat zupełnie różniących się od siebie ludzi, którzy snują się paryskimi ulicami, unikanymi na pocztówkach?Muzyka.

"The Eddy" to serial o muzyce


To ona gra tutaj główną rolę. Sączy się z porów bohaterów, wylewa z każdego kąta obskurnego Paryża. Bohaterowie nucą, gdy wchodzą po schodach, siadają do instrumentów od razu po wstaniu z łóżka, muzykują w garażach i piwnicach. Tańczą w knajpach i pokojach, słuchają piosenek, gdy sprzedają kanapki i siedzą na ławce. Bieda, niesprawiedliwość społeczna, uzależnienie, złamane serce są łatwiejsze do zniesienia w świecie, w którym istnieje muzyka.

Mimo że tytuł serialu pochodzi od nazwy klubu jazzowego, prowadzonego przez Elliota (André Holland) i Farida (Tahar Rahim), dwóch muzyków, których przez życie prowadzi żal (ten pierwszy) i marzenia (ten drugi), to "The Eddy" wcale nie traktuje tylko o jazzie. Jednak to on dominuje. To jemu poświęcone są długie estradowe sekwencje ze zbliżeniami na śpiewającą Joannę Kulig (piosenki są autorstwa Glena Ballarda i Randy'ego Kerbera). Jeśli nie jesteś fanem jazzu, "The Eddy" może cię to znudzić.
Fot. Kadr z serialu "The Eddy" / Netflix
Ale nie musi. Ja fanką jazzu nie jestem. Ale po "The Eddy" zaczęłam go szanować i podziwiać. To sztuka improwizacji, a improwizują również bohaterowie serialu. Tyle że improwizacja w życiu jest trudniejsza od tej w muzyce. Gdy dopadają ich żal, smutek, rozpacz czy zwątpienie, zwracają się do świata dźwięku. To one ich ratują i pchają do przodu.

Joanna Kulig w produkcji Netflixa


"The Eddy" to wielowątkowa opowieść o kilku bohaterach (każdy odcinek poświęcony jest innej osobie) – wszyscy są połączeni przez paryski klub, który z trudem utrzymuje się na powierzchni. Każdy chce zaistnieć i żyje muzyką, każdym targają osobiste demony.

Elliot od lat nie zasiadł do fortepianu, mimo że jest nazywany wirtuozem i geniuszem. Powód? Osobista tragedia. Farid wplątuje się w nielegalne interesy i kontakty z mafią. Nastoletnia córka Elliota, Julie (Amandla Stenberg) nie potrafi złapać z ojcem wspólnego języka i ucieka w świat narkotyków i alkoholu. Jude, kontrabasista (Damian Nueva Cortes), walczy z uzależnieniem, Katarina (Lada Obradovic) opiekuje się chorym bliskim.

Jest też oczywiście Maja, grana przez Joannę Kulig, bo to dla polskiej aktorki – której karierę za granicą otworzyła "Zimna wojna" – w większości widzów znad Wisły obejrzy "The Eddy". To wokalistka, która przyjechała z Elliotem do Paryża z Nowego Jorku. Z właścicielem klubu łączy ją burzliwa, miłosno-nienawistna, relacja, a Maja miota się między pragnieniem grania w "The Eddy" a komercyjnym sukcesem.
Fot. Kadr z serialu "The Eddy" / Netflix
Momenty, w których bohaterka spontaniczne mówi lub siarczyście przeklina po polsku czy jej spotkanie z matką (Agnieszka Pilaszewska), to jedne z najbardziej barwnych momentów serialu, a żywiołowa Kulig, obok Stenberg i Leïli Bekhti w roli Amiry, żony Farida, to najmocniejsze akcenty obsady. Zresztą relacja Mai i Julie jest wśród moich ulubionych wątków. Długie rozmowy na balkonie i palenie trawki, ciche porozumienie dwóch kobiet kochających tego samego nieczułego mężczyznę. W takich subtelnych momentach – i sekwencjach muzycznych z klubu – "The Eddy" triumfuje.

Dla kogo jest serial "The Eddy"?


Mogłoby się wydawać, że scenariusz Jacka Thorne'a nie podoła tylu bohaterom, wątkom, językom, kulturom. Momentami faktycznie brakuje spójności. Jednak muzyka jest spoiwem, która nadaje tej wielowątkowości sens. Niespieszne tempo akcji, długie ujęcia, swobodne przechodzenia od języka do języka, ojczyste słówka rzucane pod nosem, niepocztówkowy Paryż nadają "The Eddy" realizmu i autentyczności. Oto Paryż XXI wieku, oto siła muzyki, którą łączy wszelkie różnice.

Nie oznacza to, że "The Eddy" nie ma żadnych wad. Niektóre wątki są zbyt pobieżne, a ważkie tematy, jak relacja rodzica z dzieckiem, są potraktowane po macoszemu. Nie udał się również wątek kryminalny, bez którego serial spokojnie mógłby się obyć. Mam jednak wrażenie, że jest on wentylem bezpieczeństwa. Chazelle doskonale zdawał sobie sprawę, że to serial dla koneserów, być może morderstwo i śledztwo miały zapewnić mu widzów. Jednak bez owego wątku, nie byłoby fantastycznego odcinka poświęconego Amirze, w którym muzyka i żałoba splatają się w jedność.
Fot. Kadr z serialu "The Eddy" / Netflix
"The Eddy" to faktycznie serial dla koneserów. Koneserów muzyki, wolnego tempa i trudnych osobistych historii bez fajerwerków. Wiem, że są tacy, którzy wyłączają ten serial po pierwszym odcinku. Nie dziwię się: nie jest to łatwa produkcja, która wciąga wartką akcją.

Jednak warto zostać dla warstwy audiowizualnej, przeklinającej Joanny Kulig, klubowej atmosfery czy muzycznych scen – i tych estradowych, i tych poza estradowych. Warto zostać dla muzyki, która ułatwia życie w międzykulturowym tyglu i jest wspólnym językiem dla wszystkich, niezależnie od pochodzenia. Ja jestem oczarowana i zakochana.