Ujawnił aferę maseczkową, opowiada o kulisach. "To brzmiało jak interesy mafii"
Ponad 5 milionów złotych z budżetu państwa za wadliwe maseczki od instruktora narciarskiego ministra Szumowskiego za pośrednictwem jego brata – tak w telegraficznym skrócie można ująć istotę afery maseczkowej w Ministerstwie Zdrowia, którą opisał dziś Wojciech Czuchnowski w "Gazecie Wyborczej". Autor odpowiada na słowa Łukasza Szumowskiego, który twierdzi, że jego tekst jest w połowie nieprawdziwy.
Od polityka tej rangi oczekiwałbym merytorycznego komentarza: wskazania co konkretnie nie jest prawdą. Rzeczowego odniesienia się do opisanych faktów. Moim zdaniem w tym tekście nie da się podważyć ani jednego przecinka. Słowa ministra Szumowskiego nie wnoszą nic oprócz emocji.
Przeczytaj także: "Nikt nikomu nic nie ułatwiał". Szumowski odpowiada na aferę z maseczkami w MZ
Łukasz Szumowski twierdzi, że każda transakcja w resorcie zdrowia jest traktowana w ten sam sposób, a jego znajomy instruktor narciarski nie był żadnym wyjątkiem.
To znaczy, że każdy z ulicy może wejść do Ministerstwa Zdrowia, powołać się na ministra Szumowskiego i w kilkadziesiąt godzin podpisać kontrakt na miliony złotych? Bez żartów.
W odpowiedzi na twoje pytania, udzielonej jeszcze przed publikacją artykułu, wiceminister Janusz Cieszyński podkreśla, że "w momencie zakupu [w drugiej połowie marca – red.] środki ochrony osobistej były towarem deficytowym”. Może stąd ten pośpiech rządu i gotowość do handlowania z każdym, kto te środki oferował? W końcu panuje epidemia koronawirusa, liczyła się każda chwila.
Zdaję sobie sprawę, że władza nie była przygotowane do walki z koronawirusem, a maseczek, rękawiczek i innych środków ochronnych po prostu brakowało. Jednak mimo tego, że maseczki były deficytowe, w poważnym państwie nie tak powinno to przebiegać.
Rząd powinien się zwrócić do sprawdzonych dostawców, a nie firmy–krzak instruktora narciarskiego ministra, która dopiero podczas epidemii zaczęła sprzedawać artykuły medyczne. I jeszcze płacić za maseczki nawet z 10–krotną przebitką…
Czytaj także: Właściciel firmy higienicznej stracił nerwy patrząc na ceny maseczek. "To k***wstwo"
Mówisz tak, jakby to były normalne warunki. Ale przecież mówimy o epidemii. Ceny wszystkiego, co wiązało się z koronawirusem, poszły w górę. Chyba nie sądzisz, że rząd mógłby kupić maseczki za przedepidemiczną cenę 2–4 zł?
Tyle że Ministerstwo Zdrowia zaakceptowało znaczne zawyżenie już zawyżonej ceny. Gdyby Łukasz G. zażądał 300 zł za maseczkę to co, rząd też by zapłacił?
Nie lubię terminu "państwo z kartonu”, ale to jest bardzo jaskrawy przejaw tego stylu sprawowania władzy. W tej historii jest wiele warstw nieprawidłowości – nie tylko sam proces podpisania umowy, w którym instruktor narciarski korzysta z pomocy brata ministra Szumowskiego, ale też to, co dzieje się potem. Chodzi o dwie rzeczy: o to, że maseczki jak się okazało nie spełniały wymogów, a także o to, jak na to zareagowało Ministerstwo Zdrowia.
Wiceminister Cieszyński na początku maja wezwał Łukasza G. bez żadnego trybu do Warszawy, zaczął straszyć prokuraturą, zamiast po prostu ją zawiadomić, ostrzegał, że oferta jest ważna dzisiaj i tylko dzisiaj… To brzmiało jak interesy mafii, a nie rządu.
Domagał się oddania pieniędzy podatnika za wadliwe maseczki. To źle?
Tak, ale zrobił to dopiero ponad 40 dni po zawarciu transakcji, gdy część tych niezdanych maseczek została już zużyta. Mleko się rozlało. Wiceminister powinien po prostu zawiadomić prokuraturę, a nie nią straszyć. Rozumiem jednak, że mógł się obawiać wejścia na ścieżkę formalną, bo wtedy na jaw wyszedłby też zadziwiający tryb zakupu tych maseczek.
A jest jeszcze jakiś tryb? Przecież rząd w specustawie koronawirusowej dał urzędnikom wolną rękę do zakupów za pieniądze podatnika, o ile towar służy walce z epidemią. Nie odpowiedzą ani za to, że kupią coś niepotrzebnego, ani za to, że po znajomości, ani za to, że przepłacą.
Formalnie nadal jednak obowiązuje Kodeks karny. Samo rozwikływanie tej sprawy może być kłopotem dla jej uczestników, nawet jeśli żaden z nich finalnie nie poniesie odpowiedzialności.
Minister Szumowski i jego brat Marcin, a także wiceminister Cieszyński, mogą mieć poważne problemy, ta sprawa może być wykorzystywana przeciwko nim. Jaką mamy gwarancję, że już tego nie zrobiono przy uzyskiwaniu stanowiska ministra, że wybory 10 maja w formie kopertowej są bezpieczne?
Byłeś zaskoczony, gdy wpadłeś na trop afery maseczkowej?
Dziennikarze dostają mnóstwo sygnałów o tym, że ktoś coś komuś nielegalnie lub półlegalnie załatwił. Większość z tych spraw nie może być pociągnięta dalej, bo nie ma dowodów, tylko domysły: ktoś mówi jedno, ktoś inny drugie, wszystko się rozmywa. Tu jednak sytuacja jest inna. Dotarliśmy do dowodów: sms–ów i dwóch nagrań.
Oczywiście nie są to pewnie jedyne dowody w tej sprawie, ale to już coś namacalnego. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest największa, ani tym bardziej jedyna afera tego typu, ale obowiązkiem dziennikarza jest patrzenie władzy na ręce i relacjonowanie swoich ustaleń.
Nie obawiasz się, że w tym całym zamieszaniu związanym z wyborami bez głosowania twój tekst po prostu zginie? Że okaże się, że to taka sztuka dla sztuki, owoc kronikarskiego obowiązku, który nie pociągnie za sobą żadnych konsekwencji dla osób zamieszanych w sprawę?
Zobaczymy czy i co zrobi teraz Centralne Biuro Antykorupcyjne. Dajmy im szansę. Kto wie, może jeszcze dziś agenci CBA wejdą do Ministerstwa Zdrowia i zabezpieczą wszystkie dowody dotyczące opisywanych transakcji.
Rzecz jasna nie mogę być tego pewien. Przecież po wybuchu afery w Komisji Nadzoru Finansowego agenci wkroczyli do biura ówczesnego prezesa Marka Chrzanowskiego dopiero po kilku dniach, przez co dostał czas na to, by zniszczyć ewentualne ślady. Czy historia się powtórzy? Pokażą najbliższe godziny.