Wiadomo, ile zapłacimy wszyscy po rezygnacji Kidawy-Błońskiej
Rezygnacja Małgorzaty Kidawy-Błońskiej ze startu w wyborach prezydenckich, co polityczka potwierdziła już oficjalnie, będzie bardzo kosztowna. Chodzi bowiem o to, że wydrukowane już karty wyborcze miały być wykorzystane podczas głosowania przeprowadzonego na nowych zasadach.
Koszty ponieślibyśmy także w przypadku, gdyby zgłosili się inni kandydaci. O tym, że będzie można wykorzystać przygotowane karty mówiła wcześniej wicepremier Jadwiga Emilewicz na początku tego tygodnia. – Jeśli pojawi się nowy kandydat w wyborach prezydenckich, to oczywiście będą musiały zostać wydrukowane nowe karty do głosowania. Jeśli taka sytuacja nie będzie miała miejsca, wówczas będzie można wykorzystać obecne karty – wyjaśniała minister rozwoju.
Co istotne wykorzystanie tych samych kart byłoby możliwe w przypadku, gdyby zgodził się na to PKW. Nowa ustawa przywraca komisji uprawnienia dotyczące m.in. określenia wzoru kart i zlecenie ich druku.
Przypomnijmy, że Sejm przegłosował ustawę, która zakłada głosowanie mieszane. Wyborcy będą mogli oddawać głos zarówno w lokalach wyborczych, jak i korespondencyjnie. Teraz zajmie się tym Senat.
Sasin milczy
Odpowiedzialny za wydrukowanie kart przed 10 maja minister aktywów państwowych Jacek Sasin nadal milczy w sprawie poniesionych kosztów. Kilka dni temu stwierdził na antenie Radia Plus, że to premier Mateusz Morawiecki zlecił druk kart głosowania. Nie potrafił też podać, ile dokładnie to kosztowało.
Czytaj więcej: "Jeden wielki skandal". Kidawa-Błońska odpowiedziała, czy wystartuje w wyborach
źródło: Onet