"Normalnie toniemy". Rząd odmrażając gospodarkę zapomniał o pracownikach tej branży

Daria Różańska
– Wykonywanie tatuażu nie różni się niczym od robienia przez kosmetyczkę makijażu permanentnego. Nie rozumiem więc, dlaczego rząd pozwolił kosmetyczkom, fryzjerom wrócić do pracy, a my – tatuażyści – nadal czekamy – irytuje się Patryk Szanter, współwłaściciel salonu El.Patron tattoo.
Zdjęcie poglądowe. Fot. Joanna Dzikowska / Agencja Gazeta
W poniedziałek 18 maja fryzjerzy chwycili za nożyczki, pierwszych klientów po wielotygodniowej przerwie przyjęły też a manicurzystki i kosmetyczki.

W związku z pandemią koronawirusa musieli wprowadzić dodatkowe środki ostrożności, m.in. twarz zasłonić przyłbicami albo maskami, na ręce naciągnąć rękawice. W poczekalniach nie mogło być tłumów, a wizytę można było umówić przez telefon czy internet.

Kiedy fryzjerzy wracali do pracy, we właścicielach studiów tatuażu wzrastała frustracja. Joanna Faferko, szefowa Black Pearl Tatoo: – Na początku myśleliśmy, że zostaliśmy niecelowo pominięci w trzecim etapie odmrażania gospodarki. W końcu podczas zamykania usług zostaliśmy zaliczeni do branży beauty i wydawało się oczywiste, że wraz z nimi wrócimy do pracy.


Właściciel innego studia tatuażu narzeka: – Szybko się okazało, że nas rząd traktuje po macoszemu. Właściwie nadal nie wiemy, czy i kiedy wrócimy do pracy.

– 16 kwietnia minister Łukasz Szumowski powiedział, że branża tatuatorska zostanie odmrożona w czwartym etapie, dlatego od samego początku apelowaliśmy o nierozdzielanie nas od branży beauty. Później w ogóle ta informacja zniknęła z rządowych stron – mówi Wojciech Kuliński, mąż tatuatorki, jeden z inicjatorów petycji, która trafiła na biurko ministrów zdrowia i rozwoju, otrzymał ją także prezes GiS i premier. Pod dokumentem podpisało się 10 tys. pracowników tej branży.

– Ministerstwo Zdrowia do naszej inicjatywy odniosło się tylko lakoniczną informacją – podaną przez radio, że wrócimy do pracy 1 czerwca – dodaje Kuliński.

We wtorek 19 maja reprezentujący branżę tatuatorską wzięli udział w telekonferencji z przedstawicielami Ministerstwa Rozwoju i Biura Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców. Ustalono: tatuażyści "niebawem będą mogli wrócić do pracy".


Fryzjer pracuje, tatuażysta czeka


Marek, właściciel salonu tatuażu, burzy się: – Wystartowała branża beauty, która miała nawet mniejsze wymagania sanepidu niż my. A my wciąż jesteśmy w poczekalni.

Właściciele studiów tatuażu – zgodnie jak jeden mąż – powtarzają, że czują się dyskryminowani i stygmatyzowani przez rząd. – Traktują nas jak bandę "brudnych dzieciaków" – słyszę.

– Jesteśmy tysiącem ludzi, którzy płacą rachunki, założyli firmy, a i tak w ich mniemaniu jesteśmy kółkiem hobbystycznym, podziemnym kręgiem – narzeka Marek.

Patryk Szanter, współwłaściciel salonu El.Patron tattoo: – Rząd przedstawił nas w bardzo złym świetle. Zostaliśmy zdyskredytowani, jeśli chodzi o jakiekolwiek zasady higieny i profesjonalizm wykonywania naszego zawodu.

Jonna Faferko: – Tworzy to też nowy stereotyp, że nasza działalność jest bardziej niebezpieczna dla klienta albo że my nie przestrzegamy zasad, a jest dokładnie odwrotnie. Cały reżim sanitarny nałożony teraz na kosmetyczki i salony fryzjerskie jest dla nich nowością, a dla nas od wielu lat – standardem.


Lepiej przygotowani niż szpital


Tatuażyści podkreślają, że od dawna przestrzegają wysokich standardów higienicznych.

"Higiena i ochrona przed zakażeniami to nasz chleb powszedni. Poza większym rygorem w stosunku do klienta (brak osób tow., zakaz korzystania z telefonu, noszenie maseczki, rękawiczek etc.), w naszej codzienności niewiele się zmieni. Zabezpieczanie stanowisk pracy, ich dezynfekcja, rękawiczki – to żadna nowość i nie musimy się jakoś specjalnie doposażać, aby spełnić nowe wymagania" – czytamy na facebookowym profilu Apel branży tatuatorskiej.

– Dezynfekcja – zarówno skóry, jak i powierzchni – stosowana jest u nas na porządku dziennym – mówi Joanna Faferko. I wymienia: – Poza tym, nosimy fartuchy, maseczki. Jeżeli ktoś z nas jest przeziębiony, ma katar albo kaszle, to wtedy na pewno używamy maseczek. Z każdym klientem zawsze przeprowadzamy ankietę zdrowotną i badanie – sprawdzamy jego samopoczucie.

Patryk Szanter dodaje: – Dezynfekujemy całe stanowiska, studia, zmieniamy rękawiczki – to rytuały, które wykonujemy jak mantrę każdego dnia.

Szanter zaznacza, że rękawiczki w salonie zmienia chociażby po dotknięciu krzesła. Podczas sesji potrafi zużyć nawet 30 par.
Patryk Szanter

Pielęgniarka jedną parą rękawiczek robi wszystko. Myślę, że jesteśmy lepiej przygotowani do tego, co się dzieje niż niejeden szpital. Nie używamy półśrodków, jakichś orlenowskich płynów, tylko tych najwyższej jakości. W większości studiów tatuażu jest autoklaw. My akurat używamy jednorazówek, ponieważ uważamy, że są bardziej ergonomiczne.



Gdyby nie oszczędności, musiałbym się pakować


– Idę przez miasto: w marketach mnóstwo ludzi, w galeriach też, a ja nie mogę otworzyć studia tatuażu w lokalu, który ma 160 metrów i pracują w nim cztery osoby, często jednego dnia każda z nich przyjmuje tylko jednego klienta – unosi się Marek.

On salon tatuażu na Śląsku zamknął 13 marca, jeszcze przed oficjalnym nakazem rządu. Bał się o klientów i pracowników – tym bardziej, że o koronawirusie jeszcze wtedy niewiele było wiadomo. Specjaliści nie mieli nawet pewności, w jaki sposób można się nim zakazić.

Odwołali klientów, którzy na tatuaż zapisali się często kilka miesięcy a nawet lat wcześniej.
Marek

Mamy 70 proc. klientów z zagranicy i oni zrezygnowali. Bo mało rozsądne byłoby przyjechać na dwa tygodnie kwarantanny, by zrobić tatuaż i wracać znów na dwa tygodnie kwarantanny.

Wtedy nie przypuszczał, że przez najbliższe dwa miesiące cztery osoby, które zatrudnia, pozostaną bez pracy, a 160 metrowy lokal w centrum miasta będzie zbierał kurz. Ale za wynajem będzie trzeba zapłacić, za rachunki i ZUS zresztą też.

– Koszty stałe u nas to 10 tys. zł plus wypłaty dla pracowników, czyli lekką ręka ponad 20 tys. zł miesięcznie. Dostaliśmy postojowe w wysokości 2 tys. zł i cztery razy z rzędu składałem wniosek o dofinansowanie wypłat dla pracowników. Przed tym weekendem dostali po 2,5-miesiącach braku pracy 1 400 zł. Śmiech – opowiada Marek.

Zabezpieczył się finansowo na kilka miesięcy, dlatego jego salon przetrwa, mimo że nie wiadomo, kiedy ponownie zostanie otwarty. – Gdybym nie miał oszczędności, to już musielibyśmy się pakować – mówi Marek.

Toniemy


Patryk Szanter razem z narzeczoną prowadzi studio tatuażu w Sędziszowie Małopolski. Zamknęli je już w marcu.

– Próbowaliśmy ubiegać się o tarczę antykryzysową. Mamy bardzo dobrego księgowego, który od razu powiedział nam, że się nie kwalifikujemy. Tarcza jest fikcją – mówi Szanter.

Musieli zwolnić pracownicę. – Nie było dla niej pracy, dla nas też. Sami musimy podtrzymać się na powierzchni – zajmujemy się w tej chwili sztuką manualną, rysunkami. To są rzeczy, które odwodzą nas od myślenia o obecnej sytuacji, ale nie dają zysku – dodaje.

– Nie wiemy, jak długo to potrwa, ale szczególnie w mniejszych miejscowościach, wiele studiów tatuażu się nie pozbiera. Szczerze powiedziawszy, to my w tej chwili toniemy. Jeśli sytuacja nie zmieni się w ciągu dwóch tygodni, to na czarno otwieram studio tatuażu i będę tatuował nielegalnie – zaznacza właściciel studia.