"Pomyślałem, że coś się kończy". Trafił do filmu Latkowskiego, ale internauci stanęli za nim murem

Aneta Olender
– Nie rozumiem, w jakim celu on to wykorzystał. Gdybym coś widział, coś wiedział, to pierwszy bym krzyczał, że tam dzieje się coś złego – mówi Przemysław Szaliński. Nasz rozmówca od lat pomaga chorym, niepełnosprawnym dzieciom. W Trójmieście znany jest z organizowania akcji charytatywnych, prowadzi Fundację Przemek Dzieciom. Dlatego też tuż po emisji filmu Sylwestra Latkowskiego, w którym został pokazany, jako ten, który bronił Zatoki Sztuki, otrzymał mnóstwo wsparcia. Internauci przecierali oczy i pisali "jesteśmy z tobą", "robisz kawał dobrej roboty" "zostałeś niesprawiedliwie wplątany w to szambo".
Przemysław Szaliński trafił do filmu Sylwestra Latkowskiego, bo włączył się do akcji "Ratujmy Zatokę Sztuki". Fot. Piotr Manasterski
Jaka była pana pierwsza myśl po obejrzeniu filmu?

Pomyślałem, że coś się kończy... ale za chwilę, dosłownie po kilku minutach, patrząc na to, co się dzieje z moim telefonem i z moim Facebookiem, uznałem, że coś się jednak zaczyna.

Co się miało skończyć?

Myślałem o mojej działalności charytatywnej. Zostałem pokazany w złym świetle, ale nie chodzi już o mnie, bo wmanewrowano w to artystów, którzy na moje zaproszenie przyjeżdżali do Sopotu i brali udział w akcjach pomocowych zupełnie za darmo, a czasami nawet do tego dopłacali. Zostali pokazani w takim kontekście, jakbyśmy bronili pedofilii.


Wszystko z powodu zdjęć z dopiskiem "Tak dla Zatoki Sztuki".

Te zdjęcia i akcja "Ratujmy Zatokę Sztuki", nie dotyczyły obrony lokalu w związku z jakimikolwiek zarzutami o gwałty, wykorzystywaniem dzieci. Chodziło o inną aferę. Miasto zdecydowało o wypowiedzeniu umowy na dzierżawę budynku, bo np. łamano ciszę nocną.

Zatoka Sztuki udostępniała mi salę na imprezy, więc myślałem, że nie będę miał gdzie organizować koncertów. Nie ma w Sopocie tak dużego miejsca, gdzie mógłbym tak często i za darmo organizować różnego rodzaju wydarzenia.

Właściciele poprosili mnie wtedy o wsparcie, więc z kolei ja zapytałem artystów, czy zgodzą się na coś takiego. Ode mnie byli Wiktor Zborowski, Magdalena Cielecka, Grupa VOX, Grażyna Wolszczak, Jerzy Kryszak.

Skoro jednak pokazano mnie i artystów w zupełnie innym kontekście w filmie, to bałem się, że ludzie mogą pomyśleć, że może rzeczywiście coś wiedzieliśmy o tym, co tam się działo. Tym bardziej, że wiem, jacy potrafią być ludzie.

Wcześniej spotykałem się wielokrotnie i z takimi zarzutami, że wszyscy wiedzą, że zebrane pieniądze idą na moją rehabilitację, a tylko kłamiemy, że wspieramy dzieci. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że żeby wyciągnąć mnie do jakiegokolwiek lekarza musi stać się jakiś cud. Mam swoje choroby, ale w porównaniu do tego, co widzę w szpitalach, jestem okazem zdrowia.

W dokumencie "Nic się nie stało" jest fragment, na którym widać, że Sylwester Latkowski jest przed pańskim domem i dzwoni do pana domofonem. Czyli próbowali się z panem skontaktować?

Wszystko zaczęło się wcześniej. Chyba na początku września zadzwoniła do mnie pani w imieniu "tego" pana, nie chcę już nawet wymieniać jego nazwiska, która powiedziała: "Pan werbuje celebrytów do Zatoki". Odpowiedziałem, że z tym werbowaniem to bym nie przesadzał, bo niektórzy nawet sami dzwonią, że chcą przyjeżdżać. Poza tym nie nazwałbym ich celebrytami.

Wtedy też wyjaśniła w jakim kontekście dzwoni i zapytała, czy zgodzę się wypowiedzieć przed kamerą. Stwierdziłem, że publicznie wypowiedzieć mogę się tylko na tematy fundacyjne. Wtedy ona znowu powtórzyła: "No tak, ale pan werbuje celebrytów do Zatoki Sztuki". Więc i ja powtórzyłem, że mogę mówić tylko o działalności charytatywnej. Ona zakończyła rozmowę słowami: "Dziękuję, brak odpowiedzi też jest dla mnie odpowiedzią".

Nie minął chyba tydzień i domofon. Tak, jak było widać w filmie, przedstawił się i zapytał, czy to ja. Powiedziałem: Tak, dziękuję bardzo i odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem z nim rozmawiać, bo coś mogło być wycięte, zmanipulowane. Prawie tydzień nie wychodziłem z domu.

Po filmie przeczytałem gdzieś, że w ten sposób ten pan chciał pokazać, że naprawdę bronię pedofilów, bo niczego nie tłumaczę. Czytałem też, że Zatoka Sztuki za wszystko mi płaciła, że mam willę, pendolino i helikoptery...

Biuro fundacji mam zarejestrowane pod moim adresem zamieszkania. Staram się każdą złotówkę dokładnie oglądać, dlatego nie wynajmuję żadnych pomieszczeń. Jestem w o tyle dobrej sytuacji, że PFRON przekazuje mi, osobie niepełnosprawnej, która sama organizuje sobie miejsce pracy, pewną kwotę co miesiąc. Więc z tych pieniędzy, które zbieram, to na ZUS opłaty i moją wypłatę, idzie minimalna suma. Po emisji filmu napisał pan na Facebooku: "Jak człowiek ma miękkie serce to trzeba mieć twardą... Nie warto być dobrym".

Myślałem, że jednak jest coś z człowieka w tym panu, że nie wmiesza w tę aferę ludzi, którzy działali charytatywnie. Kiedy oglądałem film, to przy końcówce stwierdziłem: Ok, jednak niczego nie ma. A tu taka wisienka na torcie na koniec... Nie padło tam pół zdania o fundacji. Napisali tylko, że próbowali skontaktować się z osobami, które bronią klubu. Teraz na wiadomej stacji jest non stop pokazywana ta scena, kiedy ten pan podchodzi do domofonu.

Nie rozumiem, w jakim celu on to wykorzystał. Gdybym coś widział, coś wiedział, to pierwszy bym krzyczał, że tam dzieje się coś złego.

Jednak docierały do pana wcześniej takie głosy, że w Zatoce Sztuki wykorzystuje się dzieci?

Były jakieś plotki, pomówienia. Gdyby każdy wierzył we wszystkie plotki, to byśmy zwariowali. Średnio raz w miesiącu robiłem tam imprezy, co prawda nie w sezonie, bo działałem od września do maja. Naprawdę niczego nie widziałem.

Jedna z pań w internecie napisała: "Ciekawe dlaczego zapraszał tylko celebrytów związanych z opozycją. Akurat przechodzili z tragarzami". To, że znani artyści publicznie kogoś popierają, to już nie moja sprawa.

Od kiedy organizował pan akcje w Zatoce Sztuki?

Od września 2012. Udostępniali mi salę za darmo, pomagali w rozprowadzaniu cegiełek, na miejscu rozstawiali krzesła itd. Współpraca naprawdę była super.

Znał pan współzałożyciela Zatoki Sztuki, Marcina T.?

Byliśmy raczej na "dzień dobry" i czasami zamieniliśmy dwa zdania "co słychać". Jednak nigdy nie ustalałem z nim żadnych szczegółów. Największy kontakt miałem z jego siostrą Natalią.

Kiedy pojawiło się coraz więcej informacji o tym, co robiono 13, 14-letnim dziewczynkom, wycofał się pan ze współpracy?

Nie. Ostatnią imprezę zorganizowałem tam w tym roku w marcu. Teraz są kompletnie nowi właściciele i też bardzo chętnie wspierają moje działania. Były takie głosy, pytania, dlaczego nadal organizuję w tym lokalu koncerty. Pojawiały się z tego powodu również problemy w przypadku niektórych instytucji. Słyszałem, że gdybym zmienił miejsce, to chętnie wrócą do współpracy, chociaż tak naprawdę tej współpracy nie było nigdy.

Powiedziałem: Proszę wskazać mi inne miejsce, gdzie raz w miesiącu będą dostawał za darmo salę, ale nie na 30 osób. Niestety nie dostałem nigdy odpowiedzi. Na imprezy przychodziło średnio 200 osób, więc teraz wychodzi, że ci wszyscy ludzie bronili pedofilów. Często brakowało cegiełek, tak jak ostatnio jesienią, kiedy przyjechali do nas Andrzej Seweryn i Magdalena Zawadzka.

Poza tym, przecież ja pomagam dzieciom, więc czy chciałbym to robić w miejscu, w którym krzywdzi się dzieci? To, co ja wiedziałem to to, że dzięki Zatoce Sztuki potrzebujący mieli pomoc. Rzeczywiście pojawiło się bardzo dużo słów wsparcia i wiele osób wzięło pana w obronę.

Tego jest ogrom. Nigdy tak jeszcze nie było. Artyści piszą o mnie na swoich Facebookach, Magda Schejbal, Mateusz Damięcki, Modest Ruciński, dostaję mnóstwo wiadomości. Oczywiście jest też jakiś hejt, ale to raczej pół procenta, a może nawet mniej, wszystkich reakcji. Naprawdę mogę stwierdzić teraz, że dobro wraca.

Pomaga pan od wielu lat?

Połowę swojego życia. Pierwszy koncert zorganizowałem, gdy miałem 13 lat. Miałem wtedy fioła na punkcie "Kiepskich" i "Miodowych lat", więc napisałem do pana Artura Barcisia maila: "Mam 13 lat, mój kolega potrzebuje nowego wózka, czy przyjedzie pan za darmo do Gdańska?". Zgodził się. Skoro Barciś się zgodził, to musiał być i Żak, napisałem do niego taką samą wiadomość, ale dodałem: "P.s. Pan Barciś się zgodził". Później śmiał się na scenie, że jak Barciś się zgodził, to on nie miał wyjścia. Przyjechał też Andrzej Grabowski.

Niestety wykorzystano mnie wtedy, bo mój kolega nie dostał z tego koncertu ani złotówki. Nie mogłem przecież wziąć pieniędzy do kieszeni, więc poprosiłem o pomoc jakieś stowarzyszenie. Kwota wyparowała. Udało się jednak załatwić 5 tys. zł na wózek w jednej z warszawskich firm.

Później znowu organizowałem duży koncert i kolejny raz mnie oszukano, więc czekałem aż będę miał 18 lat. Gdy skończyłem szkołę, czyli cztery lata temu, założyłem fundację. Później też oczywiście zdarzało się, że ktoś zarzucał mi, że płaciłem artystom 10, 20 tys. za koncert lub wizytę u dzieci w szpitalu.

Czytaj także: Latkowski wplątał go w aferę pedofilską. Kryszak: "Jego przyzwoitość jest na wygaszeniu"

Czytaj także: "Siedzieliście w tych knajpach!". Latkowski rzuca kolejne oskarżenia, dostało się Lubeckiej