Paweł Tanajno o kulisach zatrzymania: "Rozmawiałem z policjantami, są załamani, jest rozpacz"

Daria Różańska
W sobotę po proteście przedsiębiorców kandydat na prezydenta Paweł Tanajno został zatrzymany przez policję. Zarzut: naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariuszy. – Myślę, że mieli standardowy plan: mandat za zgromadzenie, ale szybko zdali sobie sprawę, że zatrzymali mnie i grupę dziennikarzy. Wiedzieli, że tym razem numer na nielegalne zgromadzenie nie przejdzie i mieli świadomość, że się ośmieszą – mówi w rozmowie z naTemat Tanajno.
Paweł Tanajno, kandydat na urząd prezydenta RP, został zatrzymany podczas sobotniego Protestu Przedsiębiorców. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Szarpał i popychał pan policjantów? Tak twierdzi Sylwester Marczak z Komendy Stołecznej Policji.

Paweł Tanajno: – Kłamca. Przytoczę bardzo znamienną wypowiedź pana rzecznika, która pokazuje nastawienie policji: "skupiamy się na tym, by dowody były wystarczające do tego, by zakończyć postępowanie po naszej myśli". Z tego wynika, że policja nie skupia się na tym, by ustalić, jaki był stan faktyczny, ale żeby – powiedzmy sobie szczerze – spreparować dowody.

Jak wobec pana wyglądało zachowanie policji podczas ostatniego strajku przedsiębiorców?

Doszło do kompletnej kompromitacji policji i całkowitego błędu w ocenie sytuacji. Rozeszliśmy się po proteście przedsiębiorców. Szedłem sam, przy ulicy Świętokrzyskiej zatrzymałem się na kawę. Kiedy wyszedłem z kawiarni, otoczyli mnie dziennikarze.


Pewnie dla mediów magnesem nie byłem sam ja, tylko to, co się za moment ze mną stanie. Na bocznych ulicach było już widać tabuny policjantów z oddziałów prewencji.

Kiedy minęliśmy Ministerstwo Finansów, okazało się, że zablokowali oni Krakowskie Przedmieście, udałem się więc w kierunku Tamki, a następnie w stronę pomnika Kopernika. Tam już w ogóle nie było ludzi, tylko ja i dziennikarze. Otoczył nas kordon kilkuset policjantów.

Próbowałem dowiedzieć się od osób, które stworzyły ten kordon, dlaczego zostałem zatrzymany. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Był taki moment, że policjanci stali jak dzieci w przedszkolu – trzymali się za ręce, a między nimi była przestrzeń. I tak jak w tańcu polonez – przeszedłem im pod rękoma. To w oświadczeniach prasowych policji nazywano "przerwaniem kordonu".

Nawet na materiale, który policja załączyła jako dowód do sądu, widać, że ja przechodzę pod ich rękami. Już tam miałem wolną trasę i przyspieszałem kroku, żeby wskoczyć na niewielki murek. I jak wykonywałem ruch rękoma, żeby wskoczyć na górę, to jakiś oficer zaszedł mi drogę i się zderzyliśmy. To zostało nazwane "brutalnym popychaniem policji" z wyjątkową pogardą i brakiem poszanowania dla prawa.

W pewnym momencie otoczony przez kordon policji, krzyknął pan do funkcjonariuszy "biegnijmy razem”?

Tak, krzyknąłem: 'no to biegniemy chłopaki'. I oni zaczęli za mną biec, jeden z nich mnie wyprzedził. I tu doszło do kontaktu cielesnego, miałem na drodze znak, więc musiałem zmienić kierunek i zaasekurowałem policjanta wbiegającego przede mnie, żeby uniknąć zderzenia. Chwilę później poklepałem go ręką i powiedziałem, że nie będę dalej biegać, bo rozumiem, że jest w pracy.

Rzecznik mówił o nielegalnym zgromadzeniu?

Następna sytuacja miała miejsce na placu przy pomniku Kopernika. Tam otoczyli mnie dziennikarze i policjanci. Stałem, nikt się do mnie nie odzywał, nikt nie wydawał żadnych poleceń. I wtedy nagle padło polecenie: rozejść się.

Widząc absurdalność tej sytuacji, zarządziłem głosowanie i zapytałem: "kto ze zgromadzonych jest zwykłym obywatelem, niepełniącym funkcji dziennikarza?". Chyba tylko ja podniosłem rękę.

Wtedy policja się zorientowała, że otoczyła same media. Myślę, że mieli standardowy plan: mandat za zgromadzenie, ale szybko zdali sobie sprawę, że zatrzymali mnie i grupę dziennikarzy. Wiedzieli, że tym razem numer na nielegalne zgromadzenie nie przejdzie i mieli świadomość, że się ośmieszą.

Czy – według pana – szukali pretekstu?

Tak, szukali. Najpierw przez 20 minut myśleli, co zrobić. Pewnie zgłosił się oficer, który powiedział, że może zeznać, iż go pchnąłem. Tylko z nim miałem kontakt fizyczny. Jak dojechałem do komisariatu w Śródmieściu, to w protokole zatrzymania wpisano mi tylko to zdarzenie z policjantem z Gdańska. A później całą noc szukali dalej i z pomocą przyszła im TVP...

Drugi zarzut został uzasadniony linkiem do materiałów z TVP. Znaleźli nagranie, na którym nie widać wyraźnie ręki, którą asekurowałem policjanta, by się z nim nie zderzyć. Ten funkcjonariusz zeznał, że poczuł silne szarpnięcie w okolicach łopatki. I to również w zarzucie nazwano "rażącym, pogardliwym brakiem poszanowania dla przepisów prawa”.

Uważa pan, że zeznania policjantów były fałszywe?

Tak, zeznania te były absolutnie fałszywe. Nawet na tych filmach widać, że tam nie było żadnego szarpnięcia. Zamierzam złożyć w tej sprawie zawiadomienie.

Kiedy pana aresztowano i gdzie przewieziono?

Stałem sobie przez kilkanaście minut na placu, nie miałem możliwości rozmowy z kimkolwiek, przez szczekaczkę wydawano rozbieżne polecenia. Po 20 minutach policjanci podeszli i powiedzieli, że jestem zatrzymany pod zarzutem naruszenia nietykalności cielesnej. I zawieźli mnie do komisariatu przy Wilczej, gdzie spędziłem pięć godzin.

A później?

Później trafiłem od Pałacu Mostowskich, gdzie w podziemiach jest areszt. Podobno siedziałem w tej samej celi, co Wałęsa. Tak mi mówili. Następnego dnia o 15:00 zawieźli mnie na rozprawę do sądu, ponieważ złożyłem zażalenie na zatrzymanie.

Sąd uznał jednak, że zatrzymanie było "legalne, zasadne i prawidłowe".

Sąd stwierdził, że nie rozpatruje nawet podejrzenia. I co do meritum – nie rozstrzyga, czy to było słuszne podejrzenie. Zgodnie z ustawą sąd jedynie bada, czy policjanci zatrzymując mnie na 48 godzin mogli w jakikolwiek sposób przypuszczać o prawdopodobieństwie naruszenie przepisów. I sąd stwierdził, że wobec zeznań policjantów, że prawdopodobieństwo było.

Wygłosił pan oświadczenie, w którym stwierdził, że "Polska stała się państwem dyktatury". Mówił pan, że "przestępcy zmuszają teraz policjantów do hańbienia munduru". Dodał pan, że "nie spotkał policjanta, który potępiłby pana zachowanie. Raczej wszyscy potępiali ministra Kamińskiego". Mocne i odważne stwierdzenie.

Ale właśnie tak było. Nie mogę mówić o szczegółach, żeby nie zaszkodzić tym funkcjonariuszom. Ale spotkałem się z tak dużą liczbą policjantów, że na pewno trudno byłoby ich namierzyć. Ci policjanci są załamani, że to idzie w tym kierunku.

Funkcjonariusze mają dość. Wcześniej rozmawiałem też z oficerami – oni opowiadają, że jest rozpacz. Starsi stażem i stopniem policjanci wymigują się z demonstracji, przeważnie biorą więc na nie młodych, niedoświadczonych, którym zależy.

Roman Giertych w mediach społecznościowych napisał: "Nie popieram oczywiście w wyborach pana Tanajno, ale jest kandydatem tak jak Duda i zatrzymywanie go za organizowanie spotkania z wyborcami w tym samym dniu w którym PAD spotyka się z tłumem jest samoistną podstawą do unieważnienia wyborów. To tłum Dudy jest lepszy od Tanajny?". Co pan na to?

Cieszę się, że Roman Giertych tak optymistycznie podchodzi do oceny stanu faktycznego. Miło mi jest, że zwraca się na to uwagę, bo jest to ewidentna niesprawiedliwość. Ale daleki jestem od stwierdzenia, że ma to jakikolwiek skutek. Nie podzielam optymizmu wielu dziennikarzy czy polityków opozycji, którzy z namiętnością grają o termin wyborów. Bardzo się martwię, że tych wyborów nie będzie w ogóle.

I że prezydent Duda pozostanie na stanowisku 7 lat?


No właśnie nie, że w ogóle nie będzie wyborów.

Czarny scenariusz.

Z lekcji historii wiem, że nic nie jest dane raz na zawsze. O tym, czy wybory się odbędą nie decyduje Senat, Sejm, tylko poparcie dla Andrzeja Dudy. A jeśli będzie ono spadać, to nie wiem, czy wybory się odbędą. Nie muszą robić stanu wojennego, nie muszą wyciągać czołgów, uzbrajać policji, przecież mają koronawirusa.

W niedzielę 10 maja napisał mi pan, że "policja roznosi wszystkim demonstrantom decyzje sanepidu, aby uwięzić ich w domach na 14 dni i powstrzymać kolejne demonstracje". Dobrym pomysłem jest protestowanie w czasie pandemii? I to bez wymaganych maseczek?

To, co pani pisałem 10 maja, to pryszcz. Okazało się, że nawet PKP dostało instrukcje, żeby wyłapywać na przedsiębiorców jadących na demonstrację do Warszawy. Była gigantyczna inwigilacja przed drugim protestem przedsiębiorców. Oni nie roznosili postanowień sanepidu, tylko do wszystkich spisanych z poprzednich demonstracji wysyłali dzielnicowych, dzwonili, rozmawiali. Taka miękka presja. Sondowanie, pytania plus wojna w intrenecie, w telewizji Kamiński zrobił salwę o nielegalnych demonstracjach i surowych karach. Wszystko po to, by
zmniejszyć frekwencje i powstrzymać ludzi przed demonstracją.

A co z odpowiedzialnością za demonstrację w czasie pandemii?

Jeśli nie będziemy demonstrować, to nie tylko się nie odbędą wybory, ale i zrobią co chcą, używając argumentu na koronawirusa. Benjamin Franklin powiedział, że ludzie, którzy dla bezpieczeństwa są gotowi poświęcić wolność, w ostatecznym rozrachunku tracą i wolność, i bezpieczeństwo. Tak samo jest teraz.

Jak pani mnie pyta o maseczki, to odpowiadam krótko: nie ufam temu rządowi, nie wiem, jaki jest stan pandemii w Polsce. Nie jesteśmy w stanie pandemii biologicznej a statystycznej. Tu ewidentnie chodzi o statystyki. Jak trzeba uwolnić gospodarkę – to liczba zachorowań spada, jak będą wybory, a w sondażach będzie leciało Dudzie, to pod koniec czerwca nastąpi eksplozja epidemii. I powiedzą, że dla naszego dobra absolutnie nie możemy iść głosować.

Na czym skończyły się rozmowy przedsiębiorców z minister Jadwigą Emilewicz?

To rozmowa z murem.

To znaczy?

Piękne słówka, nawet mnie ujęła pani Emilewicz, choć nie mam cienia zaufania do żadnej politycznej bandy.

To Emilewicz się zwróciła do przedsiębiorców?

Tak, zwróciła się do nas za pośrednictwem mediów. Udała, że nie wiedziała o strajku i chciała rozmawiać. Napisaliśmy do niej. Zadzwonił jej asystent i się umówiliśmy. Z tych naszych postulatów nic się nie zmieniło. Oni mają program przepompowania 75 mld zł, które – według naszych szacunków – stanowią około 6-7 proc. kwoty strat, jakie wywołali. Zapytałem panią Emilewicz o to, czy rząd poczuwa się do odpowiedzialności za kwarantannę.

I?

Powiedziała, że absolutnie nie. Dodała, że od początku jest to projekt, za który mają zapłacić przedsiębiorcy, pracownicy i rząd. Mówię więc: pani wicepremier, ale rząd nie ma swoich pieniędzy, jaka jest więc w tym rola rządu? Mówiąc w skrócie: rolą rządu jest tylko rolowanie długu.

Przedsiębiorcy dalej będą protestować na ulicach?

Nie wiem.

A kto ma wiedzieć jak nie ich lider?

Tak jestem nazywany, ale to nigdy nie była moja inicjatywa. Ludzie buntowali się i domagali, by coś robić.

Myślę, że na razie jest duży strach: ludzie boją się wirusa. A ta część, która nie boi się wirusa, boi się z kolei kar, opresji politycznej. Pewno też moje aresztowanie wzmogło ten strach.

Politycznie mnie wypromowali, ale mnie to nie interesuje, bo dużo ludzi się tego przestraszyło. Mam wrażenie, że w tym momencie jest stan zawieszenia. Przeszliśmy od mentalnego nastawienia, jak do powstania styczniowego, listopadowego do wielkopolskiego, czyli róbmy prace organiczne, wzmocnijmy się. Bunt rośnie, ale chwilę zaczekajmy i zróbmy coś jeszcze raz.

Te środowiska się budują, ludzie czują od siebie wsparcie. I to mi daje największą radość. Największa aktywność jest chyba na Śląsku. Oni chcą działać oficjalnie, stworzyć partię.

W Radiu Zet mówił pan dziś rano, że mali i średni przedsiębiorcy nie mają teraz możliwości zrzeszania się. Ale i dodał pan: "Nie wykluczam, że sposobem na to jest własna partia". Chwilę później zaznaczył pan, że "nigdy nie powstanie jego ugrupowanie". To jak z tym będzie?

Jak słyszę słowo "moja partia", to chce mi się wymiotować. Jak ktoś mnie pyta, czy założę swoją partię, to odpowiadam, że nigdy tego nie zrobię. Mnie nie interesują stołki, ani polityczne koryto. Partia jest dobrem wspólnym ludzi, których łączy jakaś idea, jest demokratyczna.

Ale gdyby miał pan zostać liderem jakiejś partii, reprezentować grupę przedsiębiorców?

Lider to co innego niż właściciel. Nie muszę być nawet w zarządzie partii, wystarczy, że będę liderem. Mam zupełnie inne myślenie o polityce, niż to które znamy.

Kogo poprą przedsiębiorcy w drugiej turze wyborów prezydenckich?

Zależy, kto będzie w drugiej turze.

Na dziś: prezydent Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski.

Duda – wiadomo, że będzie w drugiej turze. Jeśli będę jego przeciwnikiem, to oczywiście siebie poprę.

A jeśli nie?

Moje poparcie dla kandydata byłoby motywowane tym, by reżim PiS-owski upadł. Na pewno nie poprę Krzysztofa Bosaka, bo wszystko jedno, czy będzie rządził Bosak, czy Duda. To nie ulega wątpliwości. Nie potrafiłbym nikomu rekomendować głosowania na Rafała Trzaskowskiego, bo dla mnie PiS równa się PO. Mając w pamięci 30 lat PSL-u w Polsce nie umiem polecić głosowania na Kosiniaka, chociaż wziął na sztandary program ustanowienia suwerenności obywateli, o jaki sam od dawna walczę.

To co: Szymon Hołownia?

On spełnia warunki godne poparcia, ale też chciałbym usłyszeć, jakie ma podejście do tematu przedsiębiorczości. Nie wiem, czy Szymon Hołownia jest odważny na tyle, żeby powiedzieć, że jest liberałem.

Chciałbym to usłyszeć, bo dotychczas w jego kampanii widzę łzy i dużo zagrań PR-owych. Chciałbym jednak usłyszeć z jego ust prawdę, a nie odegraną sztukę PR-ową. Na pewno najbliżej jest mi do niego, a to dlatego, że spełnia warunek odpartyjnienia Polski. To byłby prezydent bezpartyjny.