Wyśmiano oczka wodne Dudy, a hydrolog mówi, dlaczego to dobry pomysł. "Diabeł tkwi w szczegółach"
– Generalnie wszystkie pomysły na małą retencję mają sens. Każde działanie, które kolokwialnie mówiąc: pomaga wprowadzić wodę z atmosfery do wód podziemnych, jest korzystne. To dobry pomysł, ale diabeł tkwi w szczegółach. Nie jest tak, że kupimy sobie plastikową wannę w markecie budowlanym, nalejemy do niej wody i uznamy, że mamy oczko – zauważa profesor Artur Magnuszewski z Zakładu Hydrologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Internauci i politycy opozycji natychmiast zaczęli dworować z pomysłu prezydenta. "Oczka wodne przy każdym domu to dowód jak infantylnie prezydent Duda myśli o najpoważniejszych wyzwaniach" – stwierdził na Twitterze Bartłomiej Sienkiewicz.
Profesor Artur Magnuszewski: – W Polsce warunki klimatyczne i hydrologiczne są zróżnicowane. W górach bilans wodny jest korzystny i nie bez powodu właśnie tam buduje się zbiorniki retencyjne. Później mamy cały pas Polski środkowej – nizinnej, gdzie bilans klimatyczny (różnica suma opadu atmosferycznego minus suma parowania) jest bardzo niekorzystny, zwłaszcza w okresie letnim. Wówczas sumy parowania są większe niż opad.
Nie ma możliwości, żeby zrobić przerzut wody ze zbiorników w górach np. na Kujawy czy do Wielkopolski. W związku z tym od dawna mówi się, że w Polsce potrzebna jest tzw. mała retencja.
Proszę więc wyjaśnić, na czym polega mała retencja?
Mała retencja polega na tym, żeby dużą ilość wody zatrzymać przed odpływem do rzek, a w końcu do morza. Ważne, by maksymalnie dużą jej część wprowadzić do gruntu, żeby ona wsiąknęła.
W naszych warunkach podstawowym elementem bilansu wodnego, który ratuje nam skórę – zwłaszcza w czasie suszy – są zasoby wód podziemnych. Dlatego też wszystko, co zrobimy, żeby zasilać wody podziemne, poprawiać wsiąkanie wody w grunt, jest korzystne.
Czyli krótko mówiąc: oczka wodne to dobry pomysł?
Generalnie wszystkie pomysły na małą retencję mają sens. Każde działanie, które kolokwialnie mówiąc: pomaga wprowadzić wodę z atmosfery do wód podziemnych, jest korzystne. To dobry pomysł, ale diabeł tkwi w szczegółach.
To znaczy?
W tym wszystkim jest jeszcze jedna ważna sprawa – trzeba zadać sobie pytanie, jaka powinna być konstrukcja takiego oczka wodnego. Nie jest tak, że kupimy sobie plastikową wannę w markecie budowlanym, nalejemy do niej wody i uznamy, że mamy oczko, do którego jeszcze prawdopodobnie co jakiś czas będziemy musieli dolewać wody.
Jak powinien wyglądać taki zbiornik, żeby spełniał swoje funkcje?
Dobrze byłoby, gdyby powstał katalog dobrych praktyk i wskazówek, jak stworzyć np. takie oczko wodne.
Jeżeli miałoby ono spełniać funkcję retencji, to musi być ulokowane w odpowiednim położeniu topograficznym. Powinny być konkretne wytyczne, np. jeśli masz takie ukształtowanie terenu i takie właściwości gruntu, to możesz spróbować zbudować sztuczne mokradło. Miałoby ono również funkcję oczyszczania wody, poprawiłoby walory środowiska w postaci stworzenia refugium dla gatunków, które są zależne od wody.
Jeżeli chcemy, by to był obiekt semi-naturalny, powinniśmy pomyśleć, czym będzie on zasilany. Jeżeli latem mamy ujemny bilans klimatyczny, to woda będzie nam uciekała z tego oczka, bo – oprócz opadów – nie będzie dodatkowego źródła zasilania.
Ważne, by pokazać, że takie oczko jest dobre, ponieważ nie dość, że zbiera wodę, to jeszcze poprawia zdolność do zasilania wód podziemnych (alimentację wód podziemnych). Jeszcze lepiej będzie, jeżeli posadzimy w takim zbiorniku rośliny, które potrafią wbudować w swoją biomasę fosfor, znajdą się tam też bakterie, które mogą w procesie denitryfikacji uwolnić do atmosfery azot.
Od dawna mówi się o rozbudowie stawów, mokradeł, zagłębień, które są podtopione. Dawniej trzeba było to natychmiast zmeliorować, założyć dreny i wpuścić tam rolnictwo. Natomiast dziś wiemy o tym, że taki zbiornik istotny jest przede wszystkim jako element retencji. Te mokradła poprawiają także bioróżnorodność. One są takim schronieniem dla różnych organizmów. Okazuje się, że jest też bardzo korzystny efekt, który prowadzi do samooczyszczenia się wody.
W Polsce mamy problem np. z bardzo dużym zanieczyszczeniem wód powierzchniowych azotanami. Jest to związane z tym, że Polska jest jednak krajem o intensywnym rolnictwie. Ten azot kumuluje się również w wodach podziemnych, a następnie trafia do wód powierzchniowych.
Okazuje się więc, że w tych wszystkich podmokłościach działa mechanizm, który nazywa się denitryfikacją. Są to naturalne procesy biologiczne z udziałem bakterii, które mogą zmniejszyć stężenie azotanów w wodzie poprzez uwolnienie azotu z powrotem do atmosfery.
Co jeśli zaaranżuję sobie przed domem takie oczko, a opadów będzie za dużo?
Nie może być tak, że każdy weźmie łopatę i zrobi sobie oczko wodne z uszczelnionym dnem. Musimy też przewidzieć dodatkową retencję – jakiś fragment trawnika, który poświęcimy i będzie on przez parę godzin zalany wodą.
Prezydent wskazuje że w Polsce retencjonowane jest zaledwie 6,5 proc. deszczówki.
To trzeba skorygować. Te wspomniane 6,5 proc. dotyczy retencji odpływu, czyli wygląda to w ten sposób, że z terenu Polski do Bałtyku odpływa około 58 km3. To jest woda odpływająca do Bałtyku odprowadzana przez Odrę, Wisłę i z rzeki Przymorza.
Z tego jesteśmy w stanie zatrzymać – zretencjonować – we wszystkich zbiornikach między 5 a 6 proc. To właśnie nasz wskaźnik retencji.
Andrzej Duda powtarza, że chciałby, żeby w przeciągu 10 lat ten wskaźnik w Polsce wzrósł do 15 proc. I za wzór stawia Hiszpanię, gdzie retencjonuje się 45 proc. wody.
Ale Hiszpania ma zupełnie inne warunki przyrodnicze. Mamy taki wskaźnik jak WEI. Liczy się go w ten sposób: odpływ rzeczny, który mamy w danym kraju odnosi się do poboru bezzwrotnego wody. Jeśli popatrzymy na Hiszpanię, a zwłaszcza jej południową część, ten wskaźnik jest najwyższy w Europie. Tam jest konieczność nawadniania pól, całe rolnictwo, zaopatrzenie ludzi w wodę idzie ze zbiorników.
U nas nie ma aż tak dużego poboru, a WEI szacowane jest na jakieś 20 proc., w to również wlicza się energetykę cieplną. Faktyczna ilość bezzwrotnego poboru wody jest w Polsce jest mniejsza. Trudno jest to porównywać.
A czy realne jest, by w ciągu 10 lat – jak szacuje prezydent – retencjonować w Polsce 15 proc. wody?
Chciałbym, żeby tak było, ale 15 proc. retencji to bardzo trudne wyzwanie, ambitny plan. Obawiam się, że technicznie jest to trudne do wykonania.
100 mln zł na łagodzenie skutków suszy w Polsce to dużo?
Trudno jest mi to ocenić.
A 5 tys. zł na oczko wodne?
Myślę, że jest to dobra zachęta. Dziś trzeba też trochę szerzej na to spojrzeć, zachowując pewne proporcje, można odwołać się do historii. Po Wielkim Kryzysie w Stanach Zjednoczonych w latach 30. władze federalne uruchomiły projekty związane z gospodarką wodną.
Było to finansowane z federalnych pieniędzy. Traktowano je jako koło zamachowe, które sprawi, że ludzie będą mieli pracę, firmy zajęcie, a jednocześnie poprawi się gospodarka wodna na rzece Tennessee. To były lata 30., dziś pewnie mielibyśmy dyskusję na temat tego, czy można tak rzekę przekształcić.
Wszyscy powtarzają, że Polska ma bardzo małe zasoby wód, porównuje się nas do Egiptu.
O tym też warto powiedzieć. Szacując to używa się wskaźnika dostępności do zasobów wody, który został wymyślony w latach 90. Liczone jest to w ten sposób: odpływ rzeczny – 58 km3, dzielmy to przez liczbę mieszkańców Polski. I tak wychodzi nam około 1 600 m2 wody w ciągu roku na jednego mieszkańca.
Jeśli zrobimy takie obliczenia dla wszystkich europejskich krajów, to rzeczywiście wychodzi, że tej wody w Polsce jest mało.
Ale ten wskaźnik nie jest do końca poprawny. Studentom zawsze podaję przykład Węgier. Gdy popatrzy się na ten kraj – jeśli idzie o wodę – to mają tam eldorado. Nieduże państwo, położone nad wielką transgraniczną rzeką. Jeśli podzielić odpływ Dunaju – który jest wielokrotnie większy niż odpływ Wisły – przez 9 mln mieszkańców, to ten wskaźnik wychodzi rewelacyjnie.
Ale w przypadku rzek transgranicznych jest to nieprawnie liczone. Gdybyśmy chcieli rzeczywiście posługiwać się takim wskaźnikiem, to powinniśmy na wejściu zobaczyć, ile wynosi przepływ Dunaju, jeśli wzrasta na terenie kraju, to jest zasób, który możemy dzielić przez liczbę mieszkańców. To ilość wody, która powstała na terytorium danego państwa.
W Polsce mamy zgodność podziału hydrograficznego z granicami państwa. Nasze zlewnie, dorzecza Wisły czy Odry w 90 proc. leżą na terenie Polski, więc możemy liczyć w taki sposób.
Co może robić Polak – oprócz oczek wodnych – żeby oszczędzać wodę?
Jeśli o to idzie, to też nie wypadamy najgorzej. Np. w opracowaniach GUS można znaleźć informację, jakie jest zużycie wody w ciągu doby przez jednego mieszkańca miasta. Minimum cywilizacyjnym jest 100 litrów na osobę na dzień. My niewiele więcej zużywamy, głównie za sprawą ceny wody.
Ale już nie oszczędzamy wodny, za którą nie musimy płacić, np. na działce.
Trzeba pamiętać o tym, że sięgamy do wód podziemnych, a te nie są nieskończone. Tak więc apele, aby zwłaszcza w czasie upałów oszczędzać wodę, mają sens.
Żeby historia ze Skierniewic nie powtórzyła się drugi raz?
Tak, choć jak się zajrzy do statystyk, to widać, że wiele ośrodków miejskich korzysta z wód podziemnych jako źródła zaopatrzenia dla ludności.
Wody podziemne mają też lepszą jakość, więc i proces uzdatniania jest prostszy, tylko tyle że wszystkie studnie głębinowe mają ograniczoną wydajność. Każda studnia głębinowa ma maksymalny wydatek i nie pociągniemy więcej wody niż wynosi ustalony dla danej warstwy wodonośnej i warunków hydrologicznych maksymalny wydatek pompy.
Wodociągi mają często zdublowane ujęcia, ale każde z nich ma też ograniczoną wydajność. Nie jest tak, że jak potrzeba nam dużo wody latem, to sobie jej więcej pociągniemy z tych studni.