Ileż to już ja słyszałem takich historii... Jedna osoba pozostająca w związku marzy o przesiadce na motocykl, ale jej partner się nie zgadza, bo "to niebezpieczne". Po iluś miesiącach czy latach podchodów wreszcie pada sakramentalne "dobra, kup sobie, ale skuter". Osoby mniej rozeznane w temacie jednośladów zwykle są przekonane, że skutery to takie miejskie pojazdy, na których jeździ się wolniej i bezpieczniej niż na motocyklach. I zwykle mają rację, ale są odstępstwa od tej reguły. Jednym z nich jest Yamaha T-Max.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Historia T-Maxów sięga początków XXI wieku. Początkowo te maxi-skutery miały schowany pod plastikami silnik o pojemności 500 ccm i mocy około 40 koni. To wystarczało do sprawnego przemieszczania się po mieście, ale także za miastem. Wyprostowana sylwetka za kierownicą, szerokie owiewki, wielka szyba i spory kufer pod kanapą wręcz zachęcały do tego, że wsiąść na skuter i pojechać gdzieś w siną dal. Niektórym szczególnie podobała się cecha odróżniająca większość skuterów od większości motocykli, czyli automatyczna skrzynia biegów, dzięki czemu kierowca podczas jazdy nie musi sobie zawracać głowy zmianą biegów.
Z czasem T-max urósł. O ile w 2000 roku T-Max z pełnym zbiornikiem paliwa ważył około 210 kg, to w najnowszej wersji, którą miałem przyjemność testować, maszyna zalana pod korek waży 10 kg więcej. Ale spokojnie, inżynierowie Yamahy znaleźli na to sposób. Silnik ma teraz pojemność 560 ccm i moc około 47 koni. Jak to jeździ? Jak wściekłe!
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
W trybie S (jak Sport) wystarczy przekręcić manetkę gazu, by skuter po prostu katapultował się do przodu. Gdyby nie potężne przetłoczenia na kanapie, kierowcy mogliby odczuwać spory dyskomfort, przesuwani siłą przyśpieszania do tyłu. Ale T-Max na to nie pozwala. Oparcie dla lędźwi kierowcy jest doskonale wyprofilowane i na tyle wysokie, że siedzi się na kanapie niczym w turniejowym siodle rycerskim z wysokim tylnym łękiem. Dopóki ktoś nas nie nadzieje na kopię, to nie ma ryzyka zsunięcia się na ziemię.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jednocześnie warto podkreślić, że Yamaha przygotowała skuter także do jazdy w trudniejszych warunkach atmosferycznych. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach i nie chce z jakiegoś powodu wykorzystać pełnej mocy silnika, to zawsze może przełączyć się na tryb T (jak Tourist). Wówczas skuter staje się bardziej potulny i praktycznie nie ma szans, żeby nam się podczas startu czy ostrego zakrętu uślizgiwało tylne koło podczas przyśpieszania. Podobno wtedy T-Max także mniej pali, ale przyznam, że nie testowałem tej opcji na tyle dokładnie. Tryb sportowy na suchej nawierzchni dawał tyle frajdy, że przestało mi zależeć na niskich kosztach paliwa.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Pochwalić też należy hamulce. Z przodu mamy podwójne tarcze o średnicy patelni na jajecznicę dla plutonu wojska, z tyłu tarcza jest jedna i mniejsza, ale też sobie nieźle radzi. Całość oczywiście wyposażona jest w system ABS, więc można ściskać klamki hamulców ile wlezie z całych sił, a ryzyko wpadnięcia w poślizg jest w zasadzie zerowe. Trochę podczas naprawdę ostrego hamowania nurkuje przód, a wraz z nim rączki kierownicy (o nich za chwilę wspomnę), ale proszę uwierzyć – nie dzieje się nic, co by powinno budzić jakiś lęk. Tak ma być, a Yamaha zatrzymuje się bardzo szybko.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Co do kierownicy, to przyznam, że po przejechaniu pierwszych paru kilometrów od chwili, gdy dostałem skuter testowy, pomyślałem, że chyba coś jest zepsute. Przy każdym mocniejszym hamowaniu kolumna kierownicy się... bujała. Dopiero później dowiedziałem się, że tam ma być. W środku są mechanizmy, których działanie w połączeniu z pracą zawieszenia przedniego ma sprawić, że nawet najmniejsze drgania podczas jazdy po nierównej nawierzchni nie będą przenoszone na ręce kierowcy. Pomysłowe, ale jak na ten cud techniki wsiadł ignorant przyzwyczajony do sztywnych kierownic w motocyklach, to się trochę zdziwił...
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jeśli chodzi o wygodę kierowcy, to zadbano też o to, żeby nie dostał... kataru. No dobrze, żarty na bok – w T-max na kierownicy z lewej strony mamy dwa przyciski. Jeden to przycisk wyboru funkcji, drugim możemy sterować wybraną funkcją. A jedną z nich jest elektrycznie sterowana szyba. Dzięki temu jadąc po mieście można szybę położyć, dzięki czemu więcej powietrza będzie w nas uderzać podczas jazdy z małą prędkością w gorące dni. Gdy chcemy jechać szybciej, a nie bawi nas wiatr prosto w twarz ani krople deszczu, to wystarczy szybę podnieść i robi się przyjemnie. Nie potrzeba do tego żadnych narzędzi, a cała operacja zajmuje ledwie kilka sekund.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jazda maxi-skuterem po mieście jest fajna. T-Max jest na tyle wąski, że można lawirując między samochodami zajmować podczas czerwonego światła pole position. Gdy już się zapali zielone światło, wystarczy "odkręcić", żeby poczuć moc i uciec wszystkim kierowcom samochodów. Nieraz tak było, że ja odjechałem już przynajmniej 100 metrów od świateł, a samochody dopiero ruszały z miejsca. Ale T-max świetnie sprawdza się też na trasie.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Na autostradzie wstydu nie przyniesie, choć komfortowo będzie się jechało z prędkością do 140-150 km/h. Później napęd robi się jakiś taki gumowy i już nie chce wyraźnie przyśpieszać, a jednocześnie pęd powietrza próbuje nam urwać głowę (nawet przy podniesionej szybie). Na drogach krajowych rewelacyjnie się jeździ z przepisową prędkością, a gdy przyjdzie konieczność wyprzedzenia kogoś przed nami, T-Max ma pod kanapą dość kucyków, żeby zrobić to bez zbędnego ociągania się.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Kiedy jedziemy ze stałą prędkością, żeby się nie męczyć, wystarczy włączyć tempomat. Urządzenie, kiedyś spotykane wyłącznie w "wypasionych" samochodach, coraz powszechniej stosowane jest w jednośladach. Działa podobnie, guzikami ustawia się żądaną prędkość i skuter będzie ją utrzymywał. Żeby wyłączyć tempomat wystarczy przyhamować.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Yamaha na tempomacie bynajmniej nie zakończyła listy ułatwień dla kierowcy. Na pokładzie mamy bowiem jeszcze podgrzewane manetki i kanapę. Dzięki temu podróż w chłodniejsze dni wcale nie będzie wielkim wyzwaniem. Manetki są grzane w szerokim zakresie, a na najwyższym poziomie po dłuższej chwili sprawiają, że dłoń w letniej rękawiczce przy około 15 stopniach Celsjusza zaczynała mi się pocić.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Pod kanapą mieści się sporych rozmiarów schowek, w którym bez problemu schowamy dwa kaski typu jet lub jeden integralny. Miejsca jest dość, żeby zapakować prowiant, coś do przebrania, i już można pojechać w Polskę. Jak komuś mało, to można dokupić akcesoryjny wysięgnik pod płytę montażową centralnego kufra.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Jeśli chodzi o oświetlenie, to Yamaha trzyma się wyznaczonych standardów i w skuterze mamy oświetlenie LED. Lampa daje mocny strumień światła, choć trochę wąski, jadąc po nocy przez las nie bardzo wiedziałem, co się dzieje na poboczu. Jeśli czasem trzeba się za siebie obejrzeć, to T-Max ma nieźle rozmieszczone lusterka. Choć nie są one przesadnie duże, to dzięki długim ramionom da się je ustawić tak, że widać coś więcej niż tylko ramiona kierowcy. Z kolei podczas jazdy w korku można je jednym ruchem złożyć, przesuwając dźwignię w przód, co bardzo ułatwi nam przeciskanie się między samochodami.
Fot. Paweł Kalisz / naTemat
Skuter może się podobać. Wersja Tech MAX, jaka została dostarczona do redakcji, była w malowaniu Tech Camo. To dziwny kolor, czasem w słońcu wydaje się być szary, innym razem zielony. Ale całość z czarnymi dodatkami i złotymi felgami kół prezentuje się świetnie. Skuter przyciąga wzrok i naprawdę robi wrażenie, choć jednocześnie nie przeraża swoją wielkością. Prowadzi się go lekko, jest tylko nieznacznie większy od X-max 125 czy 300, łatwo można komuś wmówić, że to "taka zabawka do jazdy po mieście". I tylko lepiej nie mówcie partnerowi, co tak naprawę ta Yamaha T-Max potrafi.