Szczyt pandemii może przypaść na tydzień wyborczy. Prof. Matyja: "Fakty przeczą optymizmowi rządu"

Daria Różańska
– Patrząc na statystyki i czas, jaki mija od zakażenia do zdiagnozowania pacjenta, to od dziś licząc – szczyt pandemii może wypaść na tydzień wyborczy. Pamiętajmy, że codziennie może dojść do grupowego wybuchu pandemii. To spotkanie z wyborcami może być ogniskiem, wystarczy, że jedna osoba będzie zakażona – mówi nam profesor Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Profesor Andrzej Matyja. Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
Czy w najbliższych tygodniach w Polsce czeka nas włoski albo hiszpański scenariusz rozwoju pandemii?

Profesor Andrzej Matyja: – Trudno wyrazić jednoznaczny pogląd na temat tego, co nas czeka. Natomiast liczba nowych zachorowań, które nastąpiły w ostatnim okresie, nie napawa optymizmem. A wręcz odwrotnie, gdyż przez wiele dni krzywa wzrostu była stabilna. Nagle okazało się, że coś jest nie tak.

No właśnie: co jest nie tak?

I również w tym przypadku trudno wskazać, co się stało. Ale od razu się nasuwa, że być może tak duża liczba zakażeń koronawirusem w ostatnich dniach jest efektem poluzowania restrykcji.


Mowa np. o zniesieniu obowiązku noszenia maseczek?

Tak, sądzę, że również miało na to wpływ zniesienie obowiązku noszenia maseczek. Ale myślę, że ludzie poczuli się znacznie swobodniej i zapomnieli o zagrożeniach oraz o tym, że należy zachować – zwłaszcza w pomieszczeniach – szczególną ostrożność.

Widzieliśmy, co się stało w różnych miejscach pracy, gdzie doszło do wybuchu ognisk zakażeń. Należałoby dokonać analizy, czy tam nie trzeba powrócić do ostrzejszych restrykcji. Nie mówię o całym kraju, tylko o miejscach, gdzie w jednym czasie spotyka się wiele osób. Nie jesteśmy w stanie opanować pandemii, kiedy będą tak wysokie wzrosty zachorowań w ciągu jednego dnia.

Polakom trudno jest zrozumieć decyzje rządu dotyczące luzowania obostrzeń. W sieci piszą np.: 300 zakażeń dziennie – zamykamy centra handlowe, zakazujemy zgromadzeń i swobodnego poruszania się, 400 zakażeń – cofamy zakazy i pozwalamy na poruszanie się bez maseczek".

Ja też tego nie rozumiem. To nie powinny być tak arbitralne decyzje. Rozumiem, że zdrowie to także gospodarka. W konsekwencji braku jej odmrażania, zastoju czy wręcz bankructwa niektórych zakładów będziemy mieć do czynienia ze zdecydowanie mniejszą sumą pieniędzy w systemie zdrowia w Polsce. A to może pociągnąć jeszcze gorsze konsekwencje i być bardziej kosztowne, nie tylko wobec pacjentów z koronawirusem. Musimy też pamiętać o pozostałych, którzy cierpią z powodu innych chorób.

W sobotę 6 czerwca, kiedy mieliśmy największą liczbę zakażeń od początku pandemii, działalność wznowiły kina czy teatry. Możemy też organizować wesela do 150 osób. Jak pan profesor patrzy na te kroki rządu?

Dla mnie to zbyt wczesne luzowanie restrykcji. Wprawdzie pan premier zapewne ma informacje od Ministerstwa Zdrowia, że pandemia w naszym kraju jest opanowana, ale patrząc na dane, mam wątpliwości, czy tak jest. Wczoraj (8 czerwca) mieliśmy 599 przypadków. Nie sądzę, żebyśmy mogli mówić o tym, że mamy pandemię pod kontrolą.

Myślę, że konieczne jest, aby powtórnie przeanalizować sytuację, zwłaszcza, że trwa kampania wyborcza.

I odbywają się spotkania z wyborcami – czasem gromadzą się na nich tłumy.

Rozumiem, że te wybory już dawno powinny były się odbyć. I mam nadzieję, że już po wyborach uspokoi się sytuacja polityczna, która nie sprzyja walce z pandemią. Mam tu na myśli i jedną, i drugą stronę.

Wzajemne oskarżenia powodują chaos, podejmowane są niepotrzebne i złe decyzje. To nie służy nikomu, stąd też konieczna jest rozmowa o tym, że nadal istnieje poważne niebezpieczeństwo. Należy też rozważyć, czy w pewnych miejscach nie powrócić do restrykcji. Ale to już pytanie do Głównego Inspektora Sanitarnego.

Wrócę do obowiązku zasłaniania ust i nosa w przestrzeni publicznej. Teraz teoretycznie w sklepie powinniśmy mieć na sobie maseczkę, ale nie widać, by Polacy je nakładali. Mam wrażenie, że wielu z nas sądzi, że my tę pandemię mamy już za sobą. A tymczasem wychodzi na to, że najgorsze wciąż przed nami?

To prawda. Obserwuję niezrozumiałe dla mnie podejście do ryzyka zachorowania. To nie decyzja ministra, sanepidu, czy jednego człowieka opanuje pandemię. To musi być odpowiedzialność zbiorowa. Należy apelować do rozsądku i odpowiedzialności Polaków. Na początku pandemii byliśmy bardzo zdyscyplinowani, stosowaliśmy się do zaleceń.

Przez to przesunęliśmy w czasie szczyt tej pandemii?

Tak, prawdopodobnie przesunęliśmy w czasie szczyt tej pandemii, ale i byliśmy krajem, gdzie ta krzywa gwałtownie nie wzrosła. I oby to się nie stało teraz. Jako naród polski mamy olbrzymie doświadczenie różnych katastrof, w tym wojennych. I wiemy, jak potrafimy się mobilizować i walczyć z wrogiem. A pandemia i koronawirus to jest nasz obecny wróg. I na walce z tym wrogiem powinniśmy się skupić, a nie uprawiać – czasami niepotrzebną – politykę.

Z każdej konferencji premiera i ministra Szumowskiego płynie prosty przekaz: Polska poradziła sobie lepiej z pandemią koronawirusa niż bardziej zamożne kraje Europy. Jak pan profesor reaguje na takie stwierdzenia?

Myślę, że jeszcze bardzo mało wiemy o koronawirusie. Jest to nietypowy przebieg pandemii. W związku z tym takie optymistyczne wypowiedzi – zapewne służą opanowaniu paniki – ale one muszą być potwierdzone faktami. A fakty przeczą optymizmowi rządu.

Prognozuje się, że szczyt pandemii koronawirusa w Polsce może mieć miejsce 28 czerwca, czyli w dniu wyborów prezydenckich.

Myślę, że nikt dokładnie nie może sprecyzować, czy szczyt pandemii będziemy mieć przed pierwszą turą wyborów, czy ewentualnie podczas drugiej tury, o ile taka będzie.

Możliwość większych zgromadzeń, wiece przedwyborcze mogą doprowadzić do zdecydowanego zwiększenia liczby zachorowań. A kiedy to nastąpi? Patrząc na statystyki i czas, jaki mija od zakażenia do zdiagnozowania pacjenta, to od dziś licząc – szczyt pandemii może wypaść na tydzień wyborczy.

Pamiętajmy, że codziennie może dojść do grupowego wybuchu pandemii. To spotkanie z wyborcami może być ogniskiem, wystarczy, że jedna osoba będzie zakażona. To stało się w niektórych kościołach, kopalniach, szpitalach. Nie będzie teraz pojedynczych zachorowań, ale będą wybuchać ogniska. Wystarczy, że jedna osoba się zakazi i ten łańcuch pójdzie dalej.

O czym powinniśmy pamiętać, by i u nas nie powtórzył się scenariusz włoski ?

To i mój, i pani obowiązek, nas wszystkich, by apelować o rozsądek. Ponieważ bezpieczeństwo pojedynczego obywatela zależy od bezpieczeństwa każdego z nas. I odwrotnie. Musimy stosować się do wszystkich zaleceń, które zapobiegają w rozprzestrzenianiu się wirusa.

Czyli powinniśmy nosić maseczki, trzymać dystans, myć ręce?

Tak, powinniśmy pamiętać o maseczkach, zwłaszcza w przestrzeniach zamkniętych. Musimy też dezynfekować ręce i stosować się do wszystkich zasad, które hamują rozpowszechnianie się wirusa. Doskonale je wszyscy znamy, bo jeszcze parę tygodni temu się do nich stosowaliśmy.

Coraz częściej słyszymy z ust – również osób publicznych – że koronawirus jest mistyfikacją, wymysłem. Co by im pan powiedział?

Jest takie powiedzenie, że w Polsce wszyscy znają się na medycynie i prawie. I to się teraz sprawdza. Powinniśmy apelować do tych ludzi, żeby przemyśleli swoje wypowiedzi. Nie są one bowiem poparte żadnymi dowodami naukowymi, nie mają racji bytu, a mogą tylko wprowadzać w błąd część społeczeństwa i doprowadzić do tragedii.

Ale i organy ścigania powinny działać i odpowiednio reagować na wypowiedzi, które mają jednak ogólnospołeczny skutek i działają na szkodę naszego społeczeństwa.

Kiedy będziemy mogli powiedzieć, że sytuację w Polsce mamy opanowaną? Jak na razie ta krzywa rośnie.

Pandemia ma to do siebie, że w pewnym momencie osiąga szczyt zachorowań i z dnia na dzień nowych przypadków jest coraz mniej, aż wreszcie ten wskaźnik rozpowszechniania spadnie poniżej 1. Wówczas możemy powiedzieć, że została ona opanowana. Ale nie oznacza to wcale, że nie będzie pojedynczych zachorowań.

Dopóki się nie uodpornimy, dopóki nie będzie możliwości szczepień przeciwko wirusowi, tak długo będziemy narażeni na zachorowania.

Wielu wirusologów mówiło, że nawet jeśli latem poradzimy sobie z tą pandemią, to powróci ona do nas jesienią. Niektórzy powtarzali nawet, że jak hiszpanka – może uderzyć ze zdwojoną siłą.

Być może tak będzie. Natomiast my powinniśmy być już mądrzejsi, bardziej przygotowani i doświadczeni w walce z koronawirusem. A to stawia nas w lepszej sytuacji, niż wówczas, gdy byliśmy zaskoczeni.

Mam nadzieję, że osoby odpowiedzialne właściwie spożytkują doświadczenie w walce z pandemią, która w naszym kraju jest od marca.

Wielu lekarzy powtarzało, że to oni na swoich barkach noszą ciężar pandemii, na którą polski rząd nas nie przygotował. Często nie mieli oni nawet podstawowego sprzętu.

Patrząc wstecz: jako jeden z pierwszych zaapelowałem do władz o wprowadzenie restrykcji, wstrzymanie organizacji imprez masowych. To zdaje się było 28 lutego. Wówczas spotkał mnie za to hejt. Nikt nie wierzył w to, co mówiłem. Wszystko, co się później działo, pokazało, że moje przewidywania były słuszne.

My jako środowisko lekarskie, pielęgniarskie –,cały personel medyczny wiemy, co do nas należy. Nas nie trzeba zmuszać, pouczać. W wielu momentach stanęliśmy do tej walki nieprzygotowani – bez środków ochrony indywidualnej. To z kolei spowodowało, że liczba zachorowań wśród personelu medycznego jest zdecydowanie większa niż w pozostałych grupach. To skutek pierwszej fali uderzeniowej, na którą podmioty lecznicze w Polsce nie były przygotowane.

Później odbyło się wiele akcji – zarówno ze strony darczyńców jak i państwa – dzięki, którym tych środków ochronnych mieliśmy coraz więcej. Powstały też szpitale jednoimienne, które bardzo szybko zostały tak doposażone, że stały się bardzo bezpieczne dla personelu medycznego. Natomiast w wielu miejscach pozostałe podmioty lecznicze nie są na tyle wyposażone, by nie dochodziło do zainfekowania.

Czasami jako środowisko medyczne – nie mówię tylko o lekarzach – mamy poczucie, że w pewnym momencie nas opuszczono. Bardzo cenię dorobek wojska polskiego, żołnierzy, którzy w naszym kraju odgrywają bardzo ważną rolę, ale nie rozumiem jednej rzeczy. Dla personelu medycznego są oklaski, a dla innych różnego typu udogodnienia, zwolnienia, zniżki

To taki policzek dla środowiska medycznego w Polsce, że podzielono nas na lepszych i gorszych. Nie chciałbym dyskutować o wkładzie w walkę z wirusem żołnierzy i personelu medycznego. Jeżeli komuś coś proponujemy, to powinno się to robić sprawiedliwie.

Patrzy pan w przyszłość z niepokojem czy poczuciem, że koronawirus jest do opanowania?

Myślę, że ważny jest spokój i opanowanie, ale i zachowanie czujności oraz podejmowanie decyzji na bieżąco, a nie z opóźnieniem, by nie doprowadzić znów do tego, czego od początku najbardziej się obawialiśmy.