Mam dość szczupłych kobiet, które narzekają, że są grube. My, grubaski, czujemy się wtedy jak g***

List czytelniczki
"Będę gruba i obleśna" – usłyszałam raz od mojej koleżanki, ważącej na oko koło 60 kilogramów. Czyli ja jestem obleśna? Bo gruba jestem na pewno. Co mam robić w takich sytuacjach? Bo czuję się w nich jak gów...o. (...) Słowa "jestem gruba" rzuca się tak często i swobodnie, jak "ale zimno" czy "chce mi się spać". Kiedy masz szczupły brzuch, możesz tak powiedzieć na luzie. Kiedy ważysz 90 kilogramów, już tak łatwo tego nie powiesz" – pisze czytelniczka w liście do redakcji.
Wysłuchiwanie z ust szczupłych kobiet o ich "nadwadze" jest wyjątkowo ciężkie dla kobiet plus size Fot. Kadr z filmu "Jak romantycznie!"
Piszę ten list nie dlatego, że chcę nastawiać kobiety przeciwko sobie. To ostatnia rzecz, o jaką mi chodzi, zwłaszcza że jestem zwolenniczką idei siostrzeństwa. Piszę ten list, bo jestem zmęczona i podirytowana. Zwyczajnie mam dosyć. Czego? Braku wrażliwości wielu kobiet, które publicznie narzekają na swoją wagę i urodę, mimo że wyglądają jak milion dolarów. I robią to w otoczeniu nas, kobiet plus size, albo po prostu grubasek – bo nie bójmy się słowa "gruba".

Może nie powinnam tego pisać, może to nie jest w porządku. Wiem, że każda osoba ma swoje problemy i wewnętrzne demony. Jasne, każdy może mówić, co chce. Zdaję też sobie sprawę, że kompleksy na punkcie wyglądu męczą większość z nas – nawet te najładniejsze i najzgrabniejsze. To dramat XXI wieku – brak miłości do samego siebie. Kiedy samoocena kuleje, widzi się siebie w zupełnie innym świetle i trudno to zmienić bez ciężkiej pracy i terapii.


Jednak, kiedy odejmie się z tej grupy kobiet mówiących na okrągło "jestem gruba", osoby, które trawią kompleksy, mają niską samoocenę, walczą z zaburzeniami odżywiania i zmagają się z dysmorfofobią, zostanie sporo grono, które narzeka... bo tak. Dla sportu? Bo narzekanie na swój wygląd jest w dobrym tonie? Bo są złośliwe? Nie mam pojęcia, wiem tylko, że mnie, kobietę grubszą – a wręcz grubą – coraz bardziej to wkurza. I nie tylko mnie, ale wszystkie kobiety plus size.

"Ale jestem gruba"


Żeby było jasne: nie piszę tego przez zazdrość. Lubię swoje ciało, jestem relatywnie zdrowa, zwykle czuję się atrakcyjna i nie mam większych problemów z kompleksami (większych, bo kompleksy mam, jak większość z nas). Nie czuję się zagrożona przez szczupłe kobiety, nie nienawidzę ich, nie chowam urazy.

Czuję się zmuszona to podkreślić, bo już widzę komentarze pod tytułem: "oho, gruba baba nienawidzi szczupłych lasek". Uwielbiam kobiety, obojętnie jakiej są wagi – nie ma ona dla mnie znaczenia. Każdy wygląda jak wygląda i nie przykładam do tego większej... no właśnie, wagi. Nie mam hopla na punkcie fizyczności, nie jestem zazdrosna, nie patrzę na ludzi przez pryzmat tego, jak wyglądają. Bo to po prostu słabe.
Fot. Kadr z filmu "Jak romantycznie!"
Piszę o tym, bo nieczułe narzekanie atrakcyjnych kobiet po prostu sprawia mi przykrość. Zwłaszcza gdy jestem w pobliżu. Przykładów mam mnóstwo.

Przykład pierwszy. Rozmawiam z przyjaciółkami, ważę chyba dwa razy więcej, niż każda z nich. Nagle jedna z nich, nazwijmy ją Anią, mówi: "ostatnio ciągle jej słodycze, jeszcze trochę i będę miała pupę jak Kim Kardashian i nie zmieszczę się przed drzwi". Śmiech. Śmieję się i ja, chociaż nie jest mi do śmiechu, bo... ja mam pupę jak Kim Kardashian. Ale przez drzwi się mieszczę, bez problemu. Ani to naprawdę nie grozi.

Przykład drugi. Spaceruję ze znajomą. Mija nas większa kobieta. Ona się śmieje i mówi: "chyba ktoś połknął słonia na śniadanie". Nic nie mówię, bo jestem niewiele lżejsza od rej kobiety. Już nie utrzymuję z tą znajomą kontaktów, nie potrzebuję złośliwych i nieczułych osób w moim życiu.

Przykład trzeci. Kobieca grupa na Facebooku. Codziennie któraś z członkiń wstawia na nią fatfobicznego mema, który ma być podobno śmieszny. Widzę ze zdjęć profilowych, że śmieją się tylko szczupłe i piękne kobiety – które nasza kultura nazywa "idealnymi" – oczywiście w zawoalowany sposób w stylu: "Hahaha, to o mnie!". Oczywiście nie jest to o niej, tylko o mnie i innych kobietach plus size na tej grupie, które nie skomentują tego posta, a już na pewno nie dadzą śmiejącej się reakcji.

Takich przykładów mam dziesiątki. Rozmowy z przykładu pierwszego są na porządku dziennym – tak jakbym była niewidzialna. Moje przyjaciółki nie powiedzą nic złego o mojej wadze, a gdy sama nazwę siebie grubą, protestują. Tak jakby to był wstyd – ale ja się nie wstydzę. Wstyd odczuwam tylko wtedy, gdy mówią o swojej wyimaginowanej grubości, a ja stoję obok i nie wiem, co mam odpowiedzieć. "Będę gruba i obleśna" – usłyszałam raz od mojej koleżanki, ważącej na oko koło 60 kilogramów, która akurat jadła batona. Czyli ja jestem obleśna? Bo gruba jestem na pewno. Co mam robić w takich sytuacjach? Bo czuję się w nich jak gów...o.

Przykład drugi to na szczęście niemiły wyjątek, bo unikam tego typu ludzi – oceniających, uprzedzonych, złośliwych. Jednak takich jest niestety sporo, wystarczy poczytać jakiekolwiek komentarze w internecie. Przykład trzeci to codzienność dla osoby, która jest członkinią grup dla kobiet na Facebooku – grup, które powinny być oazą, a często wcale nią nie są. Memy o byciu grubą są "fajne".
Fot. Kadr z filmu "Jak romantycznie!"

Przestańcie mówić, że jesteście grube


Mówienie o tym, że "jest się grubym" jest modne. Mówi tak każdy, obojętnie ile waży. Tak jakby w złym tonie było niemówienie o tym, że jest się grubym. Słowa "jestem gruba" rzuca się tak często i swobodnie, jak "ale zimno" czy "chce mi się spać". Kiedy masz szczupły brzuch, możesz tak powiedzieć na luzie. Kiedy ważysz 90 kilogramów, już tak łatwo tego nie powiesz. Chyba że masz samoocenę ze stali – ja nie mam.

Dla mnie rzucanie frazesami o wadze jest niezrozumiałe. A już na pewno nieczułe dla osób, które faktycznie są grube. Po dziurki w nosie mam zdań – rzuconych od niechcenia, znudzonym, cierpiętniczym lub wesołym głosem, bez żadnego namysłu – "ale jestem gruba". Nie, nie jesteś gruba. Ja jestem gruba. Ty albo czujesz się gruba, bo masz niską samoocenę i bardzo mi przykro z tego powodu, chciałabym Ci pomóc, albo mówisz tak, bo... pleciesz trzy po trzy.

Nie żalę się i nie narzekam, ale chciałam pokazać, jak nasze słowa ranią innych. Mam ochotę potrząsnąć wszystkimi szczupłymi kobietami i zabrać im wszystkie kompleksy, albo – jeśli to grupa "narzekaczek" świadomych swojego ciała i urody, co bardzo cenię – wytrząsnąć z nich złośliwość i zamienić ją na zwyczajną, ludzką empatię. Czy tak trudno jest nie rzucać takich beznadziejnych uwag w towarzystwie osób plus size? I traktowanie ich jak ludzi?

My, grube kobiety, nie jesteśmy niewidzialne i mamy uczucia. Nie chodzi o to, żeby chodzić koło nas na paluszkach albo w ogóle nie rozmawiać o wadze. Chodzi po prostu o wyczucie. Bycie ślepym na wagę wcale nie pomaga. Więcej dobra przyniesie zwykła rozmowa o wadze i kompleksach, niż nic nieznaczące frazesy. Niestety wciąż nie umiem na nie zareagować, ale następnym razem po prostu odpowiem: "Ja jestem gruba, a twoje słowa mnie ranią". Może to pomoże?

I na koniec. Życie w świecie, który nie jest zafiksowany na punkcie wagi, w którym kobiety i mężczyźni kochają swoje ciała, fatfobiczne memy nie istnieją, a słowa "jestem gruba" mówią tylko osoby plus size i to z pełną świadomością, bez hejtu – oto moje marzenie.