"Popełniono kolosalny błąd". Lekarz mówi o skutkach tego, że uwierzyliśmy w koniec epidemii

Aneta Olender
– Jak nie widzę wirusa, to on nie istnieje, jak nie widzę ludzi, którzy umierają obok mnie, to znaczy, że wszystkie te obostrzenia są niepotrzebne. To przekonanie może skutkować tym, że będziemy mieli nawrót – stwierdza prof. Bolesław Samoliński, specjalista zdrowia publicznego, który w naTemat mówi o konsekwencjach sporego rozprężenia społeczeństwa chwilę po zniesieniu obostrzeń.
Specjaliści uważają, że w Polsce zbyt szybko zniesiono obostrzenia. Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Panie profesorze czy nie jest tak, że część z nas zachowuje się tak, jakby epidemii już nie było?

Przed sekundą obejrzałem nagranie, do którego link przesłał mi kolega. Był to półgodzinny wywiad z lekarką w mediach narodowych. Zakwestionowała ona istnienie wirusa, stwierdziła, że to wszystko jest kompletną bzdurą, że jest to jakaś polityka. Mówiła, że ludzie umierają z zupełnie innych powodów. Dla niej nie istnieje bezobjawowe zakażenie, czyli tak jakby nie było bakterii wśród których żyjemy.

Tak sobie pomyślałem, że może lepiej, że zamknięto uczelnie w czasie epidemii, bo właściwie po co kształcić ludzi, jeśli później mamy wysłuchiwać takich rzeczy...


Skoro nawet profesjonaliści ochrony zdrowia potrafią pleść bzdury, to takie lekceważące podejście widać również w społeczeństwie. To się w głowie nie mieści. Jestem w stanie zrozumieć, że mówi coś takiego zwykły obywatel, który nie ma wykształcenia lekarskiego, ale jeśli lekarz powtarza z zapałem i zaciętością takie teorie, podśmiewając się z tego, że wszystkie gazety lekarskie piszą o koronawirusie, to naprawdę jest to przerażające.

Mamy przecież ponad 5 mln zakażonych na świecie, mamy prawie pół miliona zgonów, a pani doktor mówi, że nie istnieje coś takiego, jak pandemia...

Na ulicach widać rozprężenie. W komunikacji miejskiej sporo osób nie zakłada maseczek.

Tak i jestem tym trochę zaskoczony. My faktycznie nie mamy jakiejś epidemii w kraju, mamy stan epidemiczny, jak to mówią, endemię z pojedynczymi ogniskami. Jednak widzimy, co się dzieje, gdy pojawia się takie ognisko. Jedni zarażają się od drugich, trzeba zamykać oddziały, ludzie umierają w DPS-ach. Jest wyraźny związek między zakażeniem wirusem a śmiertelnością osób w wieku podeszłym.

Armia lekarzy, pielęgniarek, profesjonalistów ochrony zdrowia, którzy obserwują tę tragedie, zapełnione szpitale w Hiszpanii, we Włoszech, budowanie gigantycznych szpitali w Wuhan w błyskawicznym czasie, to wszystko jest ignorowane. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że my nie mamy tej epidemii ponieważ założyliśmy maski i rękawiczki, zamknęliśmy granice i przestaliśmy się ze sobą kontaktować.

Mamy najniższy odsetek chorych na grypę od wielu lat, dlatego że wprowadziliśmy powszechną izolację. Ludzie przestali się zakażać i to nie jest nie wiadomo jaki cud. Jeden wirus nie wyparł drugiego. To jest dowód na to, że wprowadzona zasada unikania kontaktu z osobami, które mogą być zakaźne, prowadzi do tego, że tej epidemii nie rozwinęliśmy.

Natomiast możemy ją w każdej chwili rozwinąć. Wystarczy, że zlikwidujemy wszystkie bariery, które stworzyliśmy przeciwko przenoszeniu wirusa. Wirus przechodzi z osoby na osobę. Transmisja potrafi być błyskawiczna.

To, że nie obserwujemy wokół siebie dramatycznych zakażeń, dziesiątków tysięcy hospitalizowanych i tysięcy umierających – jak we Włoszech, gdzie nie było miejsca na składowanie trumien – zawdzięczamy dyscyplinie i tylko i wyłącznie temu, że jako społeczeństwo wykonaliśmy olbrzymi wysiłek edukacyjny. Zwyciężyliśmy my, jako społeczeństwo.

Oczywiście było to zarządzane odgórnie, czasami niezdarnie, bo pojawiały się błędne komunikaty dotyczące noszenia maseczek. Jednak w rzeczywistości ludzie wykazali zdrowy rozsądek i przystosowali się do tej sytuacji.

A teraz?

A teraz przestali wierzyć, że jest to prawda, bo tego nie zobaczyli. Jak nie widzę wirusa, to on nie istnieje, jak nie widzę ludzi, którzy umierają obok mnie, to znaczy, że wszystkie te obostrzenia są niepotrzebne. To przekonanie może skutkować tym, że będziemy mieli nawrót. W poniedziałek mieliśmy prawie 600 nowych zachorowań, to pokazuje, że wcale nie zlikwidowaliśmy epidemii.

Rozumiem, że wielu z nas jest tęskno do przyjaciół, do bliskich, ale zastanawiam się jakie mechanizmy nami kierują, skoro jeszcze kilka tygodni temu byliśmy przestraszeni i siedzieliśmy w domach, a dziś część osób nie nosi maseczek tam, gdzie trzeba, chodzimy w miejsca, gdzie jest tłoczno.

Zastanawiałem się dlaczego tak jest i odpowiem na to pytanie. Ludzie najpierw uwierzyli w to, co podały wszystkie środki masowego przekazu, czyli że jest epidemia. Nastąpiło jednak odwrócenie sytuacji, bo w którymś momencie te same media i ci sami politycy powiedzieli: Nie ma problemu, możemy wracać do normalności, nie ma epidemii.

Jeżeli tak twierdzą najwyższe władze w Polsce i mówią, że można chodzić do kin, do restauracji, jeśli mówią, że na weselach może się bawić 150 osób, to swoim autorytetem zaświadczają o tym, że ludzie nie muszą już stosować środków, które będą zapobiegały przenoszeniu wirusa.

My nie widzimy tego wirusa, znamy rzeczywistość z przekazów, a nie z własnego doświadczenia. Nasze doświadczenie dotyczy nas samych i najbliższego otoczenia i nie pozwala na dokładne poznanie świata. Świat znamy z mediów, z książek, z internetu.

Skoro ktoś powie, że czarne jest białe, to duża część społeczeństwa w to uwierzy, bo media są źródłem ich informacji. Popełniono kolosalny błąd, o którym mówią wszyscy epidemiolodzy. Jest za wcześnie na pełne odpuszczenie, powinniśmy zachować reżim, do sklepu powinno się wchodzić w masce, zakładać rękawiczki, odkażać ręce, a po wyjściu z niego powinno się zrobić dokładnie to samo.

Chyba nie może być jednak tak, że te komunikaty wyłączają naszą odpowiedzialność?

Ale tak się dzieje. Jesteśmy usprawiedliwieni. Stoczyłem ostatnio bój w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, na wydziale, który kształci specjalistów zdrowia publicznego, a więc tych, którzy powinni walczyć o profilaktykę i promocję zdrowia.

Tam pani dziekan i przewodnicząca komisji wyborczej podały, że spotykamy się w ramach kampanii przedwyborczej w zamkniętej przestrzeni, w jednej z sal uczelni. Nic nie pomogło moje odwoływanie się do tego, że jest za wcześnie, że można zrobić takie zebranie tylko w wyjątkowych sytuacjach przy zachowaniu określonych środków. Ludzie na uczelni wyższej nie reagują na argumenty epidemiczne.

Przecież zakaźnicy podkreślają, że jest za wcześnie. Co się wydarzyło w Szwecji? Szwecja była chwalona jako kraj, który fantastycznie dał sobie radę z epidemią, tam były rekomendacje, a nie nakazy. I okazało się, że w tym nieporównywanie bardziej zdyscyplinowany kraju niż nasz, mają wielokrotnie więcej zakażonych niż my, wielokrotnie więcej przypadków śmiertelnych.

Poziom śmiertelności wśród zakażonych sięga 12 proc. 22 epidemiologów szwedzkich zwróciło się do rządu, żeby przerwał ten rodzaj prowadzenia polityki zdrowotnej na terenie kraju, żeby wprowadził izolację i obostrzenia. Mamy więc dowody i przykłady za granicą, że należy być rozsądnym w tym wszystkim.

Teraz oczywiście w tym wszystkim chodzi o pieniądze. Nasz rząd nie ma pieniędzy, nie może utrzymać stanu epidemii i musi odpuścić, bo po prostu państwo zbankrutuje. Dobrze, niech tak będzie, ale zróbmy to zgodnie z zasadami, których nauczyliśmy się w tym wczesnym okresie epidemii. Przeszliśmy olbrzymią edukację, intelektualną, mentalną, zaopatrzyliśmy się w różne środki.

To było pełne zaskoczenie dla społeczeństwa, że na ulicy trzeba chodzić w maskach, że trzeba być w odległości dwóch metrów od innych osób. Myśmy się tego nauczyli błyskawicznie i teraz to marnujemy.

Byłem dziś w przychodni i w pewnym momencie weszli do niej nasi interesanci, którzy umówili się z nami nie w ramach rozmów o zdrowiu i chorobie, tylko w ramach współpracy między jednostkami organizacyjnymi w ochronie zdrowia. Mieli oni wątpliwości czy mają założyć maski. Byliśmy w zamkniętym pomieszczeniu, które ma parę metrów kwadratowych, jedno biurko i cztery krzesła, byliśmy w odległości mniej więcej metr, półtora metra od siebie. Dlatego delikatnie zasugerowaliśmy, że jednak trzymamy standard i będziemy pozostawali w maskach.

Jakie jest prawdopodobieństwo, jeżeli to rozluźnienie będzie trwało i będzie jeszcze większe, że zaprzepaścimy wszystko, co udało się osiągnąć tym, co robiliśmy na początku?

Jesteśmy ciągle na granicy epidemii. Incydenty ognisk, które się pojawiają w różnych miejscach, są tego najlepszym świadectwem. Zwykle w porach letnich infekcje wirusowe zanikają lub bardzo spada odsetek nowych zakażeń.

Sięgnę jednak do tego, co wydarzyło się 100 lat temu. W 1918 i 1919 roku do 1920 na wszystkich kontynentach na świecie szalała hiszpanka, grypa H1N1, którą zaraziło się, jak wtedy uważano, 500 mln ludzi. Była to 1/3 populacji ludności światowej. Umarło między 50 a 100 milinów osób.

Wyglądało to tak, że pierwsze objawy infekcji i cechy epidemii, pojawiły się wiosną 1918 roku i przeszły łagodnie. Nawrót był jesienią i tu żniwo było już ogromne, ludzie umierali masowo. Umierały głownie małe dzieci, umierali dorośli w wieku 25-40 lat i w wieku bardzo podeszłym.

Zaskoczeniem było to, że umierają zdrowi mężczyźni. Dzisiaj wiemy, że nie działo się to dlatego, że wirus był tak złośliwy, tylko układ immunologiczny walczył z wirusem i niszczył organizm. Powodował tak silne zapalenie, że od tego ginęli pacjenci.

Proszę zwrócić uwagę, ten pierwszy atak wirusa w 1918 roku był łagodnym atakiem. Nie wiem, co będzie się działo w przypadku koronawirusa. Nie wiadomo czy przypadkiem drugi atak nie będzie jeszcze bardziej zjadliwy, bardziej brzemienny w skutkach.

Oby tak się nie wydarzyło, ale według badań krakowskich mamy tylko 2 proc. uodpornionych ludzi w populacji polskiej, w Europie to jest 6 proc. Czyli mamy olbrzymią armię ludzi, których do tej pory wirus nie spotkał, którzy nie mają przeciwciał, a więc ich organizmy nie potrafią się bronić, dlatego w dalszym ciągu musimy traktować bardzo poważnie epidemię.

Czyli unikać wesel na 150 osób?

Absolutnie tak, nie da się tego nie zrobić w imię rozsądku. Rekomendacje, które były do tej pory, były słuszne. To, że je zniesiono, było moim zdaniem kompletnie nieodpowiedzialne. Aż dziwię się, że minister zdrowia, który wykazywał sporo rozsądku, dzisiaj poszedł na taki dziwny kompromis, myślę, że polityczny.

O epidemii opowiada o tym premier, który nie jest epidemiologiem, nie jest lekarzem. W związku z tym ktoś z grona profesjonalistów kształtuje jego opinie i poglądy w tej sprawie. Podobnie jest jeśli chcę zbudować dom, nie wymyślam i nie robię tego sam, tylko idę do kogoś kto się na tym zna.

Medycyny nie da się rozumieć, nauczyć jej, w oparciu o informacje zawarte w gazetach. To są strasznie ciężkie studia. Człowiek kształci się przez całe życie. Ile ja się nauczyłem w ciągu ostatnich paru miesięcy z powodu epidemii. Nagle zacząłem rozumieć inne zjawiska, bo cały czas się uczę, ale w rozumieniu tego pomaga mi to, że od 45 lat zajmuję się medycyną.

Przysłowiowy Kowalski uwierzy w to, co usłyszy, uwierzy w to, co mówiła ta pani doktor, o której rozmawialiśmy na początku. Ona jako lekarz też jest autorytetem dla ludzi. Dlatego tak istotna jest nasza odpowiedzialność, społeczna, polityczna, moralna. Odpowiedzialność szczególnie środowisk wykształconych. Trzeba wiedzieć, co warto popularyzować, a czego nie, kogo pokazywać i zapraszać do programów, a kogo nie.

Czytaj także: Szczyt pandemii może przypaść na tydzień wyborczy. Prof. Matyja: "Fakty przeczą optymizmowi rządu"

Czytaj także: Jest pandemia, a w Polsce umarło mniej osób niż rok temu. Ekspert wyjaśnia dziwne zjawisko