Jeden dzień zmienił w ich życiu wszystko. Jak radzą sobie ludzie, których dotnęła tragedia?

Alicja Cembrowska
Rok temu pewien czerwcowy dzień zaczął się jak każdy inny. Miałam wolną sobotę. Poszłam po zakupy i na spacer z psem. Odwiedziłam przyjaciółkę i z nią spędziłam wieczór. Nic nie wskazywało na to, że będzie to dzień, który zmieni wszystko. Bo to właśnie ta część życia, której do siebie nie dopuszczamy, nie chcemy myśleć, że mogłoby nas spotkać coś strasznego, ale to się dzieje. Nagle. Nie dostajemy czasu na przygotowanie się na TEN dzień. Dostajemy jednak czas, by potem poukładać na nowo te klocki, które los nam brutalnie rozwalił.
Aaron Thomas/Unsplash

Nic już nie będzie takie samo


– [...] to, co wówczas przeżyłam, kojarzyło mi się z wpadnięciem do rwącej rzeki. Bałam się, że nie uda mi się jej przepłynąć. Próbowałam zawrócić, ale nurt był zbyt silny. Momentami traciłam kontrolę i prąd rzeczny porywał mnie ze sobą. W końcu udało mi się dopłynąć na drugi brzeg i wygramolić się z wody, ale słaniałam się ze zmęczenia. [...]

Moje życie wyglądało inaczej z miejsca, do którego dotarłam, niż z tego, z którego wyruszyłam. Świat nie wydawał mi się już tak bezpieczny, jak kiedyś, a możliwość śmierci czy katastrofy stała się nagle dojmująco realna. Nie uznawałam ich już za coś odległego, o co nie muszę się na razie martwić – pisze Leigh Sales we wstępie swojej książki "Dzień, który zmienił wszystko". Kobieta przywołała wspomnienie, jak będąc w ciąży, pękła jej macica. Pierwszy raz w swoim życiu bezpośrednio, na własnej skórze poczuła, co oznaczają słowa "nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć". Sales jest australijską dziennikarką, więc trudne historie, katastrofy i ludzkie dramaty nie były jej obce – w swojej pracy spotyka się z nimi każdego dnia. Własne doświadczenie, ale i relacje innych stały się inspiracją do pochylenia się nad tematem tego, jak radzimy sobie, gdy nasz świat się zawala.


Co więcej – zawala się w blasku fleszy, bo przecież ludzie od zawsze chcieli wiedzieć. Szybciej i więcej. Na długo przed słowami Ivy'ego Lee, że "społeczeństwo należy informować". Leigh Sales zastanawia się, gdzie są granice tego informowania. Ale to rozważanie nie jest zapewne obce dla wielu z nas. Tym bardziej, gdy obserwujemy kolejne historie, którymi "żyje cała Polska".

Jak oni sobie poradzili?


"Trudno to sobie wyobrazić", "ja bym nie dał rady", "jak ona sobie poradziła?" – to częste reakcje na skrajnie dramatyczne doniesienia. Gdy obserwujemy matkę płaczącą nad grobem małego dziecka, ojca, który stracił rodzinę w katastrofie lotniczej, tłum opłakujący ofiary ataku terrorystycznego, od razu zakładamy, że my byśmy się nie udźwignęli takiego ciężaru.

Te rozważania stały się dla dziennikarki, Leigh Sales, punktem wyjścia. Zrobiła jednak kolejny krok i spotkała się z bohaterami wydarzeń, które wstrząsnęły Australią i zawładnęły wyobraźnią zbiorową jej mieszkańców. W swojej książce rozmawia z Jamesem Scottem (nazywanym Człowiekiem Lodu), który zgubił się w Himalajach i przeżył 42 dni, chociaż nadal wielu lekarzy uznaje to za cud; z Johnem Howardem, który był pierwszym przywódcą kraju w nowej erze medialnej i podczas którego długiej kadencji doszło do wielu katastrof, na które musiał reagować.

A także z Walterem Mikacem, który w masakrze w Port Arthur (najgroźniejszy w skutkach atak z użyciem broni palnej w postkolonialnej Australii, po którym wprowadzono zmiany w prawie regulującym dostęp do broni) w 1996 roku stracił żonę i dwie córeczki, czy Louisą Hope, u której najpierw zdiagnozowano stwardnienie rozsiane, a następnie kobieta została zakładniczką podczas ataku terrorysty na kawiarnię. – Szanse na to, że przeciętny Australijczyk mógłby postawić krzyżyk w obu tych okienkach w życiorysie, wynoszą mniej więcej jeden do 1,39 miliarda – pisze Sales.

Co dalej?


Autorka próbuje odpowiedzieć na pytania, jak radzimy sobie w obliczu najgorszych nieszczęść, gdzie szukamy ukojenia, co pomaga nam wrócić do względnej normalności, jakie są nasze największe lęki, a także czy tragedia może pozwolić nam się rozwinąć lub całkowicie zmienić podejście do życia.

Na co dzień raczej nie zastanawiamy się nad strasznymi rzeczami, które mogłyby nas spotkać i nie myślimy, co by było, gdyby nagle bliska nam osoba zachorowała na raka, albo jak by wyglądało nasze życie, gdybyśmy stracili dziecko w wypadku. Wolimy oddalać od siebie takie wizje i nie ma w tym nic dziwnego. Leigh Sales zachęca jednak do skonfrontowania się ze swoimi lękami, bo życie nie jest tylko pasmem sukcesów i radości. Musimy zaakceptować, że złe rzeczy i tragedie się wydarzają.

Jednak jej książka, chociaż wiele w niej refleksji i osobistych przemyśleń, nie jest rozprawą filozoficzną. To zbiór konkretnych historii i bohaterów, statystyk, danych naukowych, badań psychologicznych, które stają się wartościowym drogowskazem dla każdego z nas. Do mnie bardzo przemawia również "dziennikarska narracja", pochylenie się nad rolą mediów, sposobem przekazywania informacji, ale również ich odbierania.

Autorka próbuje odpowiedzieć na pytania, które podejrzewam, zadaje sobie wielu z was: dlaczego jedna historia "przejmuje" wszystkie serwisy informacyjne, dlaczego dziennikarze "wałkują" jeden temat przez kilka dni, a inny odpuszczają, co decyduje o tym, że "cały kraj żyje jakimś wydarzeniem". I ostatecznie: jak przekaz medialny wpływa na odbiorców? To ciekawe pole do indywidualnych rozważań, co i po co oglądam, jak na to reaguję, co czuję.

Tym bardziej, teraz gdy poniekąd z powodu koronawirusa w życiu wielu osób "zmieniło się wszystko" i może jeszcze nie wiedzą, jak się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości...

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Feeria