"Zawsze warto rozmawiać". Natalia Przybysz o podjęciu rękawicy rzuconej przez Tego Typa Mesa
Natalia Przybysz, która śpiewa własną interpretację rapowego klasyka z repertuaru Tego Typa Mesa? Kto by pomyślał! Tak zaskakujące rzeczy tylko w projekcie Lech Music Festiwale Inaczej. Porozmawiajmy z artystką o przedsięwzięciu, za którym stoją Lech Premium i wytwórnia Alkopoligamia, a które dostarczy nam naprawdę solidnej dawki emocji muzycznych, znanych z polskich festiwali; w tym z FEST Festivalu, któremu dedykowany jest singiel "Studio, scena, łóżko".
Zacznę od łóżka, czyli najważniejszego elementu w moim domu. Jedno z nich mam na tarasie, tak więc ostatnio mogę się na nim i opalać, i odsypiać wszystkie lata naprawdę intensywnego koncertowania. Wiesz, jak to jest: w trasie człowiek chadza późno spać, po czym musi wstawać wcześnie rano, aby zdążyć na zbiórki pod hotelami. I tak w kółko.
A więc teraz, gdy świat zwolnił, śpię do oporu. Przy okazji zaliczam naprawdę ciekawe sny, zazwyczaj związane z żywiołem wody; na szczęście czystej, przejrzystej. Podejrzewam, że to efekt coraz częstszych i bliższych kontaktów z naturą – podróżowania po Polsce, spędzania czasu pod gołym niebem, otwierania się na morza, jeziora i rzeki.
Wiesz, jestem dziewczyną wychowaną w blokach na warszawskim Bródnie, których wielka płyta naprawdę skutecznie oddzieliła człowieka od przyrody. Miasta kształtują ludzi, którzy permanentnie lękają się zbyt bliskiej styczności z żywiołami i niskimi temperaturami, chociażby dlatego, że przecież można się przeziębić.
Przez wiele lat żyłam w takiej właśnie cieplarnianej aurze, bałam się zmoczyć albo pobrudzić błotem. Wyobraź sobie: dopiero po dziesięciu latach związku z człowiekiem posiadającym działkę nad rzeką, odważyłam się do owej rzeki wejść.
Wracając do tematu łóżek: powstaje w nich naprawdę sporo moich piosenek. Czasami chodzi o łóżko hotelowe, czasami o to ukochane, domowe, czyli miejsce, w którym pielęgnuję bliskość z partnerem.
Często piszę po tzw. inspirującym momencie zbliżenia, który sprawia, że w głowie pojawiają się ciekawe wnioski, przemyślenia i pomysły. No i dodajmy, że dokładnie pod łóżkiem znajduje się moje domowe studio nagrań.
W sposób wręcz niemożliwy do opisania… Scena jest dla mnie nagrodą, przecież to dzięki niej mogę prowadzić dialog ze słuchaczami, nawiązywać z nimi naprawdę bliski kontakt i pielęgnować naprawdę ważną relację.
Niedawno zagrałam pierwszy koncert po kilkumiesięcznej przerwie. Obawiałam się, że pójdzie mi średnio, że wypadłam z rytmu. No a do tego byłam obolała po zbyt długiej jeździe autem. Tak więc nie oczekiwałam od siebie zbyt wiele i założyłam plan minimum, wszystko na zasadzie: "dobra, wyjdę na scenę i zacznę się powoli rozkręcać; ot, takie pierwsze śliwki–robaczywki".
Jednak błyskawicznie pojawił się totalny ogień, poczułam zew razem z zespołem ! Jeden z fotografów, który widział ten dwugodzinny występ dla 150 osób, napisał później, że od dawna nie zetknął się z osobą aż tak wygłodniałą koncertowania.
Natalia Przybysz i Ten Typ Mes•Fot. mat. prasowe
Ta kontynuacja naprawdę ciekawego projektu Albo Inaczej, w którym kawałki hip-hopowe przerabiają artyści z zupełnie innych bajek muzycznych, co pozwala na inspirujące łączenie różnych światów.
Chciałam pokazać, że śpiew nadaje słowom zupełnie innej mocy emocjonalnej, niż ich zarapowanie, chociażby dlatego, że jest przekazem płynącym wolniej. Oddycha się w zupełnie inny sposób, można lepiej wsłuchać się w słowa, które wydobywają się z naszych ust.
Do tego dochodzi kwestia kolejna: społeczeństwo jest mocno podzielone, tak więc naprawdę warto udowadniać, że nawet zwracając się do osoby, z której poglądami się nie zgadzamy, możemy robić to spokojnie, delikatnie. Nie trzeba wykrzykiwać swych racji agresywnie.
Natalia Przybysz•Fot. P. Chudkiewicz
Nigdy nie wgłębiałam się w twórczość Mesa i do niedawna nie znałam tego utworu. Gdy zaproponowano mi jego zinterpretowanie, nadrobiłam zaległości i po zapoznaniu się z tekstem… poczułam wściekłość, choć zdarza mi się to rzadko. Efekt? Zaczęłam się opierać, prosiłam o coś innego.
Jednak po pewnym czasie zaczęłam się łamać. Postanowiłam zaryzykować, zrobić coś z zupełnie innej beczki, przeżyć zaskakującą przygodę. Z jednej strony chodziło o to, że omamiła mnie egzotyka i ciepłe analogowe syntezatorowe brzmienie aranżu, który zaproponował Mariusz Obijalski, kolega, którego bardzo cenię – naprawdę odległa od mojego dotychczasowego repertuaru.
Z drugiej: uznałam, że podejmę rękawicę i zanurzę się w świecie Mesa, podejmując z nim dialog dotyczący tego, jak hip-hop powinien mówić o kobietach. Jeżeli raper będzie miał ochotę wejść w dalszą polemikę, z tego miejsca zapraszam go serdecznie. Przecież zawsze warto rozmawiać, niezależnie od tego, jak różnią się nasze światopoglądy.
Utwory powstałe w ramach projektu Lech Music Festiwale Inaczej ukażą się na limitowanej płycie winylowej – powiedz proszę, czy należysz do osób, które mają słabość do nośników fizycznych?
Gdy przebywam w domu, do słuchania ulubionych dźwięków podchodzę w sposób rytualno-ceremonialny, związany z winylami właśnie. Odpalam je na leciwym sprzęcie, który zapewnia ciepły dźwięk z odpowiednią ilością "dołów", czyli sporych głośnikach Tannoya i lekko "spimpowanym" wzmacniaczu Technicsa. Czarne płyty naprawdę mają w sobie coś magicznego, no a przy okazji ich okładki mogą być pięknymi ozdobami wnętrza.
Nie kupuję płyt kompaktowych i gdy jestem w ruchu, stawiam na pliki cyfrowe odpalane ze smartfona albo samochodowego zestawu audio. Gdy ruszam w podróż, zawsze zabieram porządny sprzęt, który mogę włączyć w pokoju hotelowym, oswajając w ten sposób obce miejsca. Nawet jeżeli nie podoba mi się kolor wykładziny i ścian albo pościel, dobre dźwięki sprawiają, że czuję się znacznie lepiej.
Ważne też, aby umiejętnie dobierać muzykę do warunków, w jakich się znaleźliśmy, dlatego podczas upałów nader chętnie stawiam na brazylijskie samby z lat 60. i 70. – przecież tamtejsi artyści wiedzą wręcz doskonale, jak z totalnego gorąca wyczarować orzeźwiający wiatr.
Natalia Przybysz•Fot. P. Chudkiewicz
Pewnego razu postanowiłam spełnić jedną z fantazji czyli stage diving, tak więc rzuciłam się ze sceny w stronę dwutysięcznego tłumu. Nie wiedziałam jednak, że powinnam skoczyć tyłem, lądując na rękach fanów plecami. Zrobiłam to odwrotnie, no a do tego frunąc przez salę, musiałam walczyć z krótką sukienką, która ciągle się podwijała (śmiech). Jednak wspominam tę sytuację jako coś wspaniałego, bo dla mnie – kinestetyka, człowieka bardzo ceniącego sobie dotyk – był to masaż wart milion dolarów.
Wspomnienie drugie: po jednym z koncertów podeszły do mnie pewne dziewczyny, którym towarzyszył jakiś Amerykanin. Zaczęłam przytulać się z nimi wszystkimi, a gdy przyszła kolej na owego pana, ten szepnął mi do ucha "you're amazing". Umarłam – to było śmieszne i abstrakcyjne, rodem z hollywoodzkiego filmu.
Natalia Przybysz•Fot. P. Chudkiewicz
Jakie cechy musi spełniać naprawdę dobry koncert? Zarówno z perspektywy Natalii Przybysz występującej na scenie, jak i tej, która staje się częścią widowni?
Bardzo fajne pytanie, które uświadomiło mi, że w obu przypadkach odpowiedź jest dokładnie taka sama. Absolutnie najważniejsze elementy to: ciarki, taniec, ciepło i łzy, które są efektem pewnego uwolnienia emocjonalnego. To rzeczy, których oczekuję, idąc na czyjś występ i które staram się zapewniać ludziom pojawiającym się na moich koncertach.
Zawsze chodzi o to, aby powstał krąg energetyczny, pozytywne wibracje powinny krążyć w swoistym obiegu zamkniętym. Każdy – czy to widz, czy artysta – nie tylko czerpie z nich energię, ale i oddaje ją innym.
Materiał powstał we współpracy z marką Lech.