"Czarno to widzę". Szef Związku Miast Polskich mówi, jak PiS może karać niepokorne samorządy

Katarzyna Zuchowicz
Od poniedziałku samorządy mogą składać wnioski o dofinansowanie z Funduszu Inwestycji Lokalnych. Wartość – 12 mld zł. To środki m.in. na remonty szkół, drogi czy kanalizację. "Gazeta Wyborcza" zauważyła, że dla rządu PiS to może być sposób na wsparcie przychylnych samorządowców i karanie tych, którzy krytykują rząd. – Wygląda to na narzędzie do uprawiania polityki "dziel i rządź" – komentuje w rozmowie z naTemat Zygmunt Frankiewicz, prezes Związku Miast Polskich, senator KO.
"Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych przyspieszy procesy modernizacyjne i rozwojowe, pozwalając zrealizować projekty ważne dla lokalnej społeczności" – zapowiadał Mateusz Morawiecki. Fot. Screen/Twitter/Kancelaria Premiera
Samorządy mogą składać wnioski o dofinansowanie z Funduszu Inwestycji Lokalnych. Ale Polaków oburzyły doniesienia, że dzięki niemu PiS będzie mógł wesprzeć swoich samorządowców i karać krytyków rządu. "Fundusz premiera Morawieckiego może podzielić samorządy na pisowskie i pozostałe" – napisała "Wyborcza". Jak to odbierać?

Zgadzam się z tym. Gdy wydaje się pieniądze publiczne to zasady muszą być znane, całość musi być przejrzysta. Jeżeli tak duże pieniądze będą do dyspozycji premiera i nie ma do tego jasnych kryteriów, to może rodzić się jakieś podejrzenie.


To kwestia procedur i standardów, ale też pewnego zaufania i wiarygodności. Mieliśmy już do czynienia z takimi sytuacjami, czyli czymś co niby miało zasady, ale trudno było do nich dociec, a tym bardziej zweryfikować ich przestrzeganie. Chodziło o Fundusz Dróg Samorządowych.

Samorządy oceniały to jako sytuację skandaliczną. Nie wiadomo było jakimi kryteriami ostatecznie się kierowano. Były takie sytuacje, kiedy decyzją premiera pieniądze dostawały samorządy, które nawet nie złożyły wniosku. I takie, które składały mnóstwo wniosków i nic nie dostały.
Było widać podział polityczny, że pieniądze dostawały gminy, które były bardziej prorządowe?

Niestety tak. I nie jest to gołosłowna opinia. Kilka miesięcy temu "Wspólnota" [pismo samorządu terytorialnego - przyp red.] zamieściła analizę korelacji przynależności politycznej wójtów, burmistrzów, prezydentów i wysokości dotacji w przeliczeniu na 1 mieszkańca.

Okazało się, że ci, którzy byli związani z Prawem i Sprawiedliwością mieli parokrotnie wyższe dotacje niż bezpartyjni, niezależni, a takich jest zdecydowana większość w Polsce. A tym bardziej więcej niż ci, którzy byli związani z opozycyjnymi partiami. Tam nie było praktycznie żadnych funduszy.

A zatem to nie jest domniemanie, że pieniądze są używane do celów politycznych.To fakty na podstawie doświadczeń. Oczywiście jest to mocno naganne, bo to są pieniądze publiczne, które nie mogą być w ten sposób wykorzystywane. Myślę, że stąd obecna dyskusja i podejrzenie. Gdyby nie to doświadczenie, zapewne nie byłoby takich problemów. Przypomnijmy. Fundusz składa się z dwóch części. Pierwsze 6 mld zł zostało już rozdysponowanych, drugie 6 mld zł jest w gestii premiera. I to ta druga część bardziej budzi niepokój?

Nie bardziej. Wyłącznie ta druga część. Wszystko, co powiedziałem, odnosi się wyłącznie do drugiej części. Pierwsza miała zasady i kryteria. Jako Związek Miast Polskich opiniowaliśmy założenia FIL i, co ciekawe, zaopiniowaliśmy je pozytywnie. W tym był sens, dobry pomysł.

Uważam, że ten kierunek wydatkowania publicznych pieniędzy jest podwójnie wskazany. Samorządy są w bardzo trudnej sytuacji, czego rząd nie przyjmuje do wiadomości, przynajmniej oficjalnie. Obniżenie dochodów z podatków, zwiększone koszty oświaty, szpitali, pandemia to źródła problemów. Dlatego wsparcie finansowe dla samorządów jest absolutnie konieczne i dobrze, że ono jest. Zaletą jest, że to jest fundusz inwestycyjny, czyli wspomaga rozwój i może służyć jako wkład własny do dotacji unijnych. Oceniam to jednoznacznie pozytywnie.

Tylko ta druga część jest jakby z zupełnie innej bajki. Ona ma być w gestii premiera i to jest trudne do zaakceptowania. Przepraszam, ale to nie może tak działać. Premier ma osobiście podjąć decyzję, ma mu doradzić komisja składająca się z ministrów Wśród kryteriów podano m.in.: realizacja zasady zrównoważonego rozwoju, kompleksowość i koszt planowanych inwestycji, ograniczenie emisyjności i ingerencji inwestycji w środowisko, liczba osób, na których inwestycje będą miały korzystny wpływ.

Trzeba dokładnie przeanalizować, czy są to kryteria mierzalne, na podstawie których można dokonywać porównań. Jeśli są jakieś dokumenty mówiące o transparentności procesu, to oczywiście lepiej. Ja ich jednak nie znam.

Natomiast dziś wygląda to na narzędzie do uprawiania polityki "dziel i rządź". Zupełnie poniżej standardów, służące do wydania pieniędzy publicznych, które cofa nas w rozwoju, powoduje napięcia, brak zaufania do władzy publicznej. Dla państwa są to rujnujące sprawy.

Czym to może grozić w praktyce?

Ojoj.

Jaki zatem może być czarny scenariusz?

To takie powolne osuwanie się w standardy, od których uciekaliśmy. Uznaniowość, pełna centralizacja, autorytaryzm. Ja to przeżyłem w głębokim PRL. Obawiam się, że powoli możemy do takich standardów wracać. Kiedyś wszystkim rządził I sekretarz. To on decydował, mógł zmienić każdą decyzję.

A teraz 6 mld zł jest w gestii jednego człowieka, który już wielokrotnie wykazał, że działał z pobudek politycznych? Dlatego powiedziałem "ojoj".

Znowu będzie dzielenie Polaków? Tym razem na samorządy lepsze, które dostaną pieniądze i gorsze, które za krytykę PiS mogą zostać pominięte?

Obawiam się, że wręcz o to chodzi. I to jest straszne. Nie pierwszy raz pojawia się bat na niepokorne samorządy.

Co chwila były przymiarki do tego, z czym samorządy wojowały. Parę takich starć wygraliśmy i zaniechano niektórych, zupełnie niesamowitych pomysłów, że przypomnę ustawę o jawności życia publicznego, której zapisy były jakby zaprzeczeniem tego zamysłu.

To postępuje cały czas. Cały czas samorządy są ograniczane. I obawiam się, że po dłuższym czasie może być powrót do terenowych organów administracji państwowej. To też z PRL. Niby była jakaś samodzielność, ale wszystko było podporządkowane administracji centralnej. Czyli samorząd może zostać tylko z nazwy. Jeśli straci niezależność finansową, jeśli będzie wydawać mu się polecenia, kontrolować celowość i gospodarność wydatków, to już nie ma samorządu. Co to może oznaczać dla dużych miast prezydenckich?

One są tępione. Retoryka dotycząca dużych miast to kolejny element konfliktowania ze sobą różnych grup Polaków. Że to samo zło, siedlisko zarazy. Jestem szefem Związku Miast Polskich, do którego należy ok. 330 miast. Duże miasta to zdecydowana mniejszość, ok. 10 proc. A reszta to małe i średnie miasta. Nie ma między nimi różnicy poglądów.

Ale od stanu dużych miast zależy rozwój państwa. I to może ten najważniejszy, cywilizacyjny. Duże miasta to centra naukowe, kulturowe. Rozumiem, że każdemu trzeba zapewnić dobre warunki życia, ale motor rozwoju jest w dużych miastach. Jeśli to się ograniczy, to ucierpią wszyscy. Nie tylko mieszkańcy dużych miast, a tym bardziej nie ich prezydenci. Ucierpi państwo. Moim zdaniem to są antypaństwowe działania. Dopiero za jakiś czas dowiemy się, które gminy dostaną najwięcej środków z FIL. Wierzy Pan, że mimo wszystko rząd może nas jeszcze rząd zaskoczyć i te obawy okażą się przedwczesne?

Dawno temu Słonimski stwierdził, że Polska to taki dziwny kraj, w którym wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze. Może rząd nas zaskoczy, ale ja jestem realistą. Obawiam się, że nas nie zaskoczy. Czyli działa bezwględnie, bezrozumnie, z prymatem politycznego celu.

Czarno to widzę. Wygląda na to, że robione jest to po to, by promować swoich, prawomyślnie działających, a karać niepokornych. Niestety, tak jest w wielu państwach, które z demokracją mają niewiele wspólnego.

Czytaj także: PiS ma nowy bat na niepokornych samorządowców. Od dzisiaj krytycy rządu mogą być stratni finansowo