"Zakaz lotów to wierzchołek tej góry absurdu". Turyści punktują rząd ws. wyjazdów za granicę

Adam Nowiński
Rząd dość szybko reaguje na rosnącą liczbę zakażeń koronawirusem w kraju, ale nie wszyscy są zdania, że to, co robi, jest właściwe i pomaga. Taką opinię podzielają Polacy, którzy chcieliby wyjechać na zagraniczne wakacje. Wskazują, że rozrastający się o kolejne państwa zakaz lotów jest absurdalnym rozwiązaniem i pokazują nam, co jest z nim nie tak.
Rozbudowywana przez rząd lista krajów z zakazem lotów z Polski nie jest rozwiązaniem. Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
"W związku z zagrożeniem rozprzestrzeniania się zakażeń wirusem SARS CoV-2 istnieje konieczność skorzystania z prawa do wprowadzenia zakazów w ruchu lotniczym, niezbędnych ze względu na bezpieczeństwo Rzeczypospolitej Polskiej, w celu minimalizacji zagrożenia dla zdrowia publicznego" – czytamy we wstępie projektu rozporządzenia, które w ubiegły piątek pojawiło się na stronach KPRM.

Z jego treści wynika, że rząd od 26 sierpnia planuje wydłużyć listę krajów z zakazem lotów z Polski o kolejne 19 państw, w tym o turystyczne kierunki takie jak Hiszpania, Malta, Albania czy Belgia. Wcześniej znalazł się na niej inny raj turystyczny Polaków – Czarnogóra. Dość nagła decyzja o wrzuceniu jej na listę z zakazem lotów okazała się ogromnym problemem dla wielu polskich turystów.


Ale Polacy już nie raz pokazali, że nie z takimi problemami potrafią sobie poradzić. Kiedy pojawiła się informacja o powiększeniu listy o kolejne kraje, w sieci od razu zaroiło się od potencjalnych rozwiązań od turystów, którzy mieli w planach podróż do Hiszpanii lub na Maltę. Wielu z nich bez ogródek przyznaje, że zakazywanie latania za granicę jest absurdalne, a ich pomysły najlepiej uwypuklają tę tezę.

Do Czarnogóry samolotem nie, ale samochodem już tak

– Swoje wakacje w Czarnogórze miałem zaplanowane na początek sierpnia. Kiedy usłyszałem, że pod koniec lipca rząd zakaże lotów do tego kraju, byłem załamany, bo wyjazd ten planowałem od paru miesięcy – mówi nam 45-letni Krystian z Warszawy. On, oraz wiele innych rodzin znalazły się w podobnym położeniu na przełomie lipca i sierpnia.

– Szybko jednak z żoną zadziałaliśmy, odwołaliśmy rezerwację na lot i przeorganizowaliśmy nasze plany na wycieczkę samochodem. Wyszło co prawda trochę drożej, ale nikt od nas nic nie chciał, nikt nas na granicy nie zatrzymywał i ogólnie wyszło nawet lepiej, jakbyśmy mieli lecieć samolotem – przyznaje nasz rozmówca.

Podobnie zrobi też wielu turystów, którzy planują w najbliższym czasie wylot do Hiszpanii. Zamiast polecieć samolotem, wybiorą samochód. Przy większej ekipie koszty podróży mogą okazać się podobne lub całkiem zbliżone do przelotu samolotem. Ale jak to wygląda z perspektywy walki z pandemią? Raczej o wiele gorzej, niż samolotem.

Przede wszystkim państwo traci kontrolę nad turystą, który nie dość, że jedzie przez wiele państw, to jeszcze nie wiadomo skąd jest i gdzie się zatrzyma po powrocie. Kolejną niewiadomą jest to, czy zgłosi się do sanepidu jeśli będzie miał po urlopie symptomy koronawirusa? W przypadku podróży samolotem jest inaczej.

Czytaj także: "Przecież to absurd!". Polka uziemiona w Czarnogórze mówi, co się tam dzieje

Pasażer nie jest anonimowy, bo linie lotnicze mają ich dane. Gdy okaże się, że jeden z nich ma koronawirusa, łatwo jest zidentyfikować i znaleźć pozostałe osoby, które z nim podróżowały, a wtedy wysłać je na testy lub na kwarantannę. Z podróżującymi autem jest to po prostu niewykonalne. – Teraz jak sobie o tym myślę, to zakaz latania to wierzchołek tej góry absurdu, którą przyszykował rząd. Bo przecież my też mogliśmy zachorować i nikt nawet nie wiedziałby, gdzie nas szukać, żeby nas skontrolować. Poza tym można też lecieć z innego kraju – dodaje Krystian.

Nie ma lotów do Hiszpanii? Polecimy z Berlina

To kolejne rozwiązanie, które od ubiegłego piątku coraz częściej pojawia się na facebookowych grupach dla turystów wybierających się na wakacje do Hiszpanii. Po raz kolejny pokazuje ono, że zakazywanie lotów z Polski nie ma sensu, bo można je łatwo obejść. Wystarczy polecieć z sąsiedniego kraju. W przypadku polskich turystów i Hiszpanii bardzo dobrą opcją jest lot z Belina.

– Razem z chłopakiem mieliśmy lecieć do Hiszpanii w przyszłym tygodniu. Na szczęście dało radę zmienić bilety i dostać nowe na lot z Berlina. Podobnie zrobiła moja znajoma z mężem – zdradza nam 36-letnia Kasia z Poznania. W jej ślady pójdzie zapewne wiele osób, które czekały z wyjazdem wakacyjnym do Hiszpanii aż do września.

"Jedyne co potrzeba to mieć kod QR przy sobie lecąc do Hiszpanii, a wracając do Niemiec trzeba wypełnić kartę zdrowia, która dostajemy na pokładzie samolotu od stewardessy", "Nie ma żadnej kwarantanny, żadnych kontroli na granicy, po prostu lecisz z innego lotniska" – czytamy w komentarzach na Facebooku.

Zakaz lotów? Ucierpi branża

Zakaz lotów na niektórych wakacyjnych kierunkach to absurd nie tylko ze względu na możliwe opcje obejścia go, ale także dlatego, że cierpi na tym, także rodzima, branża lotnicza.
Linie lotnicze mają utrudnioną sprawę, kiedy nie mogą zaplanować na dłuższą metę swojej siatki połączeń.Fot. Kamil Gozdan / Agencja Gazeta
– Z biznesowego punktu widzenia oznacza to konieczność odwołania bezpośrednich połączeń z państw na liście. Bezpośrednie skutki przepisów odczuje LOT oraz tanie linie lotnicze, przede wszystkim Ryanair i Wizz Air, które będą zmuszone do odwołania swoich rejsów. Natomiast narodowi przewoźnicy z zagranicy, którzy do Polski przylatują ze swoich hubów w państwach nieobjętych zakazami, już nie – tłumaczy nam Marcin Walków, ekspert w dziedzinie lotnictwa pasażerskiego w "Business Insider Polska".

– Jak pokazuje praktyka, przepisy te wprowadzane są z niewielkim wyprzedzeniem i na krótki czas, co utrudnia liniom lotniczym planowanie siatki połączeń, sprzedaż biletów, a także budowanie i realizowanie strategii wychodzenia z kryzysu płynnościowego – dodaje nasz rozmówca.

Czyli nie dość, że zakaz lotów nie sprawi, że Polacy przestaną wyjeżdżać na wakacje do danego kraju, to jeszcze nie zadziała on korzystnie na wychodzenie z kryzysu przez branżę lotniczą.

Za granicą większy reżim jak w kraju

Na to zwraca uwagę wiele osób, które są krytykowane za spędzanie wakacji za granicą. Pisaliśmy o tym na łamach naTemat.pl już wcześniej. Wychodzi bowiem na to, że w Hiszpanii, Grecji, Czarnogórze, czy we Włoszech są bardziej przestrzegane obostrzenia epidemiczne, niż w naszym kraju.

Nawet w Szwecji, która jest krytykowana za swoje podejście do pandemii koronawirusa, do tej pory obowiązuje zakaz zgromadzeń i ograniczenia dot. imprez rodzinnych. Tymczasem w Polsce wesela, koncerty, eventy, konferencje, wszystko odbywa się jedynie z lekkimi reżimami sanitarnymi. Ale najlepiej widać to, jeśli popatrzymy, co się dzieje w polskich górach czy nad morzem.

Czytaj także: Nie do wiary, co dzieje się nad Bałtykiem. To zdjęcia pokazują, że naprawdę zapomnieliśmy o epidemii

– W Grecji jest o sto razy bezpieczniej niż nad polskim morzem. Mam porównanie, bo na urlop najpierw wybrałam się na Zakynthos, a później do Kołobrzegu. I nad Morzem Jońskim w przeciwieństwie do naszego Bałtyku ludzie bez narzekania trzymają dystans społeczny, są dużo bardziej zdyscyplinowani. Na plażach nie leżą plackiem jeden na drugim, wkładają maseczki spacerując po bardziej obleganych punktach turystycznych – mówi nam 29-letnia Dagmara.

Zwraca uwagę, że Grecy paradoksalnie są bardziej zdyscyplinowani, jeśli w grę wchodzi ich zdrowie, życie oraz interes kraju, którym jest utrzymanie płynności w turystyce. – W marketach, a w kilku byłam, nie widziałam ani jednej osoby bez maseczki. Ani jednej! Wszyscy je wkładali i nosili tak jak należy, nie na brodach i zasłaniając nos. Maseczki nosili też kelnerzy w hotelach i restauracjach. W Polsce niestety to wciąż rzadki widok – przyznaje Dagmara.

Czytaj także: "Ludzie powariowali". Kolejka na szlaku na Rysy ciągnie się kilometrami

Twierdzi, że prędzej wirusem zakazić się można na plaży w Kołobrzegu niż na Zakynthos. – W Kołobrzegu niewielu o koronawirusie w ogóle pamięta. W knajpach, na deptakach, molo, plażach – dzikie tłumy. Nikt nie zachowuje odstępu ani w oczekiwaniu po zapiekankę, ani łapiąc promienie sierpniowego słońca – skarży się nasza rozmówczyni i przyznaje, że w Grecji po przylocie jej męża przetestowano na Covid-19. W Polsce nie zmierzono nawet temperatury.