Gwiazda "Zbuntowanego Anioła" królową Rosji. Obejrzałam film Netfliksa o "Nataszy Oreiro"

Ola Gersz
"Nasza Natasza" – tak mówią Rosjanie o Natalii Oreiro. Tak też zatytułowany jest film dokumentalny na Netfliksie, który próbuje zrozumieć fenomen gwiazdy "Zbuntowanego Anioła" w Rosji. Czy dokument się udał? Niekoniecznie. Milagros zasłużyła na lepszy hołd. A na pewno... bardziej odważny.
Natalia Oreiro jest uwielbiana przez Rosjan Fot. Kadr z filmu "Nasza Natasza"
Od ostatniego odcinka "Zbuntowanego anioła" – argentyńskiej telenoweli, którą swego czasu oglądali chyba wszyscy – minęło już prawie 21 (!) lat. Ale gwiazda Natalii Oreiro, serialowej Milagros – choć przygasła i nieco się zakurzyła – to wciąż świeci. Chociażby w Polsce. Południowoamerykańska aktorka i piosenkarka często przyjeżdża nad Wisłę, była też największą gwiazdą ubiegłorocznego Sylwestra Marzeń TVP w Zakopanem.

Ale nigdzie za granicą Natalia Oreiro nie jest tak uwielbiana, jak w... Rosji. Ba, to ona, a nie Diego Maradona czy Evita Perón, jest dla Rosjan synonimem Argentyny, mimo że... w rzeczywistości Oreiro pochodzi z Urugwaju. Ale czy to ważne? Artystka jest na wschodzie po prostu Nataszą – uwielbianą, ukochaną, "swoją" – nieważne czy jest Argentynką, czy kimś zupełnie innym. I o tym fenomenie Natalii Oreiro w Rosji opowiada właśnie film dokumentalny "Nasza Natasza", który pojawił się na Netfliksie.

Rosja kocha Natalię Oreiro


"Nasza Natasza" urugwajskiego reżysera Martína Sastre miała swoją premierę w 2016 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie, ale dopiero teraz pojawiła się na Netfliksie. Kamera towarzyszy Oreiro w trasie koncertowej po Rosji w 2014 roku. Trasie całkiem imponującej – w ciągu 30 dni gwiazda "Zbuntowanego anioła" odwiedziła 14 miast byłego Związku Radzieckiego. I to podczas mroźnej, śnieżnej zimy, co w kontekście gwiazdy z Ameryki Południowej nie jest bez znaczenia.


Na każdym przystanku rosyjskiej trasy Natalia Oreiro spotkała się z ekscytacją i szczerym uwielbieniem. Gwiazda wciąż zapełnia w Rosji największe hale koncertowe, pod jej hotelami – mimo mrozu – koczują wierni fani, w kraju wciąż funkcjonują jej fankluby, a z każdego spotkania ze swoimi miłośnikami Oreiro wraca z naręczem prezentów. I to nie byle jakich. Rosjanie wręczają Urugwajce tak przemyślane podarunki, jak matrioszki z jej podobizną, jej portrety (był nawet obraz, na którym Oreiro, niczym Matka Boska, przytula synka Merlína do piersi) na płótnie czy ręcznie malowane figurki Oreiro, jej męża Ricardo Mollo i dziecka.
Fot. Kadr z filmu "Nasza Natasza"
Natalia zresztą odpłaca się Rosjanom miłością. W "Naszej Nataszy" gwiazda znajduje czas dla każdego fana – przytula ludzi, całuje, robi sobie z nimi selfie, daje autografy, żartuje. Na scenie pojawia się w strojach inspirowanych kulturą Rosji, uczy się języka rosyjskiego, publicznie wychwala rodzimą sztukę i literaturę, zakłada synkowi czapkę uszatkę. Rosjanie uwielbiają ją, a ona Rosjan. Zresztą w niektórych ujęciach filmu – gdy Oreiro jedzie pociągiem przez śnieżną Syberię otulona w koc albo wiążę chustkę pod szyją – Urugwajka... przypomina rodowitą Rosjankę.

Nie bez przyczyny o Oreiro, która jest w Rosji jedną z najpopularniejszych zagranicznych gwiazd, mówi się "ulubienica Putina". Film jednak unika polityki jak ognia – jest poprawny i grzeczny aż do bólu.

Nie usłyszymy w nim nazwiska przywódcy Federacji Rosyjskiej, nie dowiemy się, czy Urugwajka spotkała się z nim osobiście, nie zaspokoimy swojej ciekawości, czy południowoamerykańska gwiazda otrzymała rosyjskie obywatelsko. Zresztą gwiazda podobno dopiero niedawno o nie wystąpiła, co ujawniła kilka tygodni temu w wywiadzie dla rosyjskiej agencji TASS. W domu ma już jednak około 15 rosyjskich paszportów – wszystkie to dowody uwielbienia "na niby".

"Nasza Natasza"


Wspomniana już poprawność to największy zarzut dokumentu "Nasza Natasza". Ale nie tylko ona – Martín Sastre momentami nie za bardzo wie, o czym chce nakręcić film. Niby na pierwszym planie ma być relacja Natalii Oreiro z Rosją, ale jest też historia jej imponującej kariery, relacje z rodziną, seksualizacja aktorki w dzieciństwie, fenomen "Zbuntowanego anioła", tęsknota za Urugwajem, miłość do męża i (przede wszystkim) syna, cena sławy, bolączki, z jakimi wiąże się trasa koncertowa czy druga, bardziej melancholijna i introwertyczna, twarz Oreiro.

Dostajemy więc w rezultacie misz masz, w którym Rosja – mimo że kamera pokazuje i jej miasta, i krajobrazy, i mieszkańców, i elementy kultury – potraktowana jest paradoksalnie dość powierzchownie.
Fot. Kadr z filmu "Nasza Natasza"
Owszem, dowiadujemy się, że Rosjanie są twardzi na zewnątrz, ale w środku są sentymentalni i romantyczni. Że kochają Oreiro od kilkunastu lat, bo – jak podsumowuje to sama gwiazda – większość jej fanów oglądała "Zbuntowanego anioła" od wczesnej młodości, a rzeczy z dzieciństwa "zostają z nami na zawsze". Że młode Rosjanki (i nie tylko, bo dotyczy to dziewcząt w każdym innym zakątku globu, także w Polsce, która zresztą przez moment pojawia się w "Naszej Nataszy") zakochały się w Milagros, bo była inna – miła i piękna, ale zbuntowana, zdecydowana i walcząca o swoje.

Ale to nie wystarcza – przynajmniej widzowi, który nastawił się na intrygujący dokument o nietypowym fenomenie, jakim jest miłość mieszkańców Syberii z gwiazdą argentyńskiej telenoweli sprzed lat i jej hiszpańskojęzycznych piosenek. Może fan Oreiro, który chce zobaczyć swoją gwiazdą "w akcji", będzie usatysfakcjonowany, ale wspomniany widz poczuje głód. Bo ta relacja na linii Natalia Oreiro-Rosja aż prosi się o pogłębioną analizę. Taką, która nie unika polityki, historii czy niewygodnych niuansów.

Natalia Oreiro... najsłabszym punktem


Największym zarzutem pod adresem "Naszej Nataszy" jest jednak... nuda. W przypadku filmu dokumentalnego to rzecz nie do wybaczenia. Owszem, archiwalne scenki z młodości Oreiro, rozmowy z jej bliskimi oraz intymny portret gwiazdy jako matki, mogą podbić serca jej wiernych fanów, jednak całość jest niestety mało dynamiczna, nużąca i bez wyraźnego przesłania.

Nie pomaga tu nawet kompozycja dokumentu, który podzielony jest na kilka części. Sam pomysł z podziałem nie jest nietrafiony, jednak nadanie kolejnym rozdziałom głębokich" tytułów (Początek, Transmutacja, Fenomen...) i odczytywanie definicji w języku rosyjskim ma chyba na celu sprawienie wrażenie, że widz właśnie ogląda metafizyczne dzieło, które pomoże mu odkryć Wielką Prawdę.
Fot. Kadr z filmu "Nasza Natasza"
Zwłaszcza że film rozpoczyna cytat: "Odwaga rodzi się ze strachu, a pewność z niepewności. Sny ukazują odmienną rzeczywistość, a urojenia odmienne rozumowanie. Ostatecznie jesteśmy tym, co robimy, żeby zmienić to, kim jesteśmy".

To wszystko na tle górskich krajobrazów i melancholijnej Oreiro spoglądającej przez okno pocągu. Tylko że... nie za bardzo wiadomo o co tutaj chodzi. O pokazanie "głębi" gwiazdy? Drugiej twarzy ten ognistokrwistej, charyzmatycznej artystki? Jeśli tak, to wyszło to bardzo na siłę. A raczej w ogóle nie wyszło.

Te wszystkie metafizyczne wstawki, zbliżenia na załzawione oczy Oreiro, sceny, gdy medytuje, wpatruje się w sufit albo patrzy smutno w przestrzeń, są niestety tandetne. I do bólu sztuczne. Nie ujmując Urugwajce sympatii, przez większość filmu mamy wrażenie, że gwiazda "Zbuntowanego anioła" po prostu gra – mimo dokumentalnej konwencji. Aktorka wydaje się bardzo uważać, aby kamera nie uchwyciła więcej, niż ona sama chce pokazać. I tyczy się to nawet intymnych scen z jej synem – niby naturalnych, ale jednak rażących teatralnością.
Fot. Kadr z filmu "Nasza Natasza"
Co pozostaje z widzem po seansie "Naszej Nataszy"? Wcale niekoniecznie jej relacja z Rosją, ale cena, jaką poniosła za swoją globalną, niezwykłą karierę. Seksualizacja zaledwie 14-letniej dziewczyny w reklamie tamponów, opuszczenie rodziny i emigracja z Urugwaju jako nastolatka, samotność podczas trasy koncertowej po obcym, dalekim, mroźnym kraju, przeraźliwa tęsknota za synem, który został w domu.

O każdym z tych tematów mógłby powstać oddzielny film. Tymczasem "Nasza Natasza" traktuje je nieznośnie powierzchownie, tak jakby reżyserowi brakowało odwagi, a Oreiro stała nad nim z batem. Rezultat? Dokument przypomina promocyjny klip o trasie koncertowej. Jest o wszystkim i o niczym, nic do naszego życia nie wniesie. Milagros naprawdę zasłużyła na lepszy film.