"Nie ma magicznej tabletki". Psycholog pracujący z trans dziećmi o absurdach Rzecznika Praw Dziecka

Anna Dryjańska
Wychwytują dziecko rozchwiane, zaniedbane, któremu dają jakieś środki farmakologiczne, żeby zmieniać jego płeć bez wiedzy i zgody rodziców i lekarzy – tak o rzekomej działalności edukatorów seksualnych w Poznaniu wypowiedział się Mikołaj Pawlak, Rzecznik Praw Dziecka. Co na to psycholog pracujący z trans dziećmi?
Nie istnieje tabletka na "zmianę płci". Nieprawdziwe stwierdzenia Mikołaja Pawlaka, Rzecznika Praw Dziecka, komentuje psycholog Dominik Haak, który pracuje z transdziećmi. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Jak pan zareagował na słowa Mikołaja Pawlaka?

Dominik Haak: Przypomniałem sobie, ile musieli się wycierpieć moi nieletni pacjenci i pacjentki, by przejść korektę płci. Słowa pana rzecznika są nieprawdziwe. Ta wypowiedź jest absurdalna na wielu poziomach.

Zacznijmy od tego, że nie ma czegoś takiego jak zmiana płci. A tym bardziej nie ma cudownej pigułki, która pozwala to zrobić.

Tożsamość płciowa jest naszą cechą wrodzoną, która ujawnia się na pewnym etapie życia. Mówiąc krótko: chodzi o to, co siedzi w naszej głowie. Zazwyczaj tożsamość jest zgodna z naszym ciałem: mężczyzna – ciało mężczyzny, kobieta – ciało kobiety.


Problem zaczyna się wtedy, gdy tożsamość danej osoby jest niezgodna z jej narządami płciowymi i tym, jak postrzega ją społeczeństwo. Ten bardzo bolesny rozdźwięk między umysłem a naszą fizycznością nazywamy dysforią płciową. Jest ona źródłem dużego cierpienia psychicznego osób transpłciowych i niebinarnych. Ciało staje się nierzadko więzieniem, z którego nie ma ucieczki.
Jak nazwać to, na co decydują się osoby transpłciowe, skoro nie jest to zmiana płci?

Korektą płci. Podkreślam: to korekta, nie zmiana. Tożsamość płciowa osób trans – to, czy identyfikują się jako kobiety lub mężczyźni – pozostaje bowiem bez zmian. Decydują się jedynie na dostosowanie swojej zewnętrzności do psychiki.

Korekta płci to proces, który trwa całe życie. Nie wystarczy do tego jedna pigułka, ani nawet jedno opakowanie. Mówimy o dziesiątkach tysięcy tabletek hormonalnych, które osoby transpłciowe zażywają do śmierci.

Są to drogie leki – miesięczna kuracja kosztuje nawet 200–300 zł. I nie ma żadnej refundacji – koszty trzeba pokrywać z własnej kieszeni. Tak więc nikt nie rozrzuca ich garściami ani w szkole, ani na ulicy.

A jak wygląda dostęp niepełnoletnich osób transpłciowych do terapii?

To zależy od tego, czy pyta pani o Polskę, czy kraje Europy Zachodniej.

W wielu krajach Unii Europejskiej młodzież trans ma dostęp do tzw. blokerów dojrzewania. To bezpieczne leki, które opóźniają pojawienie się pierwszej miesiączki, powiększenia piersi, mutacji czy innych drugorzędnych cech płciowych.

Blokery dają dziecku przed okresem dojrzewania czas na to, by z pomocą specjalistów rozeznało się w swojej sytuacji. By tran schłopiec nie zaczął miesiączkować, a trans dziewczynce nie sypnął się wąs, zanim podejmie decyzję co dalej.

Niestety w Polsce te leki nie są dostępne. A dojrzewanie w niechcianym kierunku tylko nasila cierpienie psychiczne młodych osób trans. Ma to swój smutny obraz w statystykach samobójstw – transpłciowe nastolatki niestety są w grupie podwyższonego ryzyka nawet na tle innych osób LGBT+, które i tak są w gorszej sytuacji od osób heteroseksualnych.

Blokery dojrzewania są wielką pomocą psychiczną dla młodych trans.

Mówi pan jednak, że nie można ich kupić w Polsce. Co w takim razie mogą zrobić polskie trans dzieciaki?

W najlepszym wypadku mają dostęp do terapii hormonalnej, tzw. HRT (ang. hormone replacement therapy). Jednak do tego, by otrzymać na nie receptę, potrzebują opinii trzech specjalistów: psychologa, psychiatry i seksuologa.

A taka opinia u każdego z tych ekspertów powstaje po serii kilku, a nawet kilkunastu wizyt, które mają na celu orzeczenie, czy faktycznie mamy do czynienia z osobą transpłciową. Zebranie tych wszystkich opinii trwa nawet kilka lat, jeżeli pojawiają się komplikacje…

Dlaczego tak długo?

Bo w Polsce brakuje specjalistów, którzy się tym zajmują. Są całe województwa, w których nie ma do kogo się zwrócić. Wizyta lekarska często wymaga więc dłuższej podróży, a to wiąże się z kosztami.

Poza tym jest też kwestia odpłatności samej wizyty. Za jedno spotkanie specjalista bierze od 100 do 300 zł. Narodowy Fundusz Zdrowia w niczym nie pomaga – za wszystko trzeba płacić z własnej kieszeni.

Policzmy przyjmując scenariusz optymistyczny. Każdego specjalistę trzeba odwiedzić 5 razy, nie trzeba podróżować do innego miasta, a cena wizyty to 100 zł. W tym układzie aby dostać zielone światło ws. recepty na hormony trzeba wyłożyć 1500 zł. Sporo nawet przy tak szczęśliwym układzie okoliczności.

Tyle że nawet wtedy kwota jest wyższa, bo seksuolog zleca jeszcze badania medyczne: rezonans głowy, tomograf, badanie krwi, diagnostykę chromosomów… To też kosztuje. Jak to wszystko się policzy, to wychodzi przynajmniej 2–3 tys. zł, a bywa że nawet dwa razy więcej.

To duża kwota, na którą wielu nie może sobie pozwolić. Dlatego na serwisach zrzutkowych można znaleźć zbiórki osób trans, które proszą o datki na terapię.

Dzieciaki nie mają takich pieniędzy. Wielu rodziców też nie.

Państwo zostawia je samym sobie. Ale nawet pieniądze nie pomogą młodym osobom trans, jeśli nie mają zgody rodziców na terapię. Niektóre nawet nie próbują z nimi rozmawiać o transpłciowości, bo wiedzą, że w najlepszym wypadku zostaną wyśmiane, a w najgorszym pobite i wyrzucone z domu. Odliczają więc dni do osiemnastych urodzin i cierpią.

A jeśli mają szczęście mieć rodziców, którzy je akceptują i kochają takimi, jakimi są…

To nadal zdobycie pigułek jest bardzo długotrwałym i skomplikowanym procesem. I – powtórzę – trzeba je brać do końca życia, nie ma jednej ,"magicznej tabletki’".

Co się stanie, jeśli się przerwie terapię?

Transkobieta, która odstawi tabletki z estrogenami i antyandrogenami, zacznie mieć zarost na twarzy. Transmężczyzna, który przestanie przyjmować testosteron, będzie miesiączkować. Ciało wystąpi przeciw psychice.

Myślę, że wiele transpłciowych osób chciałoby, by wystarczyła jedna tabletka, by raz a dobrze dokonać korekty płci. A tym bardziej, by ktoś je rozdawał za darmo... Czy w Polsce istnieje czarny rynek leków hormonalnych?

Nie orientuję się w tej dziedzinie, bo moi pacjenci albo są pełnoletni, albo przychodzą z rodzicami, jeśli mają mniej niż 18 lat. Podążają więc oficjalną ścieżką.

Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby w obliczu wielu trudności, jakimi najeżony jest dostęp do terapii, zdesperowana transpłciowa młodzież korzystała z różnych metod zdobycia leków. To bardzo smutne, że tyle osób nie ma do nich dostępu w sposób legalny.

Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo trzeba cierpieć, by sięgać po hormony bez konsultacji z lekarzem. Przecież dobranie niewłaściwej dawki może wywołać problemy zdrowotne. Mówiła o tym zresztą niedawno Fundacja Trans–Fuzja. Jak zachowują się rodzice transpłciowych dzieci, którzy do pana przychodzą?

Jedni akceptują tożsamość dziecka i już na pierwszej wizycie mówią, że zgadzają się na tranzycję. Inni rodzice są prawie zaciągani do gabinetu przez młodych, którzy chcą, bym im wytłumaczył czym jest transpłciowość, bo wiele rzeczy jest dla nich niejasnych. Niektórzy uważają na przykład, że dziecko wymyśliło to sobie przez mangę albo z nudów. Oczywiście to zupełnie nie o to chodzi.

Odrzuca pan możliwość, by jakieś dziecko mogło powiedzieć rodzicom, że jest transpłciowe dla żartu? Albo z chęci zwrócenia na siebie uwagi?

Ludzie – dzieci i dorośli – mówią różne rzeczy. Zdarza się, że mówią nieprawdę. Od tego jest konieczność uzyskania opinii od trzech specjalistów, by wyłapać tego typu przypadki. Ja się jeszcze z czymś takim nie spotkałem.

Nikt świadomie nie zdecyduje się na przejście tego procesu od początku do końca wiedząc, z jakimi upokorzeniami ze strony otoczenia będzie się to wiązać.

Za to co tydzień zwraca się do mnie kilka nowych nieletnich osób trans wraz z rodzicami. Albo nawet dzwonią sami rodzice i proszą o wyznaczenie pierwszego wolnego terminu. Mówią, że z ich dziećmi jest źle.

Dlaczego?

Bo dzieciaki bardzo przeżywają nagonkę polityków na ludzi LGBT+. Źle na nie wpłynęło aresztowanie Margot i uporczywe zwracanie się do niej formą męską, co robi część posłów i dziennikarzy. Zaczęła się szkoła, nauczyciele komentują to na lekcjach. Niestety czasami zamiast uczyć szacunku do różnorodności, pokazują swoje uprzedzenia.

A rodzice, którzy się do pana zwracają?

Najczęściej są przerażeni. Boją się o swoje dzieci. Problemem nie jest dla nich ich transpłciowość, ale agresywna reakcja społeczeństwa. Obawiają się, że ich dzieci zostaną pobite, a może i gorzej.

Dlatego chcą przyspieszyć uzyskanie opinii, a więc i recepty, by ich dziecko mogło wyglądać zgodnie z tym, kim jest. Wtedy z mniejszym prawdopodobieństwem stanie się ofiarą.

Co by pan powiedział niepełnoletnim osobom trans, które nie wiedzą, czy mogą liczyć na wsparcie rodziców?

Zawsze pamiętaj o tym, że wszystko jest z tobą w porządku. Jesteś normalną osobą, życzę ci odwagi i wytrwałości. Pamiętaj też, że zawsze jest nadzieja. Poczujesz się znacznie lepiej, gdy zaczniesz proces korekty płci.

Spróbuj delikatnie rozeznać, jakie rodzice mają poglądy w tej sprawie. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Jeśli wiesz, że twoi rodzice zareagują wrogo, że możesz zostać pobity albo wyrzucony z domu, nie zaczynaj tematu. Z każdym dniem zbliżasz się do pełnoletności – wtedy zdecydujesz za siebie.

Ale jeśli widzisz, że rodzice są godni zaufania, porozmawiaj z nimi i poproś o pomoc. Oni też mogą uzyskać pomoc w grupach wsparcia dla rodziców osób trans, które działają w dużych miastach.

A co by pan powiedział rodzicom, którzy przypuszczają, że ich pociecha może być transpłciowa?

Dajcie dziecku przestrzeń. Nie naciskajcie, nie próbujcie wyciągać zwierzeń. Dyskretnie okazujcie akceptację i pozwólcie dziecku być tym, kim jest. Dajcie mu do zrozumienia, że kochacie je i nadal będziecie je kochać cokolwiek zdecyduje.

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl


Przeczytaj także:

In vitro to dla niego "metoda niegodziwa". Rzecznik Praw Dziecka dał popis tuż przed wyborem
Po cichu ruszyły prace nad zakazem edukacji seksualnej. Za złamanie zakazu - więzienie
"Stolarze powinni ciąć ławki". Rzecznik Praw Dziecka ma pomysł na bezpieczne szkoły